Naczytałem się ostatnio, że ewentualne parytety na listach wyborczych uderzają w kobiety w różnoraki sposób. Kobieta, bowiem nie jest wcale gorszą i jeśli tylko chce, to dostanie się na listę i do rady nadzorczej, a niektórzy znają nawet takie związki, w których to kobiety noszą spodnie. Nie jest, więc tak, że bez parytetu białogłowa sobie nie poradzi. A zakładanie, że kobietom potrzebna jest jakaś kwota trąci wobec nich pogardą i uderza w ich godność. Socjalistyczny, ponury żart można powiedzieć.
Kobieta, więc która wskoczyłaby na listę z parytetu nie dostałaby się tam przez wzgląd na swoje kompetencje tylko byłaby, za przeproszeniem, zwykłą parytetówką. Kawałkiem mięsa ku biurokratycznemu „odwalcie się od naszej partii”. Takie rozwiązanie nie służy płci pięknej. Nawet jej szkodzi. Ewentualny parytet obniżyłby poziom na listach wyborczych, bo jak wiadomo pomysły egalitarystyczne zawsze powodują równanie w dół. I tak w sejmie RP nie znalazłoby się - tak jak jest to dzisiaj - grono znamienitych naukowców, wybitnych prawników, ludzi zasłużonych i prawych, tylko parytetówki; nędzne, mierne biurowy, które wskoczą na listę, bo im stary w domu każe.
Parytet jest formą wyznania prawodawcy, że kobieta nie posiada w sobie woli mocy. Wszystko, bowiem jest kwestią hartu ducha. I na Biegun Północny można iść bez ręki i bez nogi, czego dowiódł Jan Mela. Bez parytetu szedł. Podjazdy dla wózków inwalidzkich przy urzędach i autobusy niskopodłogowe w świetle dokonania Meli wydają się jakimś socjalistycznym żartem. I Krystyna Mokrosińska również wie, że jeśli kobieta w zapała wolą mocy to może zostać prezesem. Wtórują jej pani profesorowie różnej maści, które podpisały się pod apelem przeciwko wprowadzaniu parytetów.
Panie profesorowie - sygnatariusze uczą studentów na najzacniejszych placówkach naukowych w kraju. Dziennych studentów uczą między innymi. A ci swoją edukacyjną ścieżka udowadniają również, że wystarczy wola mocy, aby się na kierunki najlepsze zgłębiać i ustawionym być na rynku pracy. Bo po ukończonym prawie na UW dostanie się więcej u pracodawcy pieniążków na starcie, niż po ukończeniu Wyższej Szkoły Tego i Tamtego w Olecku. Dziwna tylko korelacja istnieje między wolą mocy studentów a grubością portfeli ich rodziców. Ostatnio w Polityce był opisany przypadek Jana Kolano. Poszedł za młodu za kraty, a tam z nudów nauczył się fizyki tak starannie, że teraz go po seminaryjach profesura ciąga. I bez parytetu dał rady. Resocjalizacja to jakiś ponury, socjalistyczny żart.
Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu.
Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach.
Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka