Wrzesień
Przelatują jeszcze ulicami Warszawy zakurzone auta wojskowe, wiozące wysokich dygnitarzy; przemykają się motocykliści, którzy rozwożą rozkazy; od czasu do czasu pojawia się wóz ambulansowy i wsiąka – niejako wstydliwie – w dziedzińcach wojskowych szpitali…
Stolica odzyskuje swój normalny wygląd.
Taki już jest los ważnych spraw, że się przy nich znakomicie hodują różne mniejsze i większe szczupaki, bardzo żarłoczne… Więc i teraz, ochłonąwszy z ciężkiej gorączki, mając wojenne terminy za ukończone prawie – zjawiają się, jak grzyby po deszczu, różni ludkowie.
Darmo by pytać, gdzie spędzili burzliwe dnie sierpniowe. Zginęli z horyzontu, to pewne. A teraz odnajdują się znowu.
– Voilà!
Kawiarnie i restauracje trzęsą się od plotek i anegdot. Przy stolikach z czarną kawą krają sowiecką Rosję na części, anektując Murman i obie Syberie. Szczerbią dowcip na armii i wysmażają aktualne pamflety.
Notoryczni spekulanci, którzy byli się w swoim czasie polokowali w różnych egzotycznych, skądinąd zupełnie dziwacznych instytucjach obywatelskich, jak na przykład w „Towarzystwie higieny pozafrontowej” albo w „Klubie dokładnego rozdziału papierosów”, czy też, dajmy na to, w jakimś innym zupełnie niesamowitym „Stowarzyszeniu” – wyłażą z problematycznym wdziękiem na światło dzienne.
(…)
Ptactwo obce, które się zleciało do Warszawy po zażegnaniu bezpośredniego niebezpieczeństwa i odparciu bolszewików – ćwierka w tym swoim ptasim stylu wcale wesoło…
Nie tyle może słowiki, ile kukułki – przepowiadali ci ichmoście różne możliwe i niemożliwe rzeczy. Ci, którzy przed kilku tygodniami kiwali nad Polską, jak nad nieuleczalnie chorym… Jakże cudownie wczuwają się teraz w psychikę Polaków! Jakże wzniosłe prawdy głoszą o niespożytej energii rasy polskiej!
Likwidacja polskiej masy upadłościowej, tak bardzo przez niektórych zagranicą spodziewana – nie nastąpiła.
________________________________________________________
(A przecież jeszcze tak niedawno całkiem inna była sytuacja, panował odmienny nastrój, co innego mówiono po kawiarniach. Oto jak obraz tamtych nieodległych dni, zaledwie sprzed dwóch miesięcy zanotował w swoim wojennym dzienniku Zdzisław Kleszczyński – wż)
________________________________________________________
10 lipca 1920 roku
Okazało się, że przysłowia nie zawsze są mądrością narodów. Zwłaszcza to jedno, o panu Bogu i o piecu, ogromnie w Polsce popularne. Okazało się, że niedobrze jest siedzieć „jak u Pana Boga za piecem”. Satysfakcja praktykowania tzw. wolnej i nieprzymuszonej polskości musi, mimo wszystko, trochę kosztować. (…)
Okazało się…
– Co tam wiele gadać: Trzeba iść do wojska, bo inaczej Polskę diabli wezmą.
11 lipca
Poszedłem dziś do fryzjera i kazałem się ostrzyc przy samej skórze.
– Po co? – pyta.
– Idę do wojska.
– Pan dobrodziej???
Długo nie mógł się uspokoić. Miał gębę rozżaloną i pokrzywdzoną. Po bezskutecznej polemice oświadczył, że mnie oszpeci, ale na mój wyraźny rozkaz, że żadnej odpowiedzialności za konsekwencje tego obrzydliwego czynu na siebie nie bierze, że mnie uprzedza, iż wbrew powszechnemu mniemaniu takie ostrzyżenie fatalnie wpływa na porost włosów… Po czym, podzwaniając nożycami zaczął mnie smyczyć, cały czas gadając. (…)
14 lipca
Rocznica wzięcia Bastylii. Dzień moich urodzin. Zaciągnąłem się do 1-go pułku szwoleżerów. Właśnie dziś! Oby to był dobry omen!
Zdzisław Kleszczyński: Czerwony teatr. Literatura z lancą. Wydawnictwo Biblioteki Dzieł Wyborowych, Warszawa 1927
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura