Byłem na koncercie Paula McCartney'a. Nic w tym nadzwyczajnego, na Stadionie Narodowym oprócz mnie zasiadło pewnie ze trzydzieści - czterdzieści tysięcy luda. Ale było to dla mnie przeżycie na tyle ciekawe, że podzielę się wrażeniami.
Moja muzyka to lata 70, ale Beatlesi, Stonsi czy inni to klasyka, przy której spędzałem młodzieńcze lata. Poza tym Paul to historia rocka, no i chciałem zobaczyć jak 71. letni artysta będzie sobie radził przez 3 godziny występu.
Stadion robi wrażenie. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć go obserwując trening młodych adeptów futbolu amerykańskiego. Wówczas widziałem murawę, a nawet chodziłem po niej. Murawa to złe określenie - klepisko z resztami lekko wygnitej darni - jest bardziej adekwatne. Teraz boisko było pokryte płytami, na nich elegancko ustawione krzesełka. Z reguły płytę zostawia się pustą, by publika mogła poszaleć, ale widać założono, że rówieśnicy Paula specjalnie szaleć nie będą.
Dach zamknięty.
Miejsca numerowane - można było przyjść w ostatniej chwili. Nasze miejscówki były lekko z boku i w połowie wysokości trybuny. Wielka scena ustawiona mniej więcej w 3/4 boiska, więc trybuny zajęte w 2/3. Full komplet. Publika różnorodna, od liceum do muzeum z przewagą części pośredniej.
Obsługi dużo, przy wejściu sprawdzanie plecaków i konfiskata napojów bez względu na rodzaj opakowania (szkło, plastik) i zawartość (piwo, woda). Za chwilę wyjaśniło się, o co chodziło z tym piciem. Na galerii były otwarte punkty sprzedaży napojów różnych z piwem włącznie. Z tym, że kubek 1/2 l wody to 7 zł, a duży Carlsberg to 12 zł. No widać, że muszą jakoś łatać dziurę w budżecie PL.2012+ Sp. z o.o.
Parę minut po 21 wszedł ON. Wrzawa, oklaski, gorące powitanie. Kilka słów po polsku wywołało orgazm na widowni. Niestety oceniam to, jako jakąś narodową skazę. Jak osoba sławna powie do ludu w jego języku parę banalnych słów, to jakby słowa proroka spłynęły na skołataną duszę. Ale mniejsza z tym.
Paul zrobił wrażenie nie tym, co mówił a tym jak wyglądał, jak się poruszał i zachowywał na scenie. Nie miałem lornetki by zobaczyć twarz, natomiast sylwetka, sprężystość ruchów, swoboda zachowania i witalność młodzieńca (przypominam skończył parę dni temu 71 lat). Kontakt z nami miał świetny do końca koncertu – bite trzy godziny.
Należałoby teraz coś napisać o wrażeniach muzycznych, bo to przecież koncert był.
Repertuar super, najbardziej znane przeboje, muzycy na scenie nie odstawiali lipy, natomiast akustyka to porażka. Utwory balladowe typu: Yesterday, Something, Hey Jude jeszcze do przyjęcia, natomiast utwory dynamiczne, na pełen gaz to nie to. Porywający Let me roll it super, ale jednak stracił z powodu akustyki.
Wydaje się, że znowu dach zawinił. Jakby był otwarty to pewnie by było lepiej a przynajmniej chłodniej.
Ok, już się nie czepiam, akustyka, akustyką, ale atmosfera wspaniała i niezapomniana. Okazało się, że krzesełka na płycie tylko przeszkadzały. Ludzie oczywiście stali i balowali. Koło nas siedziała nastolatka zapewne z ojcem. W miarę jak koncert się rozkręcał ona też się "rozkręcała".
Spektakl zawierał wszystkie elementy profesjonalnego koncertu: dwa wielkie ekrany pokazujące Paula (jak oni go zrobili, bo wyglądał na 20 lat mniej), ekran centralny, oświetlenie kolorowe, stroboskopowe, laserowe, część sceny oczywiście się podnosiła i opuszczała, a finał był dosłownie bombowy i ognisty. To było coś.
Oczywiście artyści nie zostali wypuszczeni i po finale koncert jakby zaczął się na nowo.
Muzyka to nie tylko dźwięki, rytm, słowa. To wspomnienia, przeżycia i dlatego pomimo tej akustyki było super! Kto nie był niech żałuje.
Inne tematy w dziale Kultura