Bardzo Mła zasmucił jeden z komentarzy pod poprzednią notką. Zarzucono mi sprzyjanie jednym i ciągłe czepianie się drugich. Szczycę się swoim niepodatnym na kaprysy bieżączki obiektywizmem, przeto tak surowa recenzja jest moim kochanym zdaniem niesprawiedliwa. Zali naprawdę chodzi o to, by walić równo po każdym i tylko sprawdzać czy stosownie puchnie?
No dobrze. Skoro takie są oczekiwania rynku, to bardzo proszę: poniżej przedstawię hipotezę zamachu smoleńskiego. Wszystkim kąpanym w gorącej wodzie od razu wyjaśniam, że film pt. „Mgła” już mam, jednak nie znalazłem jeszcze czasu, aby nań spozierać, zatem zaproponowana wersja jest moim autorskim pomysłem.
Dawno, dawno temu rzuciłem niedokształconym staruchom z małych miast i wsi wyzwanie: odpowiedzcie na cztery krótkie pytania! Powiedzcie mi kto to zrobił, kiedy, w jaki sposób i po co! Odzew był zerowo-nijaki, sprowadzający się do kserokopiowania zassanych z sieci gotowców lub odlotu w krainę kiepskiej fantastyki. W porządku, moi drodzy, wyręczę Was.
HIPOTEZA ZAMACHOWA
Zakładam bez wdawania się w szczegółową analizę, że zamach był dziełem Rusków. Gdyby to byli terroryści, to już dawno pochwaliliby się swoim oszałamiającym sukcesem, gdyby sprawcą było jakieś inne mocarstwo, to podporządkowane Putinowi media kontrolowanymi przeciekami wskazałyby właściwy kierunek. Nic takiego nie zaszło, więc trzymajmy się wersji najbliższej sercu prawdziwego rusofo… pardon… patrioty.
Jednocześnie należy zawczasu podkreślić jedną zasadniczą rzecz – sprawcy dokonali zamachu w sposób maksymalni prosty, bez uciekania się do skomplikowanych scenariuszy i technologii kosmicznej. Dlatego z góry wykluczam mikomingi, bomby termobaryczne, niewidzialne-niesłyszalne-nie powodujące podmuchu śmigłowce i tym podobne odloty rozumu. Skuteczność zapewnia prostota.
Odrzucam także konspiracyjną teorię mecha-kreta zamontowanego ukradkiem w Tu-154M podczas remontu w Samarze. Jeśli putinowskim służbom udałoby się coś takiego cichcem zamontować, to mieliby z takiej pluskwy większą korzyść nie dekonspirując jej destrukcją płatowca. Możliwość podsłuchiwania szczerych pogawędek jest ważniejsza od doraźnej chęci wywarcia prymitywnej zemsty.
A zatem: kto? Odpowiedź: sprawcami są Rosjanie. Narzuca się pytanie: sprawcami c z e g o?
To pytanie jest najistotniejsze. Tłumaczę dlaczego:
Przyjmuję, że teza o wrogich machinacjach Gruppenfuehrera KATA jest mniej więcej zgodna z prawdą. Tak jest – tuskowcy ramię w ramię ze swoimi postsowieckimi kolegami doprowadzili do rozdzielenia delegacji na rządową i prezydencką. To tłumaczy zresztą zapal do oddania Moskwie śledztwa – unika się w ten sposób podchwytliwych pytań, które polscy prokuratorzy i niezależne komisje parlamentarne musieliby zadać. Te działania odpowiadają na pytanie kiedy?
Prezydenta udało się zatem zagnać w pułapkę. Po co? No cóż, raczej nie po to, by go zabić. Martwy męczennik to większy kłopot od żywego niezdary. Domniemywać można zatem, że celem wrażych szykan było upokorzenie prezydenta RP, złośliwość na kanwie lotu do Gruzji, który zdaniem „Gazety Polskiej” bardzo rozzłościł Putina. Doleciałeś do Gruzji? Czekaj, czekaj, do tego swojego Katynia nie dolecisz.
