Niestraszny nam wróg, kiedy szable u boków. Jeśli nieprzyjaciela nie pobijemy, to zaśpiewamy „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało” i spróbujemy szczęścia w przyszłym pokoleniu. Jeśli nieprzyjaciela pobijemy, to zaraz po bitwie walimy na piwo.
Było trochę w naszych dziejach błyskotliwie wygranych bitew i kompromitująco przegranych wojen. Ot, szlachta uznała, że skoro przeciwnik pokonany, to można wrócić do domu i doglądać żniw. A że przegrani przegrupowują się do kolejnej próby, to już nie szlachty ból głowy, niech się król tym zajmie. Albo coś nam walka nie idzie, perfidny wróg ani myśli spasować. Ech, rzucić to w diabły – i zniechęcone wojska rozpoczynają z własnej inicjatywy generalny odwrót, depcząc po usiłującym ich powstrzymać głównodowodzącym. O powstaniu w Warszawie szkoda nawet wspominać – ci sami warszawianie, którzy w upojeniu pili zdrowie „wyzwolenia” i „naszych żołnierzyków”, pod koniec walk złorzeczyli im i przeklinali.
Po 10 kwietnia padło wiele wielkich słów. Słyszałem o „rewolucji, odrodzeniu, ostatecznej walce, ostatniej szansie, skupianiu się pod biało-czerwoną, rozstrzygającym starciu, nowej erze”. Oprócz gromkich postulatów padły także pewne – powiedzmy – konkretne propozycje „brać karabin i wyrwać chwasta” tudzież „trzeba stanąć po stronie Prawdy”. „Prawda” spleciona z „patriotyzmem” to prawdziwe wyzwanie, nie każdy mu podoła. Potrzeba nam – nomen omen – p.o. elity, która krzepko chwyci w dłonie koło sterowe ojczyźnianej nawy i przeprowadzi ją przez Morze Czerwone.
Niezauważalnie owo zagrzewanie się przechodzi płynnie od „nowej ery” do „trzeba”. Fakt stwierdzić łatwo, gorzej z reakcją nań. Nieczęsto się wszak zdarza, że rzucona w amoku zapowiedź „jak go/ją zobaczę, to nogi z odwłoku powyrywam” jest realizowana – szczególnie, gdy upływ czasu wpływa na uspokojenie nastrojów. Albo gdy do restauracji wpuszczają gości tylko w krawatach.
Tłum zebrany pod masztem z flagą rzednie, podobnie jak miny tych, którzy jeszcze pozostali. Nasila się oglądanie na innych, kamuflowane wojowniczymi pokrzykiwaniami. „Nowa era” pozostaje próżną deklaracją, zapewnienia „ubecy no pasaran” platoniczną formą onanizmu. Gdyby nie zbliżające się wybory, to dominującym tematem rozmów polsko-polskich byłaby cena benzyny albo pogoda na długi łikend. Uniesienie patriotyczne jest już wpół żywe, po II turze ostatecznie przekształci się w werbalne narzekania i pretensje do całego świata. Nawet członkowstwo Nicponia w LiN zapewne wygaśnie samo z siebie po mniej więcej roku. Gotów jestem się założyć, że tak się stanie, niezależnie od zagrożenia Rzeczpospolitej przez Rosję, Ubekistan, Układ i Brukselę.
Obawiam się, że najtrwalszymi zdobyczami posmoleńskiej tragedii pozostaną biurokratyczne przepisy regulujące tryb odbywania podróży przez dostojników państwowych oraz parę ulic nazwanych „Lecha Kaczyńskiego”.
Inne tematy w dziale Polityka