Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
177
BLOG

Kleszczyński: Literatura z lancą (7)

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Przyszliśmy na podwórze domu, w którym „zasiadała” świetna komisja, w bardzo pięknym porządku. Jakoś tak się stało, że każdy przedtem pomyślał, iż wypadnie się godnie zaprezentować. Wkroczyliśmy tedy na ów dziedziniec, jak jeden grzmot. Nawet pruskie żołdaki, wytupujące platfusem respekt dla jeneralicji, lepiej by tego nie zrobiły…

I naraz powitał nas radosny falset:

 Józiu, bracie-patrioto, ty także tutaj?

Nasz andrus skoczył się witać z drugim andrusem, który ów okrzyk wydał. Byliśmy źli, bo to nam popsuło trochę efekt debiutu. Tymczasem zaczęły się między nimi publiczne czułości:

 Te, frajer, aleś ty samych hrabiów nafasował, jak Boga mojego kocham!

Po chwili:

 Kombinator, słowo daję! Chce z panami koniecznie na wojnę jechać konno!

 Paszoł, bo się towarzystwo obrazi.

 W taki chwili? Na rodaka? Co też ty mówisz, Józiu? Przecież mamy hurtem na tego bolszewika iść… Nie? Musi być solidarność w proletariacie.

Przyciął i mnie:

 Pan dobrodziej także tu? O to już będzie morowa ofensywa na tych Rusków: ja pana dobrodzieja znam. Pan do gazet pisze, wiem… Ale po co pan sobie włosy spuścił? Nie szkoda urody?

Ziemianie się chmurzyli, bankowcy i studenci parskali śmiechem. Zrobiłem, zdaje się, minę niewyraźną, bo po mnie to dziecię Warszawy jeździło jeszcze trochę wszerz i wzdłuż. Ale gniewać się, ostatecznie nie było o co? Był człowiekowi tak jakoś głupio i miękko na sercu… Bo jakże… Wszystkie stany…

 

 

Utrwalił we mnie tę „wszechstanową” rzewność jakiś skryba wojskowy, gdyśmy weszli niebawem do sal komisyjnych; utrwalił liliowym* ołówkiem Koh-i-noor (a może i krajowym Majewskim) na gołych łopatkach.

Byliśmy bowiem rozebrani do naga i pisano nam na plecach, dla większej szybkości procedury, liczby kolejne…

 Miły Boże! O taki sam drobiazg wybuchła za czasów niemieckiej okupacji mała rewolucji w Rypińskiem czy Płockiem: nie chciały harde polskie chłopy pozwolić, żeby im pludraki wypisywały na plecach tabliczkę mnożenia…

Teraz jednak nikt się nie obrażał.

Paradowaliśmy, jak rajscy święci, trzymając oburącz dolną garderobę i dając jedyne w swoim rodzaju widowisko kucharkom i młodszym z przeciwka.

Z pierwszej izby do drugiej, z drugiej do trzeciej. Jakimś korytarzem o woni do tego stopnia wojskowej, że aż się słabo robiło – znowu do pierwszej sali. Kolejka stolików, przy których spoceni i utytłani w atramencie podoficerowie i pisarze komisyjni notowali pilnie personalia, lata, kwalifikacje zawodowe, potrzebne i niepotrzebne szczegóły osobiste…

Okulista też tam był. Drżałem, że zakwestionuje moje 9 dioptrii i pośle mnie do diabła. Ale badanie ograniczało się, jakem skonstatował, do stereotypowego pytania:

 Pan dobrze widzi?

Każdy naturalnie odpowiadał, że widzi świetnie. A więcej nie wybredzano.

Bo –

Bolszewicy podchodzili już pod Białystok…

 

 

cdn.

* czyli tzw. kopiowym (przyp. wż)

 

Zdzisław Kleszczyński: Czerwony teatr. Literatura z lancą. Wydawnictwo Biblioteki Dzieł Wyborowych, Warszawa 1927

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura