piko piko
609
BLOG

Pandemiczny wyjazd narciarski

piko piko Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Decyzja podjęta bez wahania – jadę na narty bez względu na wzgląd. Niedziela 7 luty 2021 - starujemy do Wisły. Nie jest to moje wymarzone miejsce ale jak się nie ma tego …. i tak dalej. Poza tym jadę w miłym towarzystwie do bardzo miłej znajomej a dojedzie jeszcze rozrywkowa ekipa.
Lądujemy po południu w Villi GoodTime.

image

image


Miejsce luksusowe, klimatyczne, śliczne, ciekawe. Warto pobyć o każdej porze roku. Akurat tym razem było tyle śniegu i lodu, że aby dojechać warto mieć samochód 4x4. Pierwszym razem mi się udało, następnego dnia już nie. W kolejne dni zarządca drogi się obudził i posypał podjazd więc dało radę wjechać.


Na poniższym zdjęciu

image
 
na pierwszym planie piko, na drugim zardzewiała balustrada, na trzecim Królowa Polskich Rzek Wisła. Na planie czwartym mostek przed którym jeszcze nie ma Wisły tylko zbiegające się - Wisła Czarna z Białą i potok Malinka.
Przez mostek na którym stoję przebiega droga do Villi GoodTime. To była mała dygresja, bo nie na oglądanie Wisły przyjechaliśmy.


Następnego dnia kurs na chyba największy ośrodek narciarski w Wiśle - Nowa Osada. Górka relaksowa, ludzi umiarkowana ilość, brak kolejki do kanap 4. osobowych. Przed zakupem karnetu każdy użytkownik stoku musiał podpisać oświadczenie. Nie przeczytałem co oświadczam, bo mnie to zupełnie nie interesowało, podpisałem w ciemno, dałem sympatycznej kasjerce bumagę + 100 zł i ruszyłem na stok celem oddania się białemu szaleństwu. Z głośnika nad kasą co jakiś czas rozlegał się komunikat, żeby zachować DDM i w ogóle. Oczywiście wszyscy mieli to w DUDU… .

image

Okoliczności przyrody wspaniałe, górka jak dla nas nudna.


Po jakimś czasie zachciało się jeść. Z piciem nie było problemu bo cytrynówka zawsze pod ręką. Jedna knajpa na stoku dawała na wynos więc olaliśmy. Nie lubię jak traktują mnie jak psa. O jakieś 100m obok druga knajpka w której przez okna było widać narciarzy.  Na drzwiach napis, że trzeba coś tam, coś tam. Po odsunięciu jakiejś biało czerwonej taśmy zajęliśmy stolik i kulturalnie dokonaliśmy konsumpcji kwaśnicy i karkówki. Na deser grzaniec. Można? Można! Obsługa miła, uśmiechnięta z obowiązkowymi maseczkami na brodzie.


Wróciliśmy trochę wcześniej, bo czekała na nas praca zdalna i inne wieczorne atrakcje. Jak wyżej wspomniałem już nie dałem rady wjechać do pensjonatu. Wejście zajęło tylko 5 minut i 20 zł za parkowanie u góralki na podwórku.
Następnego dnia jakiś zwariowany tłum przywitał nas na parkingu w Nowej Osadzie. To nie dla nas. Kilka kliknięć w goglach i jedziemy na inną górkę – Stożek. Wybór okazał się strzałem w 10.

Dojazd był bardzo przyjemnym doznaniem estetycznym. Od pewnego momentu droga był pokryta ubitym, czystym śniegiem, prowadziła zawijasami pod górę przez ośnieżony las. Zero samochodów i ludzi. Z nawigacji wynikało, że ostatni odcinek jest stromy i może być nieprzejezdny. Po jakiś 15 minutach wjeżdżamy na pustą leśną polanę na końcu której jawi się zaśnieżona budka z napisem parking.

Na nasz widok smutny pan lekko się ożywił i wyszedł z budki. Na pytanie czy da się dalej pojechać odparł:
Panie drogi - może się da a może się nie da. Lepiej zostawić.
Zostawiliśmy auto i 10 zł.

Po 10 minutach byliśmy na miejscu. Przed dolną stacją wyciągu było z 5 samochodów. Bilety kupowało się w bufecie, który robił za kasę. Karnet na 4 godziny kosztowały 60 zł z tym, że te 4 godziny trwały do zamknięcia wyciągu o 16.
Górka była bardzo ok. – 2 czarne trasy, twardo, miejscami głęboki śnieg, jedna relaksowa nartostrada.

image

image
 
Jak widać nie widać specjalnych tłumów. Górka coś jak górna część Gąsiennicowej lub Nosal. Drugi żleb przypominał fragment Goryczkowej.
Część stoku zajmowały tyczki na których trenowała 5. osobowa ekipa narciarzy w profesjonalnych kombinezonach z napisem GB Ski Team. Faktycznie byli to młodzi angole i nieźle posuwali.
Zwykłych narciarzy może było z dziesięciu, ze trzech ludków męczyło się na deskach.
Na górnej stacji było tak
 
image

image
 

Przed wjazdem na stok i na nartostradę były tabliczki – Trasa Zamknięta. Przyjąłem to ze zrozumieniem i pojechałem.

Stożek jest granicznym szczytem na którym jest schronisko Stożek. Ma ciekawą historię i warto się z nią zapoznać. Oprócz tej ciekawej historii miało otwartą restaurację ze sporym wyborem dań. Klientami głównie byli piesi turyści z Czech i krajowi i my. Za bufetem zamówienia przyjmował pan z Ukrainy.
 
image

image

Na zakończenie dwa zdarzenia gastronomiczne i jeden film zjazdowy.
Koledzy kupując w bufecie bilety na Stożek zauważyli, że jakaś ekipa posila się przy stołach. Zapytali czy też by nie mogli tak samo na co bufetowa/kasjerka, że tak jeżeli mówią po angielsku. Na co Krzysieniek:

- of course, one bigos please.

Niestety nie dostał bigosu. A angole dostały. I gdzie tu sprawiedliwość.

Drugie zdarzenie miało miejsce w Wiśle. Agata – właścicielka pensjonatu – podpowiedziała gdzie można zjeść przy stole pod dachem w knajpie. Wchodzimy, sala pusta, kelnerka zaprzyłbicowana, pytamy czy można coś zjeść na miejscu, jak ludzie.
Nie – pada odpowiedź - tylko na wynos.
Zaczynam coś tam marudzić po swojemu na co ona:
- proszę powiedzieć co chcecie, to spiszemy zamówienie
i patrzy wymownie. No to zamawiamy, po czym jesteśmy prowadzeni przez inną panienkę jakimiś zakamarkami, podwórkami do innej sali, gdzie w spokoju – jak inni klienci - oddajemy się konsumpcji „wynosu”.
Był wynos? Był. Można? Można!

A tu króciutki filmik z komórki:





piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości