77 lat temu wojska amerykańskie wyzwoliły Rzym, oswabadzając równocześnie Watykan i likwidując całkowicie zagrożenie dla papieża ze strony nazistów.
Papież dostał wtedy nadzwyczajna szansę wpłynięcia na bieg wojny, mogąc ją znakomicie skrócić, a przez to zmniejszyć przede wszystkim ilość pomordowanych przez nazistów, głównie Żydów.
Ale tego nie zrobił.
Wystarczyłoby bowiem wtedy oficjalnie rzucić klątwę na Hitlera i wezwać niemieckich katolików, których liczba w wojsku i w społeczeństwie po Anchlussie przekraczała grubo 40%, do buntu przeciw nazistowskiej władzy.
O ile Hitler krwawo i zdecydowanie rozprawiał się z buntami w innych krajach, to w stosunku do Niemców bywał nadzwyczaj łagodny i ostrożny, bo chyba bał się, i słusznie, skutków większej wewnętrznej zawieruchy, szczególnie w czasie wojny. Dobrze bowiem pamiętał, że kajzerowskie Niemcy ostatecznie skapitulowały w 1szej wojnie światowej właśnie na skutek rewolucji robotniczej u siebie pod jej koniec.
Dobrym tego przykładem był tzw. bunt na Rossenstrasse w lutym 1943 w Berlinie, kiedy to Niemki wyszły protestować przeciw uwięzieniu swoich 1700 mężów żydowskiego (sic!) pochodzenia, przygotowanych do wymordowania. Tak to wystraszyło Hitlera, że wszyscy zostali zwolnieni, kilkudziesięciu nawet cofnięto z transportu do Auchwitz i prawie wszyscy przeżyli wojnę! I to mimo, że byli Żydami!
Także ilość pomordowanych przez nazistów niemieckich księży katolickich była śladowa w porównaniu z polskimi, a przecież przed wojną w III Rzeszy, po Anchlussie, było więcej duchowieństwa niż w II RP. Dowodem, że naziści obchodzili się z niemieckimi katolikami jak z przysłowiowym jajkiem jest wspominanie, przez próbujących wybielić tę grupę, ich cierpień z powodu ograniczenia przez hitlerowców kościelnego wpływu na szkolnictwo i prasę, co wobec ludobójstwa uprawianego przez tą władzę wybitnie razi swoją małostkowością.
Niemieccy katolicy zresztą chcieli się buntować czego dowodem jest operacja Walkiria przeprowadzona przez katolika Stauffenberga miesiąc potem, która w przypadku papieskiej ekskomuniki Hitlera i jego władzy, miałaby niewątpliwie większe szanse powodzenia.
Ostatecznie, gdyby w wyniku wezwania z Watykanu do obalenia fuehrera doszło nawet do jakichś cierpień tej grupy wyznaniowej, to miałaby ona w ten sposób okazję odkupić swoje winy leżącej w pomocy Hitlerowi wprowadzenia dyktatury w Niemczech, a to przez bezpośrednie głosowanie na NSDAP, a to przez głosowanie w wyborach na partie katolickie, których działacze pomogli już w Reichstagu przyszłemu fuehrerowi, w odróżnieniu od liberałów czy socjalistów.
Szczerze jednak wątpię czy w sytuacji gdy Armia Czerwona dawno już przekroczyła granice II RP, zbliżając się do granic PRL i gdy alianci wylądowali w Normandii Hitler byłby w stanie spacyfikować katolicki bunt połowy wojska w swoich szeregach.
Niewątpliwie wojna by się dużo szybciej skończyła w Europie, a ludobójcze mordy ustały. Może nawet nie doszłoby do konieczności rzucenia bomby atomowej na Japonię, gdyż dużo wcześniej dużo większe wojska byłyby przerzucone na Pacyfik.
Niestety papież tej szansy nie wykorzystał i wiele milionów istnień nie uratował.
Nie przeszkadzało mu dożynanie Żydów albo bał się postępów komunistów - to mniej istotne.
Jakoś groteskowo niepoważne są wobec tego dywagacje, czy uratował kilkaset czy nawet kilka tysięcy Izraelitów, gdy każdego tylko dnia z dymem krematoriów do niebo szło ich dużo więcej.
A tych dni po wyzwoleniu Rzymu do końca kwietnia 1945 pozostało jeszcze ponad 300!!!