Paweł Kowal Paweł Kowal
5605
BLOG

Posmoleńskie nauki

Paweł Kowal Paweł Kowal Polityka Obserwuj notkę 66

Czy to był zamach?

Katastrofa smoleńska? Mocna teza o zamachu musiałaby być poważnie umotywowana. Dla polityków lepiej, żeby się trzymali rozważań na temat tych przyczyn i następstw katastrofy, o których coś wiemy na pewno.

Czy był motyw do zamachu?

Utrzymywanie, że polityka Lecha Kaczyńskiego była neutralna dla naszych partnerów, to pogląd, powiedzmy, nieprzemyślany. Nawet jednak to, że mogły być motywy, nie powinno automatycznie prowadzić do oskarżenia. Ciekawe, że o zamachu najczęściej słyszałem na wschód od Bugu; jest to przekonanie w byłych republikach sowieckich dość rozpowszechnione.

Były prezydent Litwy Vytautas Landsbergis po wysłuchaniu w Brukseli wystąpienia Marty Kaczyńskiej dał to do zrozumienia prawie całkiem otwarcie.

Powiedział to, co można usłyszeć w rozmowach ze zwykłymi ludźmi od Wilna po Tbilisi. Nie mają oni najczęściej pojęcia o technicznych aspektach katastrofy, ale mają wyrobione ogólne zdanie o polityce Kremla i wyobraźnię ukształtowaną przez życie w Związku Sowieckim. Tylko że to nie jest wyjaśnianie katastrofy, ale dyskutowanie o kulturowym tle postsowieckiej przestrzeni. Oczywiście, że w subkulturze KGB motyw zbrodni nie musi być taki, jaki mogliby wymyślić ludzie Zachodu: konkretny, użytkowy... Weźmy sprawę Litwinienki*: zbrodnia może mieć charakter profilaktyczny, może być popełniona, żeby zniechęcić do naśladownictwa, jej przyczyną może być też rywalizacja między poszczególnymi frakcjami służb, w państwach niedemokratycznych o takie przykłady nietrudno. Z jednej strony za mało o tej katastrofie wiem, jeśli chodzi o jej przyczyny, a z drugiej strony — byłem zbyt blisko tego, co działo się w pierwszych godzinach i dniach po tej tragedii, żeby bawić się na jej kanwie w teoretyczne scenariusze. W sprawie katastrofy naszym przewodnikiem powinny być konkretne ustalenia. Pomijając je, politycy nie służą wyjaśnianiu jej okoliczności.

A więc motywy mogły być?

Tyle że rozważanie potencjalnych motywów wiele nie wnosi. Ci, którzy mówią, że nie było zamachu, bo nie było motywu, wprowadzają zamieszanie. Nie można mówić o zamachu, gdy nie ma na niego dowodów — tylko fakty w tej sprawie mogą decydować, a motywy można sobie różne brać pod uwagę lub dowodzić, że ich nie było.

Spróbujmy z pamięci tamtego przeżycia wydobyć materiał do refleksji politycznej. Warto nią objąć także czas przed prezydenckim lotem do Smoleńska — te listy otwarte, żeby Lech Kaczyński się nie wtrącał, skoro zapraszają Tuska, i że jest to tak niesłychane wydarzenie, że Tusk będzie razem z Putinem...

Liczba głupich słów, jakie wtedy padły, liczba głupot o relacjach polsko­rosyjskich publikowanych w tamtym czasie przekraczała wszelkie normy, łącznie ze stawianiem akurat wtedy świeczek na grobach żołnierzy sowieckich. Nie było związku między nimi, tymi poległymi na terytorium Polski, a tymi, którzy zginęli w katastrofie.

To był taki sygnał, jakby wcześniej nikt tu nie palił świeczek na grobach żołnierzy sowieckich.

Wtedy skrytykowałem za tę akcję śp. arcybiskupa Życińskiego, który był trochę obrażony. Robienie medialnego szumu wokół pamięci o grobach Rosjan uważam jednak za szkodliwe, to budowanie złej reputacji Polski, tym bardziej że Polska jest jednym z niewielu krajów w Europie, gdzie o cmentarze wojenne dba się szczególnie. W katastrofie smoleńskiej zginął Andrzej Przewoźnik, który miał wręcz obsesję — w pozytywnym sensie — na punkcie cmentarzy, szczególnie tych na Wschodzie. Przez całe swoje urzędowanie, jako sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, budował cmentarze, dbał o cmentarze, także sowieckie w Polsce.

(…)

Pan stawiał tezę, że wszystko, co się stało złego, stało się w ciągu kilkunastu godzin po katastrofie.

Nie tylko ja tak uważam. Tak sądzi też na przykład Aleksander Kwaśniewski i każdy, kto zna Wschód.

Jakie były te kluczowe błędy?

Po pierwsze, najpierw został popełniony błąd psychologiczny. Rosjanie są bardzo wrażliwi, jeśli chodzi o ich wizerunek w oczach opinii światowej. I w momencie, kiedy Tusk stał przed kamerami — niezależnie od tego, czy by się ściskał z Putinem, czy nie — powinien był sformułować swoje oczekiwania polityczne wobec Rosji nie tylko w rozmowie z Putinem, ale i przed tymi kamerami. A Putin wtedy by się na wszystko zgodził, potem miałby trudniej podczas negocjacji, a pozycja rządu byłaby mocniejsza. Po drugie, może nie należało tak szybko wyjeżdżać na miejsce katastrofy, tylko opracować szczegółowy plan działania. Oczywiście, byłoby to trudne, biorąc pod uwagę, że taka jest specyfika dzisiejszych czasów: premier, prezydent jeżdżą na miejsca katastrof, co budzi czasem spore wątpliwości.

Nie mógł nie pojechać. Musiał pojechać.

Musiał ze względów medialnych. Jarosław Kaczyński na jego miejscu też by pewnie pojechał, nie o to chodzi. Chodzi o pewien błąd w sposobie sprawowania urzędu w sytuacjach kryzysowych. Churchill nie gnałby na miejsce katastrofy, tylko zwołałby sztab prawników, który analizowałby sytuację i warianty reakcji. A mamy takie czasy, że przywódca nie działa politycznie, tylko na rzecz rozwiązania wizerunkowego i optymalizuje je za wszelką cenę. I jest to już dziś standard. A skoro tak i skoro Tusk pojechał, to powinien był zadbać o to, żeby w czasie, gdy on będzie podróżował do Smoleńska, zostały przygotowane ekspertyzy prawne. Na pokładzie Tu­154 zginął także Andrzej Kremer, wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za sprawy traktatowe, i oni nie mieli nikogo pod ręką, kto byłby w stanie z głowy w ciągu kilku godzin przeanalizować możliwe drogi prawne. To też przejaw słabości państwa.

Ciekawe, czy w ogóle komukolwiek to wtedy zlecili?

Trzeba by zapytać premiera. Oczywiście Donalda Tuska można tłumaczyć, że sytuacja była na tyle ekstremalna, że on — w porównaniu z Putinem — nie mógł być na to dobrze przygotowany. Wywodzący się ze specsłużb, przeszkolony do sytuacji wyjątkowych władca autorytarny miał wówczas naturalną przewagę nad powołanym na swoje stanowisko po przeprowadzeniu demokratycznych wyborów premierem Polski. I gdyby na miejscu Tuska był jakiś inny premier, też mógłby mieć kłopoty.

Zapraszam na spotkanie w Krakowie. Wtorek, 11 grudnia, godz. 19:30, Klub Dziennnikarzy pod Gruszką, ul. Szczepańska 1. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka