Bronisław Komorowski dalej prowadzi "ofensywę" zmierzającą do zorganizowania w zasadzie "własnego" marszu 11 listopada. Z tego powodu spotkał się dzisiaj w Pałacu Prezydenckim z kombatantami, władzami stolicy na temat zorganizowania pochodu. Nie zaprosił za to członków tzw. wszechpolaków i narodowców. Widać od razu, że Komorowski zamiast łączyć, co do tej pory było jego mottem przewodnim, zaczyna dzielić i to oficjalnie. Wszechpolacy i narodowcy zapowiedzieli już własne obchody. Decyzja prezydenta o zorganizowaniu własnego marszu może skończyć się zamieszkami, na co wydawało by się Komorowski pozwolić nie chce. Ale ku temu działa.
Należy także wyraźnie podkreślić, że prezydent owych zamieszek jakby się bał; nie chciał, by do nich doszło. Z tego powodu powstała niedawno znowelizowania ustawa o zgromadzeniach. Nie chciałby zamieszek z kilku moim zdaniem powodów: po pierwsze prezydent stara się prowadzić politykę bez sporów, konfliktów i różnych kłótni. Stara się być człowiekiem bezkonfliktowym. Niestety takim już nie jest, bowiem przecież jego słowa w wywiadzie dla "GW" wywołały tzw. wojnę o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Z kolei zamieszki z okazji marszu 11 listopada z zeszłego roku były dla Komorowskiego (zresztą podobnie jak wojna o krzyż) zaskoczeniem, nie spodziewał się takiej eskalacji emocji. Widać trzeci raz nie chciał do podobnych zajść dopuścić. Bowiem w mojej ocenie powtórka zdarzeń z zeszłorocznego marszu (która przez takie "tajemnicze" spotkania Komorowskiego z kombatantami) i późniejsze, ewentulane zajścia z innych powodów mogłby doprowadzić do konieczności włączenia się w spór Komorowskiego, co z kolei mogłoby doprowadzić do spadku jego popularności w sondażach i osłabiało by to jego szanse na reelekcję. Zresztą działanie, które opisuję też mogą przyczynić się do zamieszek, o czym wyżej wspomniałem i także jego spadku. Widać jednak, że prezydent jakby o tym nie wiedział. Bo przecież ewentualnie wszystko zwali się na narodowców bądź PIS.
Jednak jakby doszło do marszu zorganizowanego przez prezydenta, byłby to według mnie marsz przeprowadzony tzw. kuchennymi drzwiami. Uroczystości zostałby albo połączone z obchodami państwowymi, a marsz odbyłby się bocznymi uliczkami i szybko by się skończyć. To zapewne obniżyło by zdecydowanie rangę tego marszu. Miejmy nadzieję, że prezydent pójdzie po rozum do głowy i pomyśli w przypadku 11 listopada także o innych.
Inne tematy w dziale Polityka