Animela Animela
613
BLOG

Nie zawsze musi być kawior? ...

Animela Animela Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 23

Książkę J.M. Simmela przeczytałam w dzieciństwie, co oznacza, że były to lata siedemdziesiąte - niestety, bliżej początku ich, niż końca ... Byłam dzieckiem normalnym, choć ponadnormatywnie zakochanym w literaturze, toteż na ogół moją ofiarą padały westerny, kryminały (gdy się dowiedziałam, że Joe Alex nie był bynajmniej Anglikiem, przeżyłam prawdziwą traumę), komedie, książki podróżnicze, lektury dla dziewcząt (ta nieśmiertelna Lucy Maud Montgomery!), klasykę grozy ... i dopiero "Nie zawsze (..)" wzbudził moją konsternację co do przynależności gatunkowej (potem to samo miałam z pierwszym opowiadaniem fantazy - co to ma być? jak to zaklasyfikować? ...) Oczywiście, kulinariami wówczas w ogóle się nie interesowałam - no, o tyle, że rodzice zmuszali mnie i siostrę do gotowania: zresztą było to koniecznością, bo oni wracali z pracy parę godzin po nas, więc oczywistym było, że to my, dziewczynki, starałyśmy się im przygotować cokolwiek ciepłego), ale przepisy pana Simmela były często tak niezwykłe, egzotyczne, tak pobudzały apetyt na pierwsze próby w kuchni ...

To właśnie z tej książki dowiedziałam się, że rodzice słusznie robią, drąc osuszoną sałatę rękami, zamiast kroić ją nożem (a do tej pory mocno mnie to dziwiło, zwłaszcza, że wszystkie znajome panie do sałaty zawsze podchodziły z nożem w dłoni). No i te składniki ... Raki, akurat, były mi najmniej dziwne: dziadkowie mieszkali blisko Narwi i kilka razy jadłam u nich wielkie czerwone stwory gotowane w wodzie z dużą ilością kopru. Smakowało mi to tak, że do tej pory ślinka mi cieknie na samo wspomnienie!). Ślimaki jednak budziły wątpliwości: naprawdę da się jeść te śliczne kolorowe muszelki, które często podziwiałam w ogródku czy na spacerze? ...

Inne przepisy, jak ten na grzankę z sardynką, właściwie dawała się przystosować do naszych warunków: co prawda o świeżych sardynkach można było tylko pomarzyć, ale przecież były ryby z puszki, jakości naprawdę nie najgorszej. A już wątróbka po portugalsku nawet nie potrzebowała żadnych zamienników, bo przecież i wątroba, i cebula, i surowa papryka (najlepsza na świecie - żółtawa, spiczasta węgierka) były u nas dostępne.

Było jednak w tej książce parę przepisów, które budziły - i budzą do dziś, może jeszcze większe - wątpliwości. Chodzi mi np. o gniazdka z grubej kiełbasy, którą autor zalecał pozostawić w skórce (identyczny passus widziałam zresztą w "Gawędach o przyjęciach" Marii Iwaszkiewicz). Po co? Dlaczego? Czemu miałoby to służyć? Uznałam, że jest to głupi pomysł, ponieważ kiełbasa szynkowa czy mortadela pod wpływem ciepła zmienia kształt na miseczkowaty również bez skórki - no to wolę bez! A ułożyć w takich gniazdkach można było praktycznie wszystko: na zimno - sałatkę jarzynową lub malutkie warzywa z wody; a na ciepło można było tam zapiec wszystko: począwszy od jajek posypanych startym żółtym serem (potrawę trzeba było zapiec) aż do leczo lub ratatuj.

A co z tym kawiorem? W latach siedemdziesiątych był dla mnie zupełnie niedostępny. Podobno w Warszawie, w jakimś sklepie ... ale ja - nie. Dopiero w latach osiemdziesiątych, gdy granice się rozszczelniły, a duch przedsiębiorczości wstąpił i w Polaków, i w naszych wschodnich sąsiadów, mogłam się rozkoszować prawdziwym kawiorem kupowanym z koca rozłożonego wprost na chodniku. Doskonałej jakości puszka (może nie ten sort, który jedzą Kulczyki, ale wstydu nikt się nie najadł) kosztowała ... 25 zł. I komu to przeszkadzało? ... (Oczywiście wiem - przedstawicielowi międzynarodowej finansjery, czyli Balcerowiczowi ...). Dziś kawior też można kupić za cenę niższą niż niskiej klasy samochód: wystarczy poszukać nielicznych w Polsce sklepów rosyjskich (niestety, Sasza z Bornego-Sulimowa poszedł w restauratory, więc ten adres odpadł), ale i tak będzie znacznie drożej i nieco gorzej, niż prawie 30 lat temu przy kupnie chodnikowym.

A gdy już nabędziemy ten pyszny i drogi rarytas? Jak go wykorzystać umiejętnie, aby nie zmarnować? Mam pewną propozycję:

usmażyć placki ziemniaczane (najlepiej na tłuszczu kaczym/gęsim) z 1,5 kg mączystych ziemniaków, 2 dużych cebul, ząbka czosnku, 4 jajek, soli, pieprzu i dwóch czubatych łyżek gęstej kwaśniej śmietany. Ziemniaki obieramy, podobnie jak cebulę i czosnek, kroimy na kawałki i blendujemy, osączamy na ręczniku papierowym (sok wylewamy, ale zostawiamy mąkę ziemniaczaną z dna i dodajemy pozostałe składniki, potem masę smażymy na średnio rozgrzanym tłuszczu.

Gotowe placki osączamy na papierowych ręcznikach, a potem podajemy ze śmietaną, którą wcześniej doprawiamy solą, pieprzem, sokiem z cytryny, szczyptą cukru i drobno pokrojonym koperkiem. Na każdym placu robimy kleks ze śmietany, a na wierzchu układamy kawior.

Czyli jednak: zawsze musi być kawior :)


Animela
O mnie Animela

Jestem człowiekiem - przynajmniej się staram.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości