Wpływ jednostki na wydarzenia wcale nie jest taki mały, jak to pesymiści zwykli uważać. Owszem, w demotfukratycznych wyborach jednostka zerem, jednostka niczym, lecz nie oznacza to wyczerpania możliwości modelowania zdarzeń. Wystarczy jedno anonimowe zdanie, aby:
„Podobne sytuacje” to oczywiście kosztowne i bezcelowe zamieszanie, w które wplątano bez potrzeby służby oraz przypadkowe ofiary przebywania w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Rozgardiasz taki powtarza się regularnie, regularnie dając ten sam efekt – czyli brak efektu. Żadnej bomby nie podłożono, ani wcześniej, ani obecnie. Może coś się zdarzy w przyszłości, jak tu już będzie przedszkole, choć ta perspektywa wygląda na odległą.
Żartowniś się cieszy, tysiące przeklinają. Czasami dowcipnisia uda się namierzyć, schwytać i ukarać, jednak co to za pociecha dla zainteresowanych? Kto za to wszystko zapłaci? Kawalarz, względnie jego rodzice? Żarty.
Zresztą to nie ów błazen jest winny. Winna jest osoba, która decyduje się alarm podnieść. Telefon, w słuchawce głos przed mutacją: „Proszę panią, w sondzie jest podrzucona wielka bomba wodorowa. Grzebnie za godzinę, no nie”. Albo głos po mutacji, aczkolwiek udręczony wódeczką: „Za godzinem, czk, sond wybuchnie we w powiecze, czk, hehe. Mówi alkjada, czk”.
Osoba odpowiedzialna winna w takim momencie odpowiedzieć: „wracaj do szkoły, smarkaczu, bo zaraz zawiadomię twoich starych” albo „Tu CIA. Pocisk samosterujący już w leci w twoim kierunku, półgłówku” – i odłożyć słuchawkę nie czekając na reakcję. Osoba odpowiedzialna winna spławić „terrorystę” i wrócić do swoich obowiązków. Osoba odpowiedzialna powinna konsekwentnie telefony zawiadamiające o podłożonej bombie ignorować, zamiast stawiać na nogi całe miasto.
Naturalnie nie każdy decydent ma wystarczająco silne nerwy. Może uwierzyć dziecięcym lub pijackim pogróżkom i wezwać odsiecz. W takim wypadku panikarza należy obciążyć kosztami akcji szukania nieistniejącego ładunku wybuchowego. Nie za ostrożność, lecz przemożną chęć zrzucenia odpowiedzialności na podatników.
A co, jeśli za którymś tam razem informacja o bombie okaże się prawdziwa? Po pierwsze terrorysta z pewnością będzie sobie zdawał sprawę z powszechnej procedury nie reagowania na doniesienia i swoje ostrzeżenie zechce jakoś uprawdopodobnić. Nie po to się trudził forsowaniem elektronicznych zabezpieczeń u wejścia do sądu, by dać się potem lekceważyć byle sekretarce. A propos – w jakim celu istnieją w budynkach wymiaru sprawiedliwości te wszystkie bramki do wykrywania metalu i prześwietlania wchodzących? Jaki jest sens ich instalowania, skoro można je sforsować jednym głupim telefonem?
Po drugie – prawdziwy, zdeterminowany terrorysta nie będzie się bawił w pogawędki, lecz ładunek odpali nie zważając na nic. Jeśli bomba wybuchnie, to wtedy z całą pewnością będzie traktowany jak należy, czyli z pełną rewerencją. Nerwy osoby odpowiedzialnej nie maja tu nic do rzeczy.
A co w przypadku znalezienia „podejrzanej torebki foliowej z logo supermarketu”? Osoba odpowiedzialna daje przykład: otwiera pakunek i spoziera wewnątrz. Jeśli znajduje cos obojętnego, to sprawy nie ma. Jeśli w środku jest budzik podłączony kolorowymi drucikami z blokiem plasteliny, to osoba odpowiedzialna bierze „bombę” pod pachę i wiezie do najbliższej rekwizytorni wytwórni filmowej. Skąd może wiedzieć, że to makieta a nie bomba? Stąd, że znaleziony przedmiot wygląda tak samo, jak na filmach sensacyjnych.
W najgorszym wypadku pogróżki wygłoszone cienkim, dziecięcym głosem okażą się prawdziwe. Bum! Co wtedy? Ano nic – odnotowujemy „pierwszy raz, który musiał kiedyś nastąpić” i żyjemy dalej. Nie można dać się zastraszyć, ponieważ wówczas podobne sytuacje będą się zdarzać niemal co kilka tygodni –na poważnie…
Inne tematy w dziale Polityka