Grono 460 niezwykle kompetentnych i bystrych omnibusów przygotowuje nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Jeśli zostanie ona uchwalona w takim kształcie, o jakim informują media, to trzeba będzie zmienić jej nazwę na bardziej adekwatną: ustawa o przeciwdziałaniu rodzinie.
Najważniejsza zmiana to oddanie naszych dzieci w łapska porywaczy zwanych dla niepoznaki „pracownikami socjalnymi”. Pracownicy socjalni do niedawna byli żywym, empirycznym dowodem na to, że rządowe metody przeciwdziałania bezrobociu są skuteczne. Najwyraźniej sukces ów uznano za połowiczny, ponieważ „pracownikom socjalnym” nowela ma przyznać uprawnienia wykonawcze z pominięciem nawet sankcji sądowej:
Dla formalności zawarto i przepis, zgodnie z którym porywacz będzie miał obowiązek powiadomić o rapcie w ciągu doby sąd, niemniej, jak zauważa prof. Marek Andrzejewski: Będzie jak na Zachodzie, gdzie się mówi, że bulterierowi czasami uda się wyrwać dziecko, a od pracownika socjalnego nigdy. Nawet jeśli pan profesor odrobinę koloryzuje, to i tak grożą nam zaskakujące doznania – reżimowy funkcjonariusz będzie mógł w każdej chwili w dowolnym miejscu ukraść nam dziecko i wywieść je nie wiadomo gdzie, informując nas o kradzieży dopiero po fakcie.
Pretekstem do kidnapingu może być wszystko, co tylko nie spodoba się „pracownikowi socjalnemu”: nie pozmywane naczynia, brudne okna, brak rolls-royce’a w garażu, a nawet „zawstydzenie, narzucanie własnych poglądów, ciągłe krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów” czyli w skrócie „znęcanie psychiczne”.
No tak, narzucanie własnych poglądów odnośnie stosowania pampersów zamiast pieluch tetrowych albo na odwrót to poważna zbrodnia, tym większa, że zainteresowany nie jest w stanie zaprotestować – nie umie czytać, nie umie pisać, nawet mówić prozą nie potrafi, więc nie może wezwać na odsiecz „pracownika socjalnego”. Toksyczni rodzice bestialsko to wykorzystują i stosują przemoc w postaci opancerzania tyłeczka pieluszką, nieczuli na wrzaski dręczonego dziecka. Bez „pracownika socjalnego” dziecku grozi kolaps mentalny, bez dwóch zdań. A „ograniczanie kontaktów”? 14-latka lubi jeździć po nocach samochodem wraz z paroma starszymi o kilka lat kryminalistami, przejażdżki uatrakcyjniając wódeczką i papierosami, rodzice starają się te „kontakty” „ograniczyć”. „Pracownik socjalny” pomoże, a jeśli dziecko skończy gdzieś w zaspie z nożem w plecach, to nie będzie jego wina, lecz rodziców, którzy nie potrafili córki wychować. O „krytykowaniu” to szkoda nawet wspominać, gadanie „ile razy ci mówiłam, żebyś nie przebiegał przez jezdnię przy czerwonym świetle” dziecko denerwuje, co może skończyć się nerwowym jąkaniem, a więc inwalidztwem. Cała nadzieja w „pracownikach socjalnych” i legendzie o Morozowie.
Nowela dowodzi po raz kolejny istnienia charakterystycznego tryndu we współczesnym postępowym lewodawstwie – z ekstremum czyni się normę, którą fortyfikuje szykanami wymierzonymi we wszystkich. Za przewinienia pojedynczych elementów karane jest całe społeczeństwo. Stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa, podważana jest instytucja rodziny, a za Zbawicieli robią urzędasy. Pracownicy socjalni, XXI-wieczni Übermenschowie.
Inne tematy w dziale Polityka