payssauvage payssauvage
7095
BLOG

Referendum, czyli „demolowanie systemu prawnego”

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 185

Na początku chciałem napisać, że decyzja prezydenta Dudy w sprawie referendum, to był perfekcyjnie wyprowadzony cios z półobrotu, który idealnie trafił w podbródek partii rządzącej, tak, że Ewie Kopacz sztuczna szczęka wypadła i turla się po chodniku. Tak oczywiście nie napiszę, bo nieładnie jest w ten sposób wyrażać się o pani premier, a poza tym nie mam wglądu w kartę dentystyczną szefowej rządu, więc nie mogę wyrokować o stanie jej uzębienia, nawet gdyby wyrok ten miał przybrać postać li tylko typowo felietonowej hiperboli. Ale jest też inny powód, dla którego nie ujmę sprawy w ten sposób, a jest nim to, że decyzja A. Dudy to nie był żaden „cios z półobrotu”, ale strzał z armatohałubicy prosto w splot słoneczny Platformy. Oczywiście pisząc o „armatohałubicy”, mam na myśli samobieżny pojazd artyleryjski AHS „Krab”, kaliber 155 mm. Nawiasem mówiąc, pamiętacie Państwo, jak Andrzej Duda, będąc w Toskanii, przyniósł swej żonie dmuchanego kraba? Okazuje się, że on tam tę armatohałubicę miał, skubany! Przejechał to Polski – i bum!

W czwartek prezydent zgłosił propozycję, by 25 października odbyło się referendum, w którym Polacy odpowiedzieliby na pytania w sprawie posyłania do szkół sześciolatków, prywatyzacji lasów państwowych i obniżenia wieku emerytalnego.  Oczywiście stawia to PO w trudnej sytuacji, bo jakkolwiek partia Ewy Kopacz odniesie się do tego postulatu, to i tak znajdzie się na przegranej pozycji. Propozycja Dudy sprawiła, że prawie natychmiast wybuchła panika na pokładzie Titanika. Bezzwłocznie skrzyknęło się całe pospolite ruszenie „mądrych i przyzwoitych”, żeby dać odpór atakowi znienawidzonych hord wroga, które – horribile dictu! – „zdobycze im zabrać mogą”. A oni przecież nie po to robili przez lata z gęby cholewę, żeby teraz nic z tego nie mieć i wyjadać kit z okien na starość. Chodzi bowiem o to, że decyzja Dudy z jednej strony osłabia PO, ale z drugiej – politycznie wzmacnia PiS.

Pierwszy do kontrataku wystąpił marszałek „izby dumania” (senatu) , czyli „dobry wojak” Borusewicz, który bożył się, że niby „nie pozwoli, żeby demolowano system prawny w Polsce”. „Wszelka ingerencja w treść albo datę tego referendum, które zostało zarządzone (…) byłaby bezprawna i w tej kwestii ja mam jasność” – powiedział wybitny prawnik, mgr historii Borusewicz. Nawiasem mówiąc – nie wiem, jak kto, ale ja, kiedy zaczynam słuchać Bogdana Borusewicza, to  mam wrażenie, że czas zaczyna płynąć wolniej, albo wręcz staje w miejscu. Dziwna sprawa, ale jak tylko ten facet zaczyna mówić, to mogę sobie wyjść z pokoju, zaparzyć kawę, podlać kwiatki, wyprowadzić psa na spacer, a jak wrócę, to pan marszałek jest dopiero w połowie zdania, które zaczął wypowiadać, kiedy ja wychodziłem. Ten człowiek chyba wytwarza jakieś pole magnetyczne, które zagina czasoprzestrzeń wokół niego i stąd takie efekty. Wypowiedz Borusewicza, jak pamiętamy, miała miejsce jeszcze przed podjęciem wspomnianej decyzji przez głowę państwa, a więc, można powiedzieć, że stanowiła atak wyprzedzający. To był zresztą, moim zdaniem, nacisk na prezydenta i nie wiem, jak Bogdan Borusewicz godzi to w umyśle swoim z troską o jakość funkcjonowania systemu prawnego w Polsce. Widać jakoś godzi.

Dokazywania harcownika Borusewicza niewiele dały, bo, jak wspomniałem wyżej, Duda wyszedł i huknął z armaty, składając swoją propozycję ws. referendum. Ja rozumiem, że huku wystrzałów boją się gołębie, ale żeby od razu spłoszył się lis? Tymczasem Tomasz Lis najwyraźniej przestraszył się propozycji prezydenta, bo w radiu TOK Fm zaczął namawiać, by Platforma wezwała wyborców do bojkotu referendum zarządzonego na 25 października. „Unikamy wtedy zarzutu, że ignorujemy wolę milionów Polaków, (…). Wybijamy PiS-owi argument, że zła Platforma ma gdzieś zwykłych obywateli– wypalił ogniomistrz Lis, wzór dziennikarskiego obiektywizmu (że o innych cnotach nie wspomnę).

Ale wyczyny „dobrego wojaka” Borusewicza i kapiszony ogniomistrza Lisa nie wystarczyły  – tu trzeba było lepszych żołnierzy. Posłano więc po małego rycerza, czyli „pana Michała”. Pułkownika Wołodyjowskiego niestety nie znaleziono, więc trzeba było się kontentować tym, co jest, a był niestety tylko Michał Kamiński. Kamiński może i kiedyś tam był „małym rycerzem”, ale od tego czasu nam się zaokrąglił tu i ówdzie, więc jego wywijanie szabelką nie miało nic z gracji i finezji pana Wołodyjowskiego, a przypominało raczej machanie cepem w wykonaniu Macieja Boryny. „Wolę, by Polska szła w kierunku Zachodu niż cofała się do czasów radzieckich. Ale każdy ma prawo mówić: nie, radziecki system edukacji jest lepszy niż zachodni” – w taki oto sposób Kamiński uzasadniał to, że referendalne pytanie o sześciolatki jakoby jest bez sensu.

Oczywiście po takim pokazie nieudolności w walce z hordami kaczystów trzeba było sięgnąć do głębokich rezerw strategicznych i posłać do walki jakiegoś marszałka. Najbardziej nadal by się von Paulus, ale trudno się z nim było skontaktować, więc do walki stanęła Ewa Kopacz. Jest-ci ona wprawdzie obecnie premierem, ale kiedyś była marszałkiem (Sejmu, ale zawsze), więc, z braku laku, trzeba było wysłać w bój ją. Dzisiaj czuję się zawiedziona. Gdybym była ostrym politykiem, powiedziałabym: czuję się oszukana – powiedziała pani Ewa, komentując decyzję prezydenta, a potem dodała, że Andrzej Duda, decydując się na referendum ws. wieku szkolnego, emerytalnego i prywatyzacji Lasów Państwowych, „wysłuchał tylko jednego środowiska politycznego”. No, a to – wg szefowej rządu – nie służy budowaniu wspólnoty i prowadzeniu polityki ponad podziałami. Prawdę mówiąc czułem się trochę, jakbym słuchał żalów przewodniczącej Polskiej Partii Ludożerców, że oto człowiek, którego próbowała ugotować, uciekł z garnka i zgasił pod nim ogień. A co do „budowania wspólnoty”, to ja, jako wyborca A. Dudy, nie chcę na ten przykład żadnej wspólnoty z panią Ewą Kopacz, czy pp. Lisem, Kamińskim, albo Borusewiczem. Mam do Państwa tylko jedną prośbę – wyjedzcie i nie wracajcie. Budujcie sobie wspólnotę z Papuasami na Nowej Gwinei, albo Indianami Guarani w Amazonii (jak was stamtąd nie pogonią). Swoją droga, trzeba naprawdę mieć miedziane czoło, żeby – będąc przedstawicielem partii, która ustami swego przewodniczącego mówiła: „wyginiecie, jak dinozaury” – lać krokodyle łzy nad brakiem „budowania wspólnoty”.

Śmieszą mnie te krokodyle łzy wylewane nad „demolowaniem prawa”, godzeniem we wspólnotę i tym podobne bajki Lafontaine’a. Gdzieście byli moraliści, jak pan, na szczęście już były, prezydent Komorowski w nocy o północy, bez konsultowania się z kimkolwiek, podejmował decyzję o rozpisaniu referendum, żeby podlizać się wyborcom (Wujec się wygadał, więc już się nie można wyprzeć). No, gdzieście byli, pytam? W Komitecie Poparcia „Bronka Racjonalnego”? A, to przepraszam. Tylko teraz nie mówcie o „demolowaniu systemu prawnego”. Ktoś jeszcze bowiem gotów zapytać – kto demoluje ten system? Czy ten, kto stawia pytania o sprawy ważne dla wielu milionów Polaków, czy ten, kto w nocy o północy pisze wniosek po to, żeby zapunktować u określonej grupy elektoratu i zwiększyć szanse na reelekcję?

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (185)

Inne tematy w dziale Polityka