Akt oskarżenia czy dowód w sprawie
Ze Sławomirem Kmiecikiem, dziennikarzem, redaktorem, publicystą, autorem książki "Przemysł pogardy. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w latach 2005-2010 oraz po jego śmierci", rozmawia Aldona Klein
Do 2009 roku można zaobserwować Pana twórczość satyryczną. Później trop się urywa. Czy 2010 rok i katastrofa smoleńska wpłynęły na zmianę formy twórczości?
Od końca lat 90. - niezależnie od codziennej pracy dziennikarskiej - pisywałem doroczne szopki polityczne. Ich książkowy zbiór ukazał się w styczniu 2010 roku pod tytułem "Niezłe szopki. Polska polityka na wesoło 1999-2010". A już trzy miesiące później doszło do katastrofy smoleńskiej, która - przyznaję - mocno zaburzyła moje twórcze działania związane z satyrą polityczną. W roku tej wielkiej tragedii narodowej nie chciałem zajmować się żartami z polskiej polityki. Książka "Przemysł pogardy" pierwotnie także miała być inaczej skonstruowana, a jej tytuł miał brzmieć: "Zabić prezydenta śmiechem". Planowałem, że będzie ona stanowić podsumowanie pełnej, pięcioletniej kadencji Lecha Kaczyńskiego, że stanie się kroniką dokumentującą nieprzyjazne otoczenie, w którym przyszło mu działać i wrogą atmosferę towarzyszącą jego prezydenturze.
Zaraz po 10 kwietnia 2010 roku uznałem, że książka w tak pomyślanej wersji zdezaktualizowała się. Żyłem wtedy w przekonaniu, że w Polsce wszystko się zmieniło i nie będzie powrotu do obelg i zniewag kierowanych pod adresem głowy państwa. Byłoby to złamaniem tabu obowiązującego w naszej kulturze, w której okazuje się szacunek osobie zmarłej i tym, którzy ponieśli stratę. Byłem w błędzie. To tutaj, w Krakowie, przeciwnicy pochówku na Wawelu już parę dni po śmierci prezydenta zorganizowali happening, na którym szkalowali imię zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Przekroczono granicę przyzwoitości, powrócono do dawnego, kloacznego poziomu języka. Po pewnym czasie stwierdziłem, że planowana książka musi jednak powstać, musi ukazać sytuację przed katastrofą i po niej.
Autorem terminu przemysł pogardy jest publicysta Piotr Zaremba. Czym jest pogarda - wiemy, przemysł definiowany jest jako zmasowana, zorganizowana działalność ludzi, zakrojona na dużą skalę, oparta o podział pracy. Służy zaspokojeniu różnych potrzeb. Niechęć polityków można zrozumieć, ale co zyskiwały prorządowe media, szkalując dobre imię Prezydenta?
W ostatnich czasach w mediach sprzedaje się głównie emocje, najczęściej negatywne. To zresztą tendencja ogólnoświatowa. Emocje ukazywane w mediach zwykle obudowane są jeszcze licznymi, kąśliwymi komentarzami, subiektywnymi analizami z domieszką ironii, często nawet drwinami. Z Lechem Kaczyńskim nie prowadzono w mediach merytorycznej debaty. Cel był jeden: uderzyć w godnościowe podstawy tej prezydentury. Media podgrzewały przy tym emocje, gwarantując sobie większą oglądalność. Tym samym stały się częścią tego, co określane jest jako przemysł pogardy. Jak Pani słusznie wspomniała, przemysł to zorganizowana działalność na masową skalę. I przy podziale pracy, który w tym przypadku polegał na tym,że na najwyższych szczeblach politycznych planowano strategie ośmieszania prezydenta, a media były jednym z wykonawców i zarazem pasem transmisyjnym w kierunku społeczeństwa.
Wyróżniamy różne sektory przemysłu. W książce "Przemysł pogardy" mówi Pan o politykach, mediach i celebrytach. Kogo obwinia Pan najbardziej?
Główny zarzut powinien być skierowany przeciwko elitom politycznym i tzw. autorytetom. To właśnie te środowiska kształtują opinię społeczną, formułując ex cathedra za pośrednictwem telewizji, radia, prasy oraz Internetu nie tylko swoje poglądy, ale także szyderstwa, drwiny, inwektywy. Te negatywne środki wyrazu stają się wówczas własnością publiczną i zataczają coraz szersze kręgi, wpływając na opinie ludzi, na tok rozumowania masowych odbiorców.
Książka stanowi kolaż wypowiedzi. Czy są to wycinki z Pana prywatnego archiwum czy na materiał składają się również długie godziny poszukiwań w bibliotekach? Jak długo trwała praca nad książką?
Bardzo trafnie określiła ją Pani jako rodzaj kolażu. Taki był mój zamysł. Stroniłem od nachalnego komentarza, ponieważ w tym przypadku fakty same się komentują i interpretują. Nie byłoby możliwe dotarcie do wszystkich źródeł, gdybym ich wcześniej nie archiwizował w swoim prywatnych zbiorach. Szeroko rozumiana satyra polityczna i dowcip w polityce to przedmiot moich wieloletnich dziennikarskich badań. Pisałem książki i artykuły na ten temat, więc gromadziłem materiały od lat 90. Była to satyra polityczna dotycząca kolejnych elit rządzących. W 2005 roku zauważyłem charakterystyczną prawidłowość: od czasu, gdy bracia Kaczyńscy odnieśli podwójny (parlamentarny i prezydencki) sukces wyborczy, nastąpił gwałtowny wzrost, wręcz prawdziwy wysyp satyry na ich temat, ale zarazem także lawina materiałów wulgarnych, pogardliwych, szyderczych. Spostrzegłem, że moje archiwum poświęcone Lechowi Kaczyńskiemu powiększa się w błyskawicznym tempie. Pracując nad książką "Przemysł pogardy", oprócz własnych materiałów, wykorzystałem zbiory bibliotek oraz ogromne zasoby Internetu. Jednak, co charakterystyczne, po katastrofie smoleńskiej wiele prześmiewczych stron, szczególnie niesmacznych fotomontaży czy karykatur zostało usuniętych. Mnie udało się wcześniej je zarchiwizować, więc miałem do dyspozycji także te "wyczyszczone" materiały.
Kiedy, zdaniem Pana, nastąpił ten moment, w którym nasilił się atak, żart przekroczył granice dobrego smaku i z satyry przesunął sie w stronę pogardy? Kto uruchomił spiralę nienawiści?
Przywołajmy 23 października 2005 roku, wieczór wyborczy. Już po ogłoszeniu sondażowych wyników w Internecie pojawiła się cała seria karykatur i stron internetowych w rodzaju spieprzajdziadu.com czy chomiks.com. Następnego dnia Michał Figurski na antenie rozgłośni Antyradio powitał swoich słuchaczów słowami "Drodzy Państwo: K....a mać". Wyjaśnił, że jest to jego komentarz do wyniku wyborów prezydenckich. Ale lawina zniewag, inwektyw i pseudo-żartów płynęła zewsząd, z każdego kanału przekazu. A inspiracja - ze świata polityki.
Planuje Pan kolejną książkę. Jakie wydarzenia obejmie swoim zakresem?
Będzie stanowić uzupełnienie tej, o której rozmawiamy. Pokazałem w niej, jak prowadzony był proceder przemysłu pogardy na najwyższych szczeblach: wśród ludzi władzy i opiniotwórczych elit. Następna książka ukaże jak to zjawisko schodziło coraz niżej po drabinie społecznej, aż do produkcji gadżetów "antykaczyńskich" i szeptanych dowcipów "ludowych". Mam już materiał na drugi tom, jednak wciąż poznaję nowe fakty i dokumentuję bieżące wypowiedzi.
Pana książka to taka "Niekończąca się historia..."
Mam nadzieję, że któregoś dnia w Polsce skończy się styl uprawiania polityki polegający na sianiu obelg i odzieraniu konkurentów z czci i godności. Na razie jednak, niestety, nic na to nie wskazuje. Moja książka o przemyśle pogardy "pisze się" zatem dalej...
Życzę dalszych sukcesów i dziękuję za rozmowę.
Inne tematy w dziale Kultura