Dziesiątego kwietnia 2010 r. Polska zamarła porażona wiadomością o tragicznej śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dziewięćdziesięciu pięciu osób Mu towarzyszących, którzy zginęli w katastrofie rządowego Tupolewa pod Smoleńskiem. Szok i niedowierzanie, a potem ogromna rozpacz – to uczucia, które towarzyszyły wtedy wszystkim Polakom. Oto jedna krótka chwila odebrała Polsce dużą cześć patriotycznej elity – dwóch prezydentów, dowódców wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych, duchownych, szefów instytucji państwowych, parlamentarzystów, działaczy społecznych. Jednocześnie ciężar tej tragedii sprawił, że na moment przygasły spory, polityczne emocje ucichły, a Polaków, pomimo różnic politycznych i światopoglądowych, zjednoczyło wspólne celebrowanie pamięci ofiar.
W takiej atmosferze odbyły się wybory prezydenckie, które w drugiej turze wygrał kandydat Platformy Obywatelskiej, Bronisław Komorowski pokonując swego najsilniejszego konkurenta – Jarosława Kaczyńskiego. Objęcie urzędu Prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego dopełniło procesu politycznego, w wyniku którego praktycznie wszystkie ważne instytucje państwa znalazły się w ręku jednej opcji politycznej. Taka sytuacja budziła zrozumiały niepokój, zwłaszcza, że Platforma Obywatelska, po tym, jak w 2007 r. objęła władzę, bardziej skupiła się na walce z Prawem i Sprawiedliwością i Prezydentem Kaczyńskim, niż na rozwiązywaniu problemów, z którymi borykała się Polska. Obawy były tym większe, że samemu Komorowskiemu pamiętano jego wypowiedzi na temat śp. Lecha Kaczyńskiego – „jaka wizyta, taki zamach” (po ostrzelaniu prezydenckiego konwoju w Gruzji w 2008 r.), czy enigmatyczne „prezydent gdzieś poleci i to się wszystko zmieni”.
Okazało się, że wspomniane obawy były jak najbardziej się uzasadnione. Bronisław Komorowski – jeszcze przed formalnym objęciem urzędu – wzniecił ostry spór swoją wypowiedzią na temat konieczności usunięcia krzyża, który na Krakowskim Przedmieściu ustawili harcerze, by w ten sposób upamiętnić ofiary Tragedii Smoleńskiej. Zwolennicy pozostawienia tego symbolu argumentowali, że przez Pałacem Prezydenckim najpierw powinien stanąć pomnik ofiar katastrofy, a potem będzie można krzyż przenieść w godnie miejsce. Rządząca Platforma i sam B. Komorowski pozostali głusi na te argumenty. Efektem był trwający od lipca do września konflikt wokół krzyża, który sprawił, że nastrój jedności i zadumy, który towarzyszył pierwszym dniom i tygodniom po katastrofie prysł, podeptany przez wulgarną tłuszczę dowodzoną przez niejakiego D. Tarasa, która na Krakowskim Przedmieściu lżyła pamięć ofiar tragedii i symbole religijne. Nawiasem mówiąc, ilekroć jacyś domorośli obrońcy moralności oburzają się na buczenie i gwizdy pod adresem rządzących, do których dochodzi czasem podczas oficjalnych obchodów na Wojskowych Powązkach, należy im przypominieć zachwyty nad Tarasem i „powiewem świeżości”, jaki miał rzekomo być efektem wyczynów tego osobnika. Należy tak czynić dlatego, że oburzeni gwiazdami i zachwyceni Tarasem to zazwyczaj jedni i ci sami ludzie.
Prezydentura, która zaczęła się od podeptania pamięci ofiar tragedii narodowej i od lżenia symboli religijnych nie mogła być dobra. I nie była. Bronisław Komorowski, jako Prezydent RP, był w istocie bardzo drogim – w rankingu kosztów utrzymania europejskich głów państw tylko królowa brytyjska kosztowała swoich podatników drożej – dodatkiem do długopisu, którym podpisywał wszystko, co lądowało na jego biurku. Gdyby tylko do tego ograniczyła się jego aktywność (czy raczej – pasywność), to może jeszcze nie byłoby tak źle. Gorzej, że Komorowski podejmował też inne działania, a ich skutki były niezmiennie szkodliwe dla Polski. Wybrałem trzy przykłady, które, moim zdaniem najlepiej świadczą, z jakim człowiekiem i jakim sposobem sprawowania urzędu mieliśmy do czynienia.
Po pierwsze – list do uczestników 70. rocznicy mordu w Jedwabnem, w którym B. Komorowski napisał że Naród Polski musi „uznać tę niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą”.Oczywiście „sprawcą” mordów na Żydach. W ten oto sposób Komorowski uczynił z Polaków – ofiar niemieckiej napaści, której efektem była brutalna, sześcioletnia okupacja – wspólników Hitlera, odpowiedzialnych na równi z Niemcami za zagładę Żydów, zaplanowaną i realizowaną przez organy III Rzeszy. Nawiasem mówiąc, Bronisław Komorowski sprzeniewierzył się w ten sposób treści przysięgi prezydenckiej (art. 130 Konstytucji), bowiem składając ją zobowiązał się, że będzie „strzegł niezłomnie godności Narodu”. Po drugie – próba zastąpienia autentycznej tradycji i patriotyzmu marną podróbką w postaci kiczowatego orła z niejadalnej czekolady, z którym Komorowski paradował po ulicach Warszawy w ramach akcji „Orzeł może” (do dziś nie wiadomo, co to hasło w ogóle miało znaczyć). Wreszcie, po trzecie – udział w obchodach rocznicy zamachu na Hitlera i postawienie na równi operetkowej postaci Clausa Stauffenberga oraz działalności Armii Krajowej – największej organizacji podziemnej w okupowanej przez Niemców Europie. Właściwie każde z tych zdarzeń brane z osobna wystarczyłoby, żeby wystawić Bronisławowi Komorowskiemu fatalne świadectwo, natomiast zsumowane sprawiają, iż bez większej przesady można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z najgorszym, jak dotąd prezydentem w krótkiej historii III RP.
O niezliczonych gafach, takich jak nieużyczenie parasola moknącemu na deszczu prezydentowi Francji, sprzątnięcie królowej Szwecji kieliszka z szampanem sprzed nosa, czy wygodne usadzenie się w fotelu, zanim zdążyła to uczynić Angela Merkel (raz, że kobieta, a dwa, że gość B. Komorowskiego), nawet nie ma co wspominać, choć również one świadczą o formacie człowieka, który przez pięć lat był głową państwa polskiego. Świetnym dopełnieniem tego festiwalu braku klasy i taktu jest najświeższa informacja gazety „Rzeczpospolita”, która donosi, że wskutek wprowadzonych w ostatniej chwili zmian w statucie i regulaminie wynagradzania pracowników Kancelarii Prezydenta RP i będącego ich następstwem stanu finansów tego urzędu, pracownicy zatrudnieni przez B. Komorowskiego zachowają stanowiska jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu przez niego urzędowania, nie będzie bowiem środków na odprawy dla nich. Nietrudno się domyślić, że wprowadzi to zamieszanie i utrudni Prezydentowi Dudzie pracę, ale zapewne taki właśnie był cel wspomnianych zmian prawnych.
Na koniec wypadałoby powiedzieć coś dobrego o prezydenturze Bronisława Komorowskiego. Skoro tak, to powiem – dobrze, że się wreszcie skończyła.
Inne tematy w dziale Polityka