Oczywiście „nie dolecisz” nie miało oznaczać „zginiesz”. Zbyt natrętna symbolika podwójnego Katynia Moskwie się nie kalkulowała. Gdyby chodziło tylko o to, lotnisko w Smoleńsku Iwany by zamknęły, a do katastrofy doprowadziły na aerodromie w Witebsku, którą to katastrofę łatwiej byłoby uzasadnić („nieprzygotowanie do przyjęcia samolotu… brak nawigacji i obsługi… brak kart lotniska… nie działające radiolatarnie” itp.). No i nie martwić się świadkami wyposażonymi w telewizyjne kamery.
W jaki sposób doszło do zamachu? W nocy z 9 na 10 kwietnia zamachowcy instalują w jarze znajdującym się na torze podejścia fumatory. Około 9 miejscowego czasu fumatory rozpoczynają pracę, zwiększając moc w korelacji ze zbliżającym się polskim tupolewem. Tuż przed przylotem przetwornice produkują mgłę na pełnych obrotach. Zamglenie jest tak duże, że aż nienaturalne, co potwierdzają świadkowie odszukani post factum przez dziennikarzy „Naszego Dziennika”. Kontroler z wieży lotniska „wie”, że warunki uniemożliwiają lądowanie, więc bezczelnie informuje o tym kapitana Protasiuka. Załoga nie dowierza tym informacjom, drugi pilot głośno wyraża zdziwienie: „Jaka mgła?” Polacy kontynuują przeto lot, aby naocznie przekonać się o warunkach pogodowych.
Smoleńscy kontrolerzy lotów biernie asystują, ograniczają się do standardowych formułek. Spiskowcy są przekonani, że sztuczna mgła skutecznie odstraszy kapitana Protasiuka od próby lądowania. Instrukcje „na kursie, na ścieżce” mają więc nie tyle sprowadzić tupolewa między drzewa, lecz unaocznić załodze, że nawet przy naprowadzaniu posadzić samolotu bezpiecznie się nie da. Nie przejmują się przesadnie, czekają po prostu na chwile, kiedy Polacy zrezygnują odstraszeni przez brak widoczności. Fumatory zadymiły okolicę skutecznie, nic nie widać.
W tym momencie sytuacja wymyka się spod kontroli. Determinacja kapitana Protasiuka przekreśla łajdackie kalkulacje. Kontrolerzy uświadamiają sobie nagle, że plan odstraszenia tupolewa od lądowania nie wypalił. Co gorsza – tupolew jest na granicy życia i śmierci. Spanikowany Plusin rzuca spóźnioną komendę nakazującą natychmiastowe przerwanie lądowania. Oczywiście Plusin nie panikuje dlatego, że drogie mu jest życie obcego prezydenta. Panikuje dlatego, że ceni s w o j e życie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli realizacja podstępnego planu zawiedzie i będzie miała nieprzewidziane konsekwencje, to ktoś będzie musiał za to odpowiedzieć. A to właśnie on świetnie będzie się nadawał na kozła ofiarnego. Jeśli zajdzie potrzeba kogoś poświęcić, to padnie na niego – pionka w szatańskiej intrydze. To tłumaczy jego późniejsze sprzeczne, poplątane zeznania i ich odwoływanie. On się b o i.
Jak wiadomo mgła ustąpiła nagle niedługo po katastrofie. Zamachowcy po prostu w pospiechu wyłączyli fumatory i korzystając z ogólnego chaosu ukradkiem je wywieźli. Sprzyjała im sytuacja – wszyscy byli wpatrzeni w miejsce wypadku, nikt w drugą stronę, w kierunku jaru nie patrzył. Kiedy dowody zbrodni zostały usunięte, Putin mógł zająć się pokazowym koordynowaniem akcji ratunkowej oraz okazywaniem współczucia. Współczuł głównie zdezorientowanemu Tuskowi, który kolaborując z Moskwą nie wyobrażał sobie takiego końca knowań. Prezydent miał zostać upokorzony, a nie zlikwidowany! Co ci Ruscy wyprawiają?! Na wszelki wypadek pod pierwszym lepszym pretekstem (czyli konwencji czikagowskiej) pozbył się odpowiedzialności za wyjaśnianie przyczyn katastrofy. Sytuacja go przerosła.
KONIEC HIPOTEZY
No – czy nie jest to bardziej prawdopodobne od podrzucania wraku, znikania kokpitu, dziur czasowych i zrywania linii energetycznych na wysokości 400 metrów?
Inne tematy w dziale Polityka