Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
263
BLOG

Demontaż tabu, czyli pożytki z Gombrowicza

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Polityka Obserwuj notkę 2

Miałem pisać o czymś zupełnie innym, żeby odetchnąć od polityki i awantur z Żydami o bezkarność kłamstw na temat ofiar II wojny światowej, o mitologizację Marca ’68 czy nadużywanie maczugi antysemityzmu. Wobec prób zablokowania nagrody im. Jana Karskiego dla dr. Ewy Kurek nie miałem jednak wyboru...

Zmiana nie będzie zresztą aż tak fundamentalna, bo zamiast podzielić się wrażeniami z lektury świeżo wydanej przez Iskry autobiografii pewnego kompozytora, wrócę do swych kultowych lektur sprzed lat, czyli do Witolda Gombrowicza. Nie będzie to jednak żadna analiza gombrowiczowskich opozycji typu wyższość–niższość czy młodość–dojrzałość (albo i wręcz przejrzałość). Nie podejmę też refleksji nad charakterystycznymi dla tego pisarza quasi-teoretycznymi kategoriami ‘pupy’ czy ‘gęby’, ograniczając się do zwykłej próby skorzystania z jego przenikliwego, zdroworozsądkowego oraz odważnego oglądu wybranych aspektów przedwojennej rzeczywistości społecznej.

Zorganizowany obłok niewiedzy

W czasach mego dzieciństwa i wczesnej młodości w Polsce (wówczas Ludowej) wcale nie było Żydów. Owszem, Żyd istniał wtedy, ale wyłącznie jako postać kulturowa, historyczna. Taki swoisty archetyp. Pojawiał się w jasełkach, w literaturze – jako ten przysłowiowy Jankiel lub mniej oczywisty Meir Ezofowicz, ewentualnie Małka Szwarcenkopf – był częstym i naturalnym gościem w opowieściach osób pamiętających okres Międzywojnia.

Gdy na moment w czasach podstawówki zagościła w szkole religia, nie zastanawialiśmy się, dlaczego dwóch czy trzech kolegów zostało z jej lekcji zwolnionych. Nie wzbudziło też w nas zdziwienia, że religia równie nagle ze szkoły zniknęła. Wprawdzie nie tłumaczono nam bynajmniej, że obecność katechezy dyskryminowała niereligijną mniejszość, ale pewnie i tak nie zdołalibyśmy sformułować wtedy pytania, dlaczego w imię ochrony praw mniejszości swobodnie można dyskryminować wierzącą większość.

Na wczesnych latach studiów ostrzyliśmy sobie poczucie humoru oraz wrażliwość na idiotyzmy i nonsensy rzeczywistości dzięki lekturze niewielkiej książeczki zatytułowanej „W oparach absurdu”. Ale ani osoby jej autorów, ani spora dawka obecnych tam wariacji na temat szmoncesu, nie sprawiły, żebyśmy przedmiotem jakiejś głębszej refleksji uczynili różnorodność etniczną Polski Ludowej.

Dla naszego pokolenia Żydzi pojawili się dopiero w Marcu ’68. A dokładniej – trochę po Marcu... Gdy okazało się, że niektórzy z naszych bliskich kolegów i koleżanek swoje wartości wywodzą z innych źródeł, że ujmę to tak, jak Tadeusz Mazowiecki w preambule do konstytucji.
 
Poza granicą solidarności
Ten brak świadomości, kim są Żydzi i kto jest Żydem, a kto tylko żydem lub Polakiem żydowskiego pochodzenia, był skutkiem tragicznej historii Polski po roku 1939. Paradoksalnie, to nie czas zagłady (holokaust, Shoah) najmocniej zdewastował relacje polsko-żydowskie, lecz początkowy okres wojny do konferencji w Wannsee (styczeń 1942), oraz lata tuż powojenne, począwszy od zainstalowania się sowieckiej agentury, zwanej Krajową Radą Narodową, w Lublinie latem 1944 roku, aż do przełomu w październiku ’56. Spory odsetek nieasymilującej się ludności żydowskiej nie tylko bowiem ignorował swe polskie obywatelstwo, ale z rodzajem schadenfreude wchodził w zbiorową, instytucjonalną kooperację/kolaborację z władzami państw, które na Polskę we wrześniu roku 1939 napadły.

Przyjęcie przez starszyznę żydowską autonomii z rąk nazistowskich Niemiec, ochotnicza współpraca ludności żydowskiej z Sowietami we wschodniej części terytorium, której ofiarą (likwidacje, wywózki) padły setki tysięcy ludzi – został zapamiętany przez Polaków jako akt skrajnej nielojalności niedawnych współobywateli. Masowy akces do aparatu przemocy i struktur narzucanej przez Sowietów państwowości po roku 1944 dopełnił reszty... Powiedzonko o tym, że w Polsce świetnie ma się antysemityzm bez Żydów, ilustrowało raczej proces powojennego tzw. chowania się w Polaka, niż masowe jakoby wypędzenia po roku 1968.

Szlachcic Gombrowicz i Żydzi

Garść cytatów ze „Wspomnień polskich”, „Dziennika” i „Testamentu” Witolda Gombrowicza dowodzi, że w Międzywojniu relacje polsko-żydowskie wyglądały jednak inaczej, choć poczucia niekoniecznie pozytywnie ocenianej przez Żydów odrębności, ciągot do grupowej autopromocji czy przewrażliwienia na punkcie tzw. antysemityzmu, trudno nie zauważyć.


„Żydzi są narodem tragicznym, który w ciągu wieków wygnania i ucisku uległ wielu wypaczeniom – nic przeto dziwnego, że forma Żyda, jego wygląd, jego sposób bycia, wyrażania się, nieraz zalatuje groteską – brodaci chałaciarze z gett, ekstatyczni poeci z kawiarń artystycznych, milionerzy z giełdy, wszyscy byli w tym czy owym groteskowi, prawie niewiarygodni jako zjawisko... – z dezynwolturą kreśli Gombrowicz ryzykowną, ale przecież prawdziwą panoramę żydowskich typów. Wspomina o tradycyjnej relacji szlachcic–Żyd („Co mi też Mojsze dzisiaj powie?”), o aspirującej do wyższych warstw ziemiańskich plutokracji, o mezaliansach popełnianych, aby ozłocić nieco wytarte pałki książęcych koron... A wszystko to ilustruje smakowitą zakopiańską anegdotą o hrabiance Krysi Skarbkównie, uwiecznionej w jednym z Bondów (Casino Royale), której matka była z domu Goldfederówna. 

Ale zaraz też w innych miejscach stawia gardę: „Przeważnie Żydzi byli moimi intelektualnymi przyjaciółmi i oni stanowili większość mojej publiczności. Zwano mnie niekiedy ‘żydowskim królem’... I blask od nich bijący niejednokrotnie mnie oświecił!... Żydom bardzo wiele mam do zawdzięczenia”. Gombrowicz wyłuszcza szczegóły: „W szkole niewiele miałem styczności z Żydami, gdyż była to szkoła arcykatolicka i konserwatywna. (...) Dopiero na uniwersytecie zbliżyłem się do środowiska semickiego i od razu odkryłem jego odrębność, w której mogłem nieskończenie swobodniej się poruszać, gdyż miała w sobie coś szalonego i wymykającego się kontroli...”

Inne hierarchie, własne gazety
Bez ogródek opisuje też pozamerytoryczne mechanizmy kreowania wielkości w sztuce czy literaturze: „Notowania na giełdzie literackiej były grą polityki, koterii zwalczających się wzajem, intryg, wszystkiego tylko nie sztuki, nie literatury... Gdybym się zaprzyjaźnił ze Skamandrem – gdybym ich dowcipy kolportował – gdybym redakcję „Wiadomości” odwiedzał i bił czołem przed Boyem – inaczej by to zapewne wyglądało, gdyż cały kramik Grydzewskiego rządził się osobistymi sympatiami i antypatiami... Ktoś pomawiany o lekki choćby antysemityzm nie mógł być popierany przez „Wiadomości” – a ja miałem pecha, że bohater jednego z moich opowiadań był urodzony z ojca polskiego arystokraty i matki – Żydówki”.

„Od Żydów – wspomina Gombrowicz – dowiadywałem się na przykład o możliwości kryzysu w Stanach, o perspektywach trockizmu, o poecie Przybosiu – rzeczach zupełnie nieraz egzotycznych, jakby ci Żydzi mieli osobną, własną prasę. Robiłem sceptyczną minę i udawałem, że niewiele mnie to obchodzi, ale naprawdę nadstawiałem ucha wyczuwając że to sprawy wcale nie błahe”.

Bez względu na to, czy uwaga o „osobnej, własnej prasie” została podszyta gombrowiczowską ironią, ewentualnie autoironią, warto zauważyć, z jaką swobodą operował pisarz terminami ‘Żyd’ albo ‘Semita” i to poruszając niekiedy dość drażliwe kwestie. Podczas gdy współcześnie prosta konstatacja poczyniona w przestrzeni publicznej, że ktoś jest Żydem albo Żydówką, może łatwo narazić na dęty zarzut antysemityzmu. A co najmniej braku obycia. Dopuszczalne są sformułowania: X przyznaje się do swych żydowskich korzeni albo Y powiedział, że ma babcię Żydówkę. Tak jest poprawnie i politycznie.

Zręcznie zmontowana intryga
Jan Karski Humanitarian Award – nagrodę przyznawaną przez Komitet Polsko-Żydowskiego Dialogu w Nowym Jorku – miały w tym roku otrzymać trzy osoby: konsul Maciej Golubiewski, publicysta Matthew Tyrmand oraz dr Ewa Kurek. Zapewne przez wzgląd na osobę konsula ceremonia wręczenia nagrody miała się odbyć w nowojorskiej siedzibie polskiej placówki. Na krótko przed terminem uroczystość została zablokowana jednak – jeśli dać wiarę depeszy agencji Associated Press – przez Andrzeja Pawluszka, od sześciu tygodni nowego sekretarza premiera Morawieckiego.

Jak zwykle, doszło do tego po zręcznie przeprowadzonej akcji w kraju, wzmocnionej przez rezonatory zagraniczne: depeszę AP oraz media izraelskie. Mechanizm był prosty: w Gazecie Wyborczej, opierając się na jednym (dosłownie jednym!) zdaniu wyrwanym z pracy dr. Kurek o życiu w warszawskim getcie, sprokurowano – oni to potrafią! – lipne oskarżenie o naigrawanie się z ofiar zagłady, a więc jawny antysemityzm.

Z kolei w jednym z portali Rafał Betlejewski zarzucił autorce, całkiem gołosłownie, ale za to w tekście napisanym po angielsku, wręcz negacjonizm holokaustu, co kwalifikuje się chyba jako dość oczywiste oszczerstwo. Rozsądku i pokory zabrakło też Tyrmandowi juniorowi, który w wypowiedzi udzielonej AP oświadczył, że nikt, w tym on sam, nie zechciałby przebywać z dr. Kurek w jednym pomieszczeniu. Cóż, pogratulować samopoczucia...

Ktoś zasłużył, ktoś nie sprostał 
 
Autorka wielu książek, m.in.: Poza granicą solidarności. Stosunki polsko-żydowskie 1939 –1945, Polacy – Żydzi: problemy z historią czy wreszcie Jedwabne – anatomia kłamstwa, dr Ewa Kurek od lat zajmuje się problematyką zagłady oraz relacji polsko-żydowskich, więc można by sądzić, że to tylko chybiony ostrzał... Niestety, intryga zadziałała pewnie i dlatego, że nieco wcześniej sekretarz premiera Pawluszek został przeczołgany w izraelskim internecie za parę słów prawdy o lewicowym, żarliwym ‘poszukiwaczu polskiego faszyzmu’ Rafale Pankowskim...

Mniejsza o to, wróćmy do badaczki, której mentorem był młody, jeszcze wtedy sprawiedliwy Władysław Bartoszewski i której Jan Karski do amerykańskiego wydania pracy doktorskiej Dzieci żydowskie w klasztorach. Udział żeńskich zgromadzeń zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939–1945, napisał przedmowę. Wróćmy też do nagrody przeznaczonej dla osób, „zdolnych wykazać się społeczną odwagą w obliczu nasilającej się presji, inercji biurokratycznej, bezprawia czy zobojętnienia i spieszących z pomocą tym, którzy padają ofiarą prześladowań – np. przemocy fizycznej bądź dyskryminacji na tle kulturowym”.

Jeśli choć przez moment zastanowić się nad wymaganiami stawianymi potencjalnym adresatom tej nagrody, całkiem jasno widać, że z trójki tegorocznych laureatów to właśnie Ewa Kurek prawdziwie sobie na nią zasłużyła...

Trudno zaprzeczyć, że Andrzej Pawluszek zajmuje przy premierze Mateuszu Morawieckim pozycję dość ważną. Sekretarz o krótkim stażu, przez część zagranicznych mediów biorących udział w tym blitzkriegu nazwany starszym doradcą, nie sprostał wyzwaniu... Przyjrzałem się jego profilowi na Twitterze. No cóż, poważnej polityki nie prowadzi się w mediach społecznościowych. Poświęcić wypróbowanego przyjaciela wskutek intrygi wrogów? Tak się nie postępuje. Toteż teraz cała nadzieja w premierze Rzeczypospolitej.

Waldemar Żyszkiewicz
 
Pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego, nr 165

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka