Przyszedł czas wypełniania donosów na siebie. Tę poniżającą czynność można na szczęście uczynić nieco przyjemniejszą korzystając z wszelkich możliwych odpisów – im mniej pieniędzy oddamy biurokratom, tym mniej ich zmarnują. Państwo jest bogate bogactwem swych obywateli zauważył bystro Adam Smith. Niestety – myśl ta znana jest jedynie obywatelom, państwo trwa w mrokach premedytowanej ignorancji. Dlatego właśnie należy brać sprawy w swoje ręce i patriotycznie uniemożliwiać państwu osiąganie nadmiernych dochodów.
Na początku pita wpisujemy numer swojego fiskalnego tatuażu, czyli nip. Ów nip to „numer identyfikacyjny podatnika”, niepowtarzalny numer nadawany każdemu, z kogo da się wycisnąć nieco grosza. Nieważne. Chodzi o to, że zwrot „numer identyfikacyjny podatnika” sugeruje, iż posiadając takie wypalone piętno jesteśmy przez Urzędy Złodziejskie identyfikowani. Czyli: numer XXX-XXX-XX-XX to pan Wergiliusz Malinowski, zamieszkała tu i tam dojna krowa, którą mamy w kompjuterze od lat dwudziestu. Kompjutery są już na wyposażeniu UZ, sam widziałem, dzięki temu nie trzeba grzebać w milionach fiszek i sprawdzać, czy aby na pewno Wergiliusz Malinowski to ten, którego mamy przed sobą. Wpisujemy parę cyferek, naciskamy enter – i mamy cały fiskalny życiorys pana Wergiliusza.
Nic bardziej mylnego.
Okazuje się, że nip nie wystarcza poborcom podatkowym do identyfikacji. Cała pierwsza strona pita jest przeznaczona na wpisywanie kolejnych danych identyfikacyjnych, czyli personaliów, roku urodzenia, adresu i – achtung, achtung – innego numeru identyfikacyjnego zwanego peselem. PESEL to unikatowy symbol jednoznacznie identyfikującym osobę fizyczną.Zwróćmy uwagę na słowo jednoznacznie. Skoro PESEL pozwala bez pudła zidentyfikować każdego, to logicznie rzecz biorąc wystarczyłoby wpisać do zeznania (fajna nazwa – jakbyśmy byli przesłuchiwani na komendzie w charakterze podejrzanego) ów unikatowy symbol i gotowe – jesteśmy jednoznacznie zidentyfikowani. Tymczasem oprócz miejsca na PESEL jest jeszcze trzynaście innych pól. Po co? Aby dokonać identyfikacji? Albo zweryfikować miejsce zamieszkania? Ale zaraz, przecież każda zmiana miejsca zamieszkania skutkuje koniecznością doniesienia tego faktu na stosownym formularzu, więc urzędasy nie mogą być niczym zaskoczone. Jaki jest zatem cel corocznego marnowania czasu i papieru na powtarzanie informacji doskonale biurokratom znanych?
To jeszcze nic.
Wypełniamy pit-o, najprzyjemniejszy z fiskalnych formularzy. Pit ten dołączamy do swojego zeznania głównego. W picie głównym wpisaliśmy w pocie czoła wszystkie możliwe dane identyfikacyjne, więc wydawałoby się, że wystarczy dla porządku dać w nagłówku nip i gotowe. Nie, nie gotowe. W picie do odliczeń po raz kolejny musimy wykaligrafować personalia, datę urodzenia i jednoznaczny identyfikator PESEL – czyżby ktoś uważał, że dane te będą się różnić od danych z pita-37? Jaka jest idea tego zbędnego formalizmu? Składający się z jednej karki formularz wyglądałby niepoważnie? A może chodzi o to, by zaakcentować kto tu jest wojewodą, a kto smrodem? Dać podatnikowi do zrozumienia: „Wiemy o tobie wszystko, mamy cię w kilkunastu różnych bazach, nie wykiwasz nas, śmieciu”?
Nie wiem jak inni, mnie za każdym razem zdarza się popełnić błąd podczas wypełniania zeznania i zawsze w tym samym miejscu – podczas bezmyślnego wklepywania danych identyfikacyjnych. Formularz idzie do śmieci, muszę wypełnić następny. Zdaje się, że podobne problemy mają tysiące ludzi, nikt chyba nie bierze z okienka dwóch egzemplarzy pita (jeden dla UZ, drugi jako potwierdzenie dla siebie), lecz całe naręcze na zapas. A za to marnotrawstwo zapłacą lasy…
Inne tematy w dziale Polityka