Według Barbary Kudryckiej, prawo do „zarażania studentów swoim światopoglądem” mają tylko ci nauczyciele akademiccy, którzy przyjęli wersję Anodiny i popierają rządzących.
Na oficjalnej stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pojawił się komentarz do przygotowanego pod kierunkiem prof. Andrzeja Zolla Kodeksu Etyki Pracownika Naukowego. Tekst pióra minister Kudryckiej, zatytułowany „Sumienność i sumienie naukowca”, przyjął – chyba wbrew zamierzeniom autorki, a z pewnością wbrew oczekiwaniom polskich środowisk naukowych – postać osobliwego manifestu politycznego.
Wskazując na plagiat, fałszowanie badań oraz nepotyzm, jako główne przykłady naruszeń norm etycznych przez osoby aktywne w sferze nauki, pani minister pisze, że „nie mniej ciężkim przewinieniem jest choćby próba zarażania studentów swoim światopoglądem – zwłaszcza gdy ten światopogląd wymyka się regułom uznawanej powszechnie wiedzy, dotychczasowym ustaleniom naukowym i rzetelnej metodologii. A nieraz nawet przeczy regułom zdrowego rozsądku”.
Twierdzenie to można by w zasadzie uznać za oczywistość. Ale co w takim razie w programach placówek podlegających MNiSW robią zajęcia z zakresu feminizmu czy gender/queer studies? Cóż te skrajnie zideologizowane konstrukty teoretyczne, hołubiące wizję przebudowy ludzkich społeczeństw mają wspólnego z „uznawaną powszechnie wiedzą”, a zwłaszcza z „rzetelną metodologią”? Przecież w najlepszym razie jest to rodzaj szlachetnie motywowanego chciejstwa (modniej będzie powiedzieć wishful thinking), które w modelowy wręcz sposób przeczy przywoływanemu przez panią minister zdrowemu rozsądkowi.
Podobnie ma się sprawa z „próbami zarażania światopoglądem”, choć tu najpierw trzeba by ustalić, o jakim „zarażaniu” mowa? Nie przypuszczam, żeby pani minister szło o znaczenie dosłowne, czyli o coś w rodzaju niefrasobliwej aktywności Michela Foucault z lat 80. w amerykańskich campusach. Należy zatem sądzić, że prof. Kudrycka ma raczej na myśli przekazywanie pewnej wizji świata: rodzaju postaw, systemów wartości, wzorców zachowań.
Trudno jednak wyobrazić sobie szkołę wyższą całkowicie takiego transferu pozbawioną, bo przecież mistrzowie – przekazując oprócz wiedzy także postawy i wartości – nie tylko kształcili, ale i kształtowali swoich uczniów. Jak uniwersytet uniwersytetem, na tym od zawsze opierała się relacja mistrz-uczeń. I to właśnie, mimo wszelkich nieuchronnych i potrzebnych zmian, wydaje się zasadniczo nieusuwalne, trwałe, niezbędne.
Nie bez znaczenia natomiast pozostaje rodzaj wpajanych studentom, czyli transferowanych w przyszłość wartości. Dopóki są to, używając modnego żargonu, plusy dodatnie – nie ma sprawy. Gorzej, gdy szermierze zmiany za wszelką cenę podejmują się upowszechniania tzw. postępowych idei i poglądów, które w obecnej dobie najczęściej przyjmują niestety postać antywartości.
Zauważa to chyba także minister Kudrycka, pisząc z sarkazmem, że „Od czasu do czasu w salach wykładowych zjawiają się jednak apostołowie rozmaitych prawd objawionych...”. Trafna uwaga, ale jeśli tak, to dlaczego kontakt ze studentami wciąż jeszcze mają takie osoby jak np. Magdalena Środa, zabawna wprawdzie w swym antyreligijnym zacietrzewieniu, ale też niekryjąca zamiaru „zarażania takim światopoglądem” wielu młodych osób?
Wiem oczywiście, że transfer antykatolickich bądź polonofobicznych uprzedzeń, w wykonaniu prof. prof. Środy, Jacka Hołówki, Zbigniewa Mikołejki, Feliksa Tycha czy Aliny Całej specjalnie pani minister nie martwi. Podobnie jak zarażanie światopoglądem przez nadaktywne środowisko autorytetów związanych z „Krytyką Polityczną”. Panią minister martwią raczej kruszące monopol mainstreamu media ojca Rydzyka CSsR, niepokoi ją również nieuzgodniona z Anodiną i Millerem wersja unicestwienia tupolewa, jaka się może wyłonić się ze smoleńskich oparów, rozpraszanych dzięki wysiłkom niezależnych badaczy. „Zdarzają się (...) fizycy, gotowi przysiąc, że tupolew został zestrzelony rosyjską rakietą w sztucznej mgle albo medioznawcy twierdzący, że ojciec Rydzyk jest fundamentem demokracji w Polsce” – pisze Kudrycka ze swadą godną zręcznego harcownika-polemisty.
I tu właśnie zaczyna się problem, bo ujawniając z publicystycznym zacięciem w witrynie resortu własne poglądy i preferencje, pani minister zrobiła właśnie to, co pozornie w swoim tekście krytykuje: zajęła stanowisko w trwającym dziś w Polsce sporze politycznym. Opowiadając się – doprecyzujmy – po stronie sprawujących władzę.
Oczywiście, prof. Kudrycka ma pełne prawo do takich poglądów i swobodnego ich wyrażania, więc gdyby swój niepozbawiony sarkazmu komentarz opublikowała wyłącznie (a nie również) w portalu Tomasza Lisa i zrobiła to jako pracownik naukowy jednej z wielu polskich wyższych uczelni prywatnych, nie byłoby żadnego problemu. Niestety, Barbara Kudrycka wyzłośliwia się jako minister. I zgłasza zamiar ograniczenia praw obywatelskich tej części profesury, która żywi przekonania i głosi opinie odmienne od certyfikowanych przez ekipę rządzącą.
Nic dziwnego, że ponad pięciuset profesorów, zbulwersowanych zarówno treścią komentarza, jak i wykorzystaniem pełnionej przez Kudrycką funkcji ministerialnej, wyraziło w liście otwartym sprzeciw wobec tak jaskrawej próby ograniczenia niezależności środowisk naukowych.
czytaj list profesury do minister Barbary Kudryckiej
http://waldemar-zyszkiewicz.pl/images/dokumenty/list-do-kudryckiej-500.pdf
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka