Paweł Kowal Paweł Kowal
569
BLOG

Na wschód od Lwowa. "Mocniej postawić kwestię wołyńską"

Paweł Kowal Paweł Kowal Polityka Obserwuj notkę 2

Dlaczego Lech Kaczyński aż tak przeżył zachowanie Juszczenki? Przecież w polityce takie rzeczy się zdarzają.

Zapewne dlatego, że mogło to osłabić jego wiarygodność jako polityka, który dąży do porozumienia polsko­ukraińskiego. Sprawa była istotna dla Lecha Kaczyńskiego, bo nawet ludzie z Platformy zaczęli mu zarzucać, że nie dość broni interesów środowisk kresowych. Momentem szczególnie trudnym dla prezydenta były obchody zbrodni wołyńskiej w 2009 roku, w których chyba pod wpływem doradców osobiście nie uczestniczył.

Pan był wśród tych doradców?

Uważałem, że ze względu na szczególne zaangażowanie w sprawy ukraińskie Lech Kaczyński ma wystarczające umocowanie, by aktywniej i w bardziej zdecydowanym tonie występować w sprawach kresowych. Byłem za tym, by odważnie podjąć sprawę. Pamiętam, że się wahał. Pojawiła się wątpliwość, czy ktoś nie wykorzysta uroczystości w jakiś polityczny sposób przeciw niemu.

Czyli nieuczestniczenie w lipcu 2009 roku w obchodach zbrodni wołyńskiej to był błąd prezydenta?

Chyba jednak tak. Trzeba było wtedy mocniej postawić kwestię wołyńską — tak sądziłem. Po pierwsze, z powodów czysto pryncypialnych, etycznych. Co prawda nie było tak, jak twierdzą niektórzy, że w III RP wokół rzezi na Wołyniu panowała zmowa milczenia, ale na pewno można było odnieść wrażenie, że na ołtarzu dobrych relacji z Ukrainą coś poświęcono, że nie mówi się wszystkiego, co powinno zostać powiedziane. Moim zdaniem taki wniosek nie do końca był uzasadniony, ale istniało prawdopodobieństwo, że tak to będzie odbierane. Po drugie, właśnie wtedy należało odważnie przypomnieć o wymordowaniu Polaków przez nacjonalistów ukraińskich, wykorzystując dobre relacje między Kaczyńskim a Juszczenką i wiarygodność prezydenta Polski na Ukrainie oraz na polskiej prawicy. Istniało bowiem prawdopodobieństwo, że gdy pomarańczowi utrzymają władzę na Ukrainie, temat i tak powróci. Po trzecie, byłby to istotny dla polskich elit politycznych sygnał, bo tak- że tu, w poważnym nurcie debaty zaczęły się pojawiać głosy wzywające do rewizji polityki wobec Ukrainy. To jeden z najpoważniejszych momentów w polityce wschodniej Lecha Kaczyńskiego — nie udało się. Wystarczy przypomnieć głośny tekst Rafała Ziemkiewicza Myśmy wszystko zapomnieli. Był ostry z kilku powodów: przecież chodziło o cytat z Wesela odnoszący się do rabacji galicyjskiej, tam była nieszczerość relacji między chłopami a szlachtą, tu, jak rozumiem, nieszczerość Polaków i Ukraińców. Ziemkiewicz zarzucił elitom politycznym zakłamywanie historii w imię doraźnych interesów, niekonsekwencję i tak dalej. Takich sygnałów ze strony zaplecza politycznego prawicy pojawiało się więcej. Chowanie trudnych elementów ukraińskiej historii pod korcem, a tym bardziej nagradzanie banderowców zaczynało działać na niekorzyść porewolucyjnej Ukrainy w Europie. Charakterystyczne było też to, że po katastrofie smoleńskiej Zygmunt Mogiła Lisowski, liczący się przedstawiciel środowisk kresowych, były poseł ZChN i przewodniczący Towarzystwa Miłośników Wołynia i Polesia, zna- lazł się w komitecie wyborczym Bronisława Komorowskiego, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Chociaż do PiS z kolei zbliżył się bardziej w tym czasie ksiądz Tadeusz Isakowicz-­Zaleski, który jako kapelan związał się w ostatnich latach ze środowiska- mi kresowymi.

Trudno się dziwić środowiskom kresowym, że nie zgadzały się na przyjęcie zasady symetrii w ocenie wzajemnych win. A miały prawo tak odebrać politykę „pomnik za pomnik”. Oni pójdą na ustępstwa w sprawie cmentarza Orląt, my im postawimy tablicę na cmentarzu w Pawłokomie, upamiętniającą ukraińskie ofiary polskiej akcji odwetowej. I jesteśmy kwita...

Żeby uniknąć uproszczeń i zrozumieć sens szukania dobrych wzajemnych relacji, trzeba najpierw kilka spraw wyjaśnić. Zacznijmy od Kościoła greckokatolickiego i Związku Ukraińców w Polsce. Grekokatolicy zostali w Polsce skazani przez komunistów na niebyt, miało ich nie być, duchowni tego Kościoła korzystali z osobistej opieki kardynałów Wyszyńskiego i Glempa. Straty grekokatolików w Polsce są nie do opisania. Jeśli chodzi o mniejszość ukraińską, to w czasach PRL było to środowisko mające mądrych liderów, mocno zdystansowane wobec komunistycznej władzy i blisko współpracujące z opozycją, zwłaszcza w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. To odróżniało Ukraińców od innych mniejszości w Polsce i to dało im dobrą pozycję po 1989 roku. Na forum Komitetu Obywatelskiego i pierwszego Senatu umieli docierać do polityków i skutecznie prezentować swoje racje związane z akcją „Wisła”, czyli ich przymusowym wysiedleniem z rodzinnych miejscowości w 1947 roku. Do- brze ważyli argumenty, nie byli zacietrzewieni, z powodzeniem zjednywali sobie w środowiskach solidarnościowych przyjaciół. Działali na tyle skutecznie, że w środowiskach Polaków z Kresów wywołało to wrażenie preferowania racji polskich Ukraińców.

Może i słusznie?

Nie miałem takiego wrażenia. Ukraińcy w Polsce mieli pomysły, byli nastawieni wobec nas pozytywnie.

Więcej na http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2434/Miedzy-Majdanem-a-Smolenskiem---Pawel-Kowal

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka