Animela Animela
422
BLOG

Skromna królowa: sałata

Animela Animela Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Gdy byłam dzieckiem, a nawet jeszcze bardzo młodą osobą, sezon na sałatę trwał krótko. Zaczynał się w marcu (to były rośliny ze szklarni, na kwietniowe mogli liczyć posiadacze foliowych namiotów, a maj to był czas, kiedy każdy w swoim ogródku miał piękne okazy. Z tym, że sałata to typowa roślina krótkiego dnia: z nastaniem długich ciepłych dni błyskawicznie zaczyna wybijać w pędy, przez co staje się mniej smaczna i wartościowa. W czerwcu, z tego, co pamiętam, sezon na ogół się kończył. Oczywiście, pod koniec sierpnia siano sałatę na zbiór jesienny, ale - co do zasady - sałata była kiedyś warzywem bardzo mocno sezonowym. No i był niewielki wybór odmian: chyba tylko różnego rodzaju masłowe były powszechnie dostępne.

Tegoroczne lato jest dziwne: zaczęło się bardzo wcześnie, a ja wyjątkowo sumiennie przyłożyłam się do przerywania młodych roślin, więc główki urosły zupełnie jak ze sklepu. Niestety - tylko masłowa właśnie, choć posiałam z 10 różnych odmian. No, roszponka jeszcze dopisała, ale to już wszystko. No i musztardowiec, który jest u mnie właściwie samosiejką, podobnie, jak kolendra. Rzymska, lodowa i inne po prostu nie powschodziły. A jeśli już nawet wzeszły, to ... później padły.

Od kilku lat obserwuję tendencję do pogarszania się jakości nasion. Nie dość, że w torebce z nasionami pomidorów jest tylko 5-6 sztuk (przysięgam!), to jeszcze nie zawsze chcą kiełkować. To samo jest z innymi nasionami kupionymi w polskich sklepach. Bo, co muszę przyznać ze smutkiem, nasiona kupowane za granicą nie strzelają takich fochów.

Od kilku lat w sezonie wiosenno-letnim, gdy rośliny parapetowe wędrują na taras, uprawiam w mieszkaniu ostre papryki. Są bardzo ozdobne, owocują jak dzikie, dokarmiane naturalnymi nawozami zawiązują owoce jak szalone. Gdy kupowałam za granicą, przez internet, to z każdego nasiona miałam jedną silną roślinę. Nasiona przeróżnych firm (również np. niemieckich) kupowane w Polsce to pełna gwarancja klapy. Ostatnio postawiłam na oszczędność i po prostu zostawiłam sobie po jednej najładniejszej papryczce na nasiona. Podziałało, ale, niestety, nie wszystkie powtórzyły cechy rośliny matecznej (nie było to dla mnie zaskoczeniem - wiem, z czym się wiąże rozmnażanie generatywne).

Pamiętam, że mój tata z wielu roślin zbierał nasiona. Pomidory, które uwielbiał pasjami (mam to po nim!) i doglądał czulej, niż ja storczyki, zawsze wysiewał ze swoich własnych nasion (czasem, gdy jakiś owoc u kogoś mu posmakował, to prosił o wyjątkowo dojrzałą (praktycznie - przejrzałą) sztukę, ostrożnie przekrajał ją na pół, delikatnie wyciągał drobne nasionka i suszył je w ciemnym i przewiewnym miejscu, cieniutką warstwą, a doskonale wysuszone przekładał do papierowych torebek, opisywał i przechowywał w spiżarni (ciemno i sucho) do lutego, kiedy wysiewał nasiona do skrzynek. Jakoś nigdy nie miał problemu z kiełkowaniem ... Tak było w moim dzieciństwie: gdy już założyłam własny dom i do rodzinnego tylko przyjeżdżałam, tata się rozleniwił i zaczął kupować nasiona. I już wtedy narzekał, że ich jakość systematycznie spada - ale zawsze dotyczyło to małej ilości nasion w torebce lub ich małej/żadnej zdolności kiełkowania (dodam, tytułem wyjaśnienia, że nie chodzi o termin przydatności).

Kilka lat temu zdarzyło się, że przymrozek chwycił wyjątkowo wcześnie, bo już na początku września, i ledwo zdążyłam zebrać z krzaków pomidorów dorodne owoce. Kilka jednak spadło (z tych koktajlowych), a ja ich nie szukałam, bo było zimno, a pomidorów - zatrzęsienie! No i następnego roku miałam na grządce nieoczekiwany poplon: cały las koktajlowych pomidorów. Rosły tak gęsto, że nie musiałam ich podpierać, nie chorowały, a owocowały tak obficie, że nie nadążałam ich przerabiać ani rozdawać. Nasiona pomidorów przetrwały dość mroźną wówczas zimę i same urosły, choć z początku wyrywałam je jak chwasty - takie to są żywotne stworzenia. A kupione w renomowanym centrum ogrodniczym nasiona renomowanych firm polskich i niemieckich nie mają w sobie chęci życia. Nawet jak z tych pięciu nasionek coś wyrośnie, to -- mimo najlepszej pielęgnacji -- w krótkim czasie pada.

Ma ktoś pomysł, jak temu zaradzić (poza sposobem mojego taty?...)

A najlepsza sałata pod słońcem jest taka:

umyć, osuszyć i porwać na mniejsze kawałki. Dobrą śmietanę doprawić sokiem z cytryny, solą i cukrem - do smaku, wedle gustu. Trzeba mieszać, próbować i znów doprawiać szczyptą tego, kropelką tamtego. W momencie podawania do stołu wymieszać sałatę ze śmietaną. To jest moja ukochana wersja, której nienawidzą mąż i syn. Oni, wzorem teściowej, pożądają sałaty wymieszanej z ogórkami, cebulą, śmietaną i solą. Brrr!! Zero finezji!

Oczywiście - uwielbiam też sałatę na sposób francuski, z klasycznym winegretem. Uwielbiam do tego stopnia, że skłonna jestem sałatę uzupełniać rzodkiewką i pomidorem. Bardzo dobrze też smakuje i wygląda mieszanka różnych sałat (odmiennych w kolorze i fakturze - jaka szkoda, że u mnie w tym roku tylko ta masłowa i musztardowiec ...) z winegretem.

Z sałaty można też zrobić przepyszną zupę (przepis wymyśliłam dwa lata temu, w czasach sałatowego prosperity - nie cierpię określenia "klęska urodzaju"). Sałata, byle bardzo dokładnie osuszona, świetnie się też nadaje do przekładania kanapek do pracy czy na uczelnię - sprawdza się o wiele lepiej niż pomidor lub ogórek, bo nie rozmiękcza pieczywa.

A jak w Państwa domach podaje się poczciwą sałatę masłową - Królową Majowych? ...


Animela
O mnie Animela

Jestem człowiekiem - przynajmniej się staram.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości