Ostatnie dekady to ciągła walka o prawa dyskryminowanych mniejszości. Udało się już zabezpieczyć przywileje sodomitom, kobietom, dzieciom, Murzynom, Cyganom, ekologom i tak dalej. O swoje walczą – na razie tylko w Szwajcarii – amatorzy miłości kazirodczej. Powoli dochodzi do głosu mniejszość pedofilna, domagająca się wolności dla związków międzypokoleniowych. Tego naporu nie powstrzymają najwyższe nawet falochrony.
Trudno narzucać innym swoje prywatne poglądy, prawda? Dlatego należy zmiany przyjmować z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Postulaty traktować z pełną powagą, przede wszystkim konsekwentnie. Chodzi o to, aby nadawanie praw nie polegało na realizowaniu doraźnych kaprysów i zachcianek, lecz faktycznie wyrażało pełną gotowość beneficjentów do trwania przy wywalczonych zdobyczach.
Weźmy na przykład „prawo do aborcji”. Walczącym o wolność mordowania ludzi należy pójść na rękę: proszę bardzo, skoro w waszym kodeksie moralnym nic nie zgrzyta, skoro chcecie żyć w poczuciu dobrze spełnionego humanitarnego obowiązku, niech się tak stanie! Można abortować bez ograniczeń. Pełna swoboda. Prawo do mordowania ludzi nie będzie jednak pełne, jeśli będzie stosowane wybiórczo, jako że to dyskryminacja, nietolerancja i opresja. Dlatego w imię pełnego uskutecznienia idei bezwarunkowej aborcji należy zezwolić wszystkim na swobodne abortowanie się nawzajem w każdym wieku. Jeśli ktoś jest przekonany, że wolno dokonać zabójstwa na bardzo małym człowieku, to logicznie rzecz biorąc powinno być to dozwolone także wobec innych ludzi, średnich i dużych. A zatem każdy, kto popiera wolność aborcji popiera także wolność aborcji samego siebie w dowolnym momencie. Aktywiści i zwolennicy aborcji mogliby więc bezkarnie zabijać się nawzajem w każdej chwili. Konsekwentnie i ideowo. Bez wdawania się w jakieś zbędne uzasadnienia.
Tak ściśle wytyczona granica środowiskowa oddzieliłaby zwolenników „prawa do aborcji” od jej przeciwników, bez konieczności wysyłania jednych albo drugich na Madagaskar. Jedni i drudzy rządziliby się swoimi własnymi prawami, tolerując swoją odmienność światopoglądową. Jedni cieszyliby się życiem, drudzy śmiercią. Bez żadnego narzuconego przez prawo, rząd czy Kościół przymusu.
Rozumiem, że lewicowcy nie mieliby żadnych wątpliwości podczas dokonywania wyboru?
Inne tematy w dziale Polityka