Zawsze sądziłam, że moim obowiązkiem jako katolika, jest obrona krzyża. Że jego obecność w przestrzeni publicznej (np. szkołach, Sejmie) jest jak najbardziej słuszna, że muszę bronić jego obecności, nie wolno mi się od niego odżegnywać, za wszelką cenę muszę się za nim opowiadać (za to ginęli i wciąż giną chrześcijanie na całym świecie).
I co się dzieje? Bynajmniej nie dziwi mnie stanowisko Kancelarii Prezydenta (jeszcze elekta), w zdumienie natomiast wprawia mnie stanowisko kurii warszawskiej..
Krzyż pod Pałacem Prezydenckim jest mi szczególnie drogi. I bardzo trudno mi się zgodzić ze zdaniem tych, wg których jest to niegodne dla niego miejsce. Niby dlaczego? Mamy się wstydzić krzyża? Ukrywać go? Sądziłam, że wręcz przeciwnie. Że należy go eksponować, chlubić się nim, być dumnym.
Z jednej strony nie chcę kłótni, nieporozumień, propagowanej przez media "wojny o krzyż", z drugiej natomiast wszystko we mnie nie pozwala zgodzić się na jego przeniesienie.
Najtrudniejsze też jest to, że starając się żyć w posłuszeństwie Koścołowi, czuję się w impasie wobec decyzji warszawskiej kurii..
I ostatnia myśl.. Skoro miejsce publiczne nie jest godne na to, by krzyż w nim pozostał, to dlaczego razem z przeniesieniem tego krzyża nie zdjąć ich ze szkół czy Sejmu?
Piszę wszystko z perspektywy katolika.
Inne tematy w dziale Polityka