Nasuwa mi się pytanie, czy Solidarność, czyli Ci, którzy walczyli o wiele spraw w '80, mają prawo czuć się wykiwani. Pragnę przypomnieć, że niejaki gen. Jaruzelski wprowadził w 1981 roku stan wojenny. Pomiędzy rokiem 1980 a 1989 nie było wielkiej pustki. Były prześladowania związkowców. Robiono wszystko, żeby za wszelką cenę utrzymać władzę.
Czy tym milionom ludzi, o których wspominał w przemówieniu na zjeździe z okazji 30-lecia podpisania porozumień sierpniowych premier zależało na tym, by w przyszłości wymazać to, co działo się w czasie komuny. Jak muszą się czuć teraz ludzie, którzy widzą w jednym rzędzie Jaruzelskiego razem z prezydentem Polski, Komorowskim. Tym, który do tradycji solidarnościowych się odwołuje. Czy o to walczyli, by zapomnieć o tym co się działo i żyć w kłamstwie dalej? By grubą kreską oddzielić przeszłość od przyszłośći, by pozwolić, by Ci z przeszłości cały czas mieszali się w przyszłość.
I jak teraz muszą czuć się ludzie, którym próbuje się odebrać przynależność do związku, który był ich nadzieją?
Trochę ironiczny jest też fakt, że zawłaszczyć Solidarość próbują Ci, którzy stocznię zamknęli. O to walczyli ludzie w 80 i 89 roku? Bo oczywiście "moja racja jest mojsza niż twojsza". A najmojsza jest racja PO i żadne racjonalne argumenty tego nie zmienią. Oto demokracja.
Inne tematy w dziale Polityka