Politycy i przestępcy (ktoś jeszcze potrafi odróżnić jednego od drugiego?) są mocno zaniepokojeni projektem uczłowieczenia obowiązującej ustawy o broni i amunicji. Projekt nowelizacji zakłada ułatwienie zdobywania dostępu do broni na podstawie samej deklaracji ochrony miru domowego przy spełnienie kilku raczej oczywistych warunków. Likwidacja obecnego status quo, czyli współistnienia rozbrojonego społeczeństwa i uzbrojonych bandytów, oczywiście nie wszystkim się podoba.
Obecnie, aby zażyć wielkiej łaski urzędasa w uniformie i otrzymać zezwolenie na posiadanie broni należy wykazać rzeczywiste zagrożenie dla życia. Jest to wyjątkowy wygodny dla biurokratów wymóg, raczej niespełnialny dla zwykłego człowieka – jak tu bowiem dowieść zagrożenia dla życia p r z e d skutecznym napadem? Owszem, jak kogoś zabiją, to jakiś tam dowód na „istnienie zagrożenia” będzie można nawet uznać za zasadny, szczęśliwie jednak uśmiercony klient rzadko zawraca głowę strażnikom demilitaryzacji okopanym w odpowiednich komórkach komend wojewódzkich. Napad na nieuzbrojonego „obywatela” to nie ich ból głowy.
Od ochrony „obywateli” przed napadami są koledzy demilitaryzorów zwani potocznie policjantami. Policjanci to zbrojne ramię Waaadzy, która to Waaadza zabroniła ludziom bronić się na własną rękę, delegując w zastępstwie policjantów właśnie. Niby logiczne: wyszkoleni fachowcy z pewnością poradzą sobie z każdym zagrożeniem, własną piersią zastawiając bezbronnego „obywatela”. Logiczne, aczkolwiek rozbieżne z możliwościami policji oraz realiami.
Trudno wymagać od Waaadzy, aby każdemu domostwu zabezpieczyła osobistego Terminatora. Tak samo jak nie należy oczekiwać, że wśród policjantów odsetek jasnowidzów jest ponadprzeciętny. O tym, aby na odludzie dotarła odsiecz w czasie krótszym od potrzebnego na dokonanie paru gwałtów i morderstw nie ma co marzyć i nikt przytomny takimi fantazjami głowy sobie nie zawraca. W sumie wniosek jest jeden: Waaadza nie jest w stanie zrealizować swoich obiecanek. Z tej konstatacji wypływa i drugi wniosek: w tej sytuacji restrykcyjne odseparowanie ludzi od broni jest zbrodnią popełnianą przez demotfukratyczne reżimy na swoich „obywatelach”.
Wydawałoby się, że w tej sytuacji nowelizacja bolszewickiej ustawy jest oczywistą oczywistością. Że nie ma co mędrkować, lecz uchwalać nowe prawo z szybkością równą uchwalaniu lewa wprowadzającego prohibicję hazardową. Tym bardziej, że rządzi obecnie partia podobno liberalna. Tymczasem…
Tymczasem ConducătorPeło, Tusk Donald,
powiedział, że
nie jest zwolennikiem ułatwiania Polakom dostępu do broni. Wtóruje mu boss klubu parlamentarnego, tow. Schetyna Grzegorz:
będziemy przeciwko takiemu projektowi.
Ponoć to zły kierunek, chociaż tow. Schetyna nie raczył sprecyzować, co konkretnie mu się w tym kierunku nie podoba – większe bezpieczeństwo „obywateli” czy mniejsze bezpieczeństwo polityków,których uzbrojeni „obywatele” mogliby zechcieć kiedyś rozliczyć z ich poczynań
.Bardziej wylewny był
Conducător,któryuzasadniając swój sprzeciwbłysnął kobiecą logiką:nic nie wskazuje na to, aby per saldo ludzie byli bardziej bezpieczni, dlatego że jest łatwiejszy dostęp do broni.
Wydawałoby się, że skoro różnicy nie ma, to nie ma też i powodów do utrudniania dostępu do broni, jednak kobieca logika rządzi się swoimi niewymiernymi prawami.
Z odsieczą politykom
pospieszył dyżurny socjolog, tow. prof. Kurczewski Jacek. Złotousty naukowiec ubrał swoje weto w eleganckie porównania i równie nienaganne wieszczenia - choć wszystko razem to jedynie logiczne bzdury:
Wbrew pozorom taka zmiana zwiększyłaby poczucie zagrożenia wśród obywateli. W posiadających bardzo liberalne przepisy o broni Stanach Zjednoczonych zaobserwowano, że broń legalna bardzo często używana była jako argument w sporach domowych przez ludzi, którzy nie wchodzili wcześniej w konflikt z prawem. Pociągali oni za spust pod wpływem alkoholu, narkotyków czy emocji. Gdyby broni nie mieli w domu, poprzestaliby na łagodniejszych środkach.
No! Dobrze powiedziane, wszystko tu jest. Streszczenie „Lśnienia” w wersji z koltem zamiast siekiery. Obraz domownika ukąszonego wirusem autodestrukcji w postaci pozwolenia na broń robi wrażenie. Trupy sąsiadów walające się po całym podjeździe i ogrodzie takoż. Rezultat to świat znany z „Jestem legendą”. W obliczu takiej perspektywy nikt pewnie nie zwrócił uwagi na to, że według tow. prof. Kurczewskiego większym zagrożeniem od uzbrojonego gangstera z obrzynem w garści jest domownik/sąsiad z pistoletem w sejfie.
Inne tematy w dziale Polityka