Wybór Andrzeja Dudy na prezydenta sprawił, że wszyscy ludzie „przyzwoici” i „na pewnym poziomie” są ostatnio najboleśniej zatroskani. Oczywiście – o Polskę, a nie – dajmy na to – o własne posady i wysoki status społeczny. Powodem tej palącej troski jest to, że prezydent „wycofuje się ze swoich obietnic” (konkretnie chodziło o 500 zł na dziecko dla najuboższych rodzin). Wprawdzie A. Duda z niczego się nie „wycofał”, a stwierdził rzecz skądinąd oczywistą, że ustawa przyznająca wspomniane świadczenie dotyczy tak skomplikowanej materii prawnej, że jej projektu nie można napisać bez współpracy z rządem i on o tę współpracę apeluje – ale co tam. Dziennikarze wiedzą swoje i piszą, że prezydent nie spełni obietnicy. Kropka. A co za tą kropką? Już chyba tylko bezzwłoczny impeachmet A. Dudy, przywołanie z wygnania B. Komorowskiego i jego natychmiastowa koronacja na króla Polski. Dokonałby jej oczywiście najprzewielebniejszy ksiądz Kazimierz Sowa wespół w zespół z nie mniej najprzewielebniejszymi księżmi Lutrem, Lemański i Seniukiem. Żeby nie było zanadto klerykalnie, to koronacja – w ramach „przyjaznego” rozdziału Kościoła od państwa – odbyłaby się nie w kościele, ale w redakcji „Gazety Wyborczej”.
Zanim jednak dojdzie do tego szczęsnego zdarzenia, którego lud pracujący miast i wsi oczekuje, jak Tusk kolejnego przelewu z unijnej kasy (ponad 100 tys. zł na miesiąc za dolce far niente), to chciałbym żebyśmy sobie uświadomili, na czym w ogóle polega spełnianie obietnic wyborczych. Inaczej po prostu nie będziemy wiedzieli, czy prezydent Duda się wywiązał, czy się nie wywiązał z tego, co przyobiecał. Aby więc unaocznić czym jest realizowanie obietnic, posłużę się przykładem. W marcu 2010 r. wspomniany Donald Tusk, podówczas premier naszego nieszczęśliwego kraju, chwalił się w Sejmie tym, co mu się udało osiągnąć przez dwa i pół roku rządów. Najpierw pohukiwał z mównicy na opozycję, strasząc, że „wyginie, jak dinozaury”, a potem (uwaga, uwaga!) – „Po stronie sukcesów rządu premier zapisał też „zamierzenia infrastrukturalne, których symbolem stały się orliki”. To jest po prostu fantastyczne – „ zamierzenia infrastrukturalne, których symbolem stały się orliki”. Wszyscy chyba pamiętamy (ja pamiętam), jak w czasie kampanii wyborczej w 2007 r. Tusk wpuścił Grabarczyka w maliny (albo w jakieś inne krzaki), żeby ten szukał tam tych dróg, co to ich PiS rzekomo nie zbudował. Jednocześnie Geniusz Kaszub z zadatkami na Słońce Peru obiecywał, że w czasie jego rządów Polaków wracających z Irlandii, czy gdzie ich tam akurat przegnała „duszna atmosfera” rządów PiS, będą witać „nowe drogi i pływalnie”. Nawiasem pisząc, do dziś nie rozumiem dlaczego w tej biednej głowinie obok dróg, faktycznie kośćca infrastruktury, zagościły akurat „pływalnie”, a nie – dajmy na to – masarnie, lodziarnie, czy choćby nawet szwalnie. Ale mniejsza z tym – ważniejsze, że facet rządził pół roku dłużej, niż odsądzany przez niego od czci i wiary PiS i po tym okresie, zamiast zaprezentować te całe „drogi i pływalnie”, to on wychodzi i się chwali, że wziął kawałek pastwiska, przepędził stamtąd krowy, ustawił cztery słupki, dwie poprzeczki, a całość ogrodził i voila – skok cywilizacyjny skrzyżowany z zieloną wyspą! To jest trochę tak, jakby jakiś człowiek obiecywał, że kupi nam najnowszy model mercedesa, a potem – grzecznie poproszony, żeby wreszcie pokazał ten samochód – stwierdził, że na razie, to on nabył tylko dwie opony, ale tego mercedesa też na pewno kiedyś kupi, a póki co odniesiony sukces uosabiają „inwestycje motoryzacyjne, których symbolem są opony.” (Możliwe, że to te same opony, z których pochodzi silnie toksyczny kadm, dodawany do granulatu, pokrywającego murawę orlików.) Oprócz tego we wspomnianym przemówieniu Tusk się chwalił, że go „The Economist” chwali. W związku z powyższym będzie się chyba trzeba szarpnąć i wynająć jakiegoś żurnalistę, który w ekonomiście, czy innym „fajnanszal tajmsie” będzie wynosił pod niebiosa zasługi aktualnej głowy polskiego państwa, a prezydent Duda będzie to potem cytował na konferencjach prasowych – i sukces gotowy. Nie trzeba się starać, nie trzeba nic robić, bo i po co? Zagranica nas chwali? Chwali! No więc wszystko gra... A z tymi pieniędzmi na dzieci, to proponuję, żeby pan prezydent wziął 500 zł, dał je jakiemuś dziecku (np. swojemu) i załatwione. Skoro symbolem cywilizacyjnego skoku był kawałek trawy i dwie bramki, to symbolem pomagania dzieciom może być „jednorazowa zapomoga” w wysokości 500 PLN, prawda?
Na koniec – skoro już mówimy o wołających o pomstę do nieba występkach prezydenta Dudy – to chciałbym wspomnieć o najnowszym z nich, jakim było to, że prezydent nie spotkał się z jeszcze Obamą i Merkel, tylko pojechał na Święto Kaszy, o czym – trzęsąc się z oburzenia – doniósł rzecznik Ewy Kopacz, pan Tomczyk. To rzeczywiście niesłychane! Wiadomo, że zaraz po zaprzysiężeniu A. Duda powinien w trybie natychmiastowym wezwać prezydenta USA i panią kanclerz Niemiec do Warszawy, na dywanik. Jakby się już pojawili, to Duda najpierw powinien sprzedać Obamie blachę w czoło, żeby wiedział, kto tu rządzi, a następnie rozkazać, by USA natychmiast dały Polsce za darmo tysiąc myśliwców F-35 (nówki sztuki nie śmigane, spod igły) i w bonusie parę miliardów baksów do budżetu. Potem, jakby się już rozprawił z panem Barackiem, to rozkazałby Angeli Merkel wypłacić Polsce bilion złotych reparacji wojennych (dzięki światłym rządom PO tyle wynosi nasz dług publiczny, wiec bylibyśmy na czysto), a następnie przyłączyłby Milsko i Łużyce do Polski. Aż wreszcie – syt chwały i sukcesów – dekretem wprowadziłby w naszym kraju zdrowie, szczęście i pomyślność dla wszystkich obywateli. Z jakichś powodów tego nie zrobił, tylko pojechał na Święto Kaszy, co widocznie niemile ubodło panią premier Kopacz, która kiedyś lansowała się na Święcie Zalewajki. A ja w postępowaniu prezydenta dopatruję się głębokich znaczeń symbolicznych. Przecież wiadomo, że chodziło mu o to, żeby zasygnalizować swoją podmiotowość polityczną, poprzez danie do zrozumienia, że, komu, jak komu, ale jemu nikt nie będzie w kaszę dmuchał. Powinno to chyba ucieszyć wszystkich, którzy Andrzejowi Dudzie zarzucali niesamodzielność, prawda?
Inne tematy w dziale Polityka