Smętne pitolenia Smoleńskiego (GW) o Izraelu to jakby lustrzane odbicie zasady “za, a nawet przeciw”. Budzi-dupci, wirtualny terrorek - owszem tak - jesteśmy za Izraelem, a tak szczerze to niezbyt nam się widzi ten militarystyczny gargamel. M.in. dzięki tym parametrom formaty S-go mają wymowę glizdowato-miękką, a ich struktura jest ślisko-rozmamłana.
Tym razem Smoleński pitoli (w Wysokich Obcasach) o rozterkach izraelskiej sanitariuszki wojskowej, która kazała sobie strzelić fotę (rzucając kur…) - z palestyńskim trupem ze sterczącym penisem. W tymże organie dla pań Smoleński pochyla się nad żołnierkami molestowanymi przez żołdaków, którzy tudzież katują i gwałcą Palestyńczyków.
Autor wygenerował te akcje z filmu nakręconego przez pochodząca z Argentyny reżyserkę, spotkaną w “najbardziej kosmopolitycznym barze telawiwskim Mike’s Place”. Nie zawitała mu do głowy myśl złota, że słabo raczej obeznana z Izraelem, lewicująca panienka, stosować może miarkę, wyniesioną z horrorów o juncie wojskowej w Argentynie.
Nie dotarła też do niego refleksja skrzydlata, że konfliktu bliskowschodniego nie da się traktować na poziomie lewackiego filmiku; nie mówiąc już o tym (co brzmi dumnie), że jest to obecnie najbardziej przenikalny i widoczny dla mediów fragment “wojny cywilizacji”. A zdawałoby się, że dowodów nie brak choćby w “kosmopolitycznym” barze Mike’s Place.
Tu właśnie na wybrzeżu morskim Tel Awiwu w 2003 roku pojawiło się nagle wieczorkiem przed wejściem dwóch pysiów. Jeden wysadził się, zabijając trzy osoby (w tym francuską kelnerkę); drugiemu ładunek nie wybuchł i facet uciekł w morze. Potem fale wyrzuciły jego trupa na skały; oba pysie okazały się pakistańskimi członkami al-Kaidy z Londynu.