Warto sprzyjać frekwencji. Większa frekwencja to większa demokracja. Dwudniowe wybory są najlepszym rozwiązaniem - mówił Tomasz Tomczykiewicz, przewodniczący klubu PO.
.Dlaczego genialne pomysły często pozostają niezrealizowane? Z powodu przesadnej wstrzemięźliwości. Oto przewodniczący klubu Peło Tomczykiewicz Tomasz, zażywszy iluminacji, bystro poukładał wszystkie elementy układanki na swoje miejsce, po czym osiadł na laurach, jakby maksymalizacja wzmacniania demotfukracji dostatecznie go nie obchodziła. A przecież klucz do bram raju już w zamek jest włożony…!
Skoro większa frekwencja oznacza większą demotfukrację, to ograniczanie się do dwudniowych wyborów wygląda – nie zawahajmy się nazwać rzeczy po imieniu – jak sabotaż. Dwudniowe wzmacnianie demotfukracji… Dobre sobie – ile jest dni w roku? Dwa? Nie, panie zapoznany geniuszu Tomczykiewiczu Tomaszu z Peło, dni w roku jest 365. A nawet 366 czasami. Lata przestępne bardziej sprzyjają muskulaturze demotfukracji, może zamiast żonglować czasem zimowym i letnim lepiej wydłużyć kalendarz?
A zatem – skoro dwa dni głosowania to dla demotfukracji lepiej, logiczny jest więc wniosek, że 365 dni głosowania są dla demotfukracji szczytowaniem. I jakież rozliczne