31 sierpnia 1982 roku, w rocznicę Porozumień Sierpniowych, spod siedziby Solidarności na ul. Mazowieckiej w kierunku centrum Wrocławia ruszyła manifestacja pokojowa. Oddziały ZOMO zepchnęły demonstrujących na most Grunwaldzki. Tam czekało na nich wojsko… Kim byli ludzie, którzy stanęli wtedy naprzeciw siebie?
Mało brakowało…
Po prostu spotkaliśmy się po dwóch stronach barykady. Ja nie wiedziałem, że Sławek jest tam jako żołnierz, zresztą wtedy nie znaliśmy się. Przyjechał tam z Lubania, z koszar. Przedłużyli im służbę wojskową o sześć miesięcy. Był razem z kolegami w tym gaziku, który stanął na Moście Grunwaldzkim. Na szczęście udało się im wcześniej uciec. Bo myśmy ten gazik... tam... w ramach tych akcji przeciwko władzy, przewrócili i zapalili...
Pracowałem wtedy w Bibliotece Uniwersyteckiej. Do „Solidarności” zapisałem się jeszcze w 1979, w szpitalu na Rydygiera. Wtedy nosiło się takie duże plakietki związkowe, wszyscy się na nas patrzyli. W bibliotece na Kazimierza Wielkiego zawsze, kiedy wychodziło się z pracy, mówiło się „Chodźcie z nami”. Takie to były manifestacje...
Samo przez się było jasne, że brałem udział w demonstracjach.
To był chyba sierpień 1982. Rocznica.. Przyszliśmy na Mazowiecką, na mszę i stamtąd ruszyliśmy w kierunku centrum miasta. Podjechały milicyjne suki. Szliśmy w pochodzie, a oni nas blokowali. ZOMO-wcy zaczęli nas spychać na Most Grunwaldzki. Tam łatwiej mogli zapanować na tłumem. A Sławek był tam w wojskowej ekipie. Ich gazik znalazł się na drodze tłumu. Ci żołnierze to było jakby zabezpieczenie. Dostali „prikaz” obstawiania najważniejszych mostów. Obstawiali pobocza i ich gazik znalazł się na naszej drodze. Oni na szczęście uciekli. Demonstranci przewrócili ten samochodzik na ulicę, benzyna się pewnie wylała. Ktoś to podpalił... Gazik się palił, wojsko wycofało się, podjechał samochód z ostrą amunicją. Przyjechały posiłki, ogromne siły.
A przecież myśmy tylko szli z pokojową manifestacją, to nic nie miało wspólnego z rozruchami. Nie chcieliśmy nikomu nic złego zrobić. Nikt z demonstrantów nie chciał się bić. Ale zawsze trafi się paru jakichś takich bardziej agresywnych. No może i dobrze, bo w tamtych czasach trzeba było być takim...
Jak Sławek opowiada, oni już dostali czegoś takiego, że... jakiejś głupawki. Tyle miesięcy w wojsku, a tu jeszcze przedłużyli im służbę wojskową o te sześć miesięcy. Wszyscy obrzucali go kamieniami, miał wszystkiego dość. W wojsku zrobili im takie pranie mózgu, że gdy dostali ostrą amunicję – jak mówił Sławek – rzeczywiście mało brakowało, a zacząłby strzelać… Mieli to wszystko przygotowane w drugim samochodzie. Do magazynka dostawali po trzy ślepe naboje, a później już ostrą amunicję.
Jadwiga, moja żona i Grażyna, żona Sławka były od dawna przyjaciółkami, no i tak się poznaliśmy. Pracowaliśmy razem w Bibliotece Uniwersyteckiej i kiedyś zaczęliśmy rozmawiać o Moście Grunwaldzkim… O tej demonstracji... I Sławek nagle mi mówi, że on był... naprzeciwko. On w wojsku i ja, jako wolny człowiek. Później, kiedy już wyszedł z tego wojska, intensywnie działał w podziemiu. Drukował „Z dnia na dzień”. To było niesamowite, że spotkaliśmy się jeszcze raz po latach, ale jako koledzy. Dziś Sławek i jego żona to nasi przyjaciele.
(relacji wysłuchał Juliusz Woźny)