Jeśli ktoś poczuł kiedyś Szczęście, choćby chwilowe szczęście musiał dostrzec, że jest ono pociągające, co oczywiste, ale pociągające w szczególny sposób. Nie jedynie w sensie wzbudzania naszego zainteresowania, to jasne. Ale, że nasze zainteresowanie jest wynikiem poczucia pociągania, naturalnie ciągnie nas, aby poszerzyć ten stan, przeistoczyć się w Szczęście bardziej, chęć wzmacniania i wyciągnięcia go w nieskończoność. Otóż, to nie jest trywialna rzecz. Bo występujące w tym nasze (aktywne) pragnienie i (bierne) doznanie pociągania do stanu Szczęścia ma szczególną konsekwencję – można nim sterować, bo jest tu nasza przytomna obecność. Pisząc prosto bądź przenosząc się do alternatywnego układu pojęciowego, umysł to programator, przedmiot do zaprogramowania, i równocześnie umysł to my – programista. Wszystko razem w jednym – wystarczy pragnąć Szczęścia, aby go szukać. Znajdować, aby poznawać jego cechy, postacie, odsłony, przeistoczenia. Pamiętać przy tym, że Szczęście jak umysł, w którym następuje jest ponadprzedmiotowe, to znaczy, nie zależy od przedmiotów, które mogły ten umysł wzbudzić do poczucia szczęścia. To przedmioty zmysłowe i abstrakcyjne, a chodzi tylko o Szczęście. Ono jest dość abstrakcyjne, tak jak potrzebuje umysł. Wystarczy zaprogramować się wprost i z tym chodzić przez życie. Teraz jak masz „program Szczęście” już tylko od Ciebie zależy, czy wpuścisz w program wirusa „nieudanej codzienności”. To jest „proste jak drut”, tylko kiedy uważasz, że masz być szczęśliwy idziesz do Szczęścia. Puścisz tę myśl – pamiętaj – zaprogramuj się znów: pragnij Szczęścia całym sobą. Wystarczy teoria, aby wystąpiła praktyka. I nie chwiej wiarą, bo to inny program, wirus.
Ps. Napisałem tak i to dziś, bo miałem „erupcję Szczęścia”. Zdałem dziś egzamin z metodologii na studiach doktoranckich, ale to zdarza się ludziom dość często, na szczęście, poza tym z przedmiotów ten był chyba najciekawszy. Ważne jest w tym coś innego, dziś pchnąłem mur... ten „The Wall” z Pink Floyd. W mojej ocenie powiedziałem na egzaminie dwie merytorycznie ważne rzeczy, że cała metodologia to kreacjonizm pojęciowy i przedstawiłem wzór Prawdy, czyli kryterium uzasadniając, co wcześniej i jeszcze napomknąłem o literackim użyciu słowa „rzeczywistość” w nauce. Ponadto odważyłem się publicznie powiedzieć pracownikowi naukowemu, którego bardzo lubię, dlatego rzekłem, dr hab. Krzysztofowi Szymankowi, że moje propozycje naukowe, teorie, czy jak kto to chce zwać, przedstawiać zacząłem w 2003 roku i starałem się przez 13 długich i wyczerpujących lat. Nie udało mi się wcześniej, bo stanął przede mną „The Wall”, oszukał mnie i okrutnie skrzywdził, nawet nie chciał zerknąć, co zrobił. Dziś to pchnąłem, nie uderzyłem, czy kopnąłem i nie rozbiłem, nie było to moim zamiarem, nie pękł, tego też nie chciałem. Ale chciałem uderzyć trafnie, do granic jego wytrzymałości, nadać mu tyle energii, aby ją jeszcze zniósł i nie pękł. Po to, aby w fali energii jaką musiał po sobie roznieść, sile jaka przeszła i musiał rozproszyć, przeczytał wyraźnie jakie znaczenia niesie. To macie, Szczęście :)
Co to, kto to jest „The Wall”? Już albo wcale? Gdy pisałem, nikt nie słuchał. Bóg was ludzie ogrywa w karty, jak chce, tyle na temat nauki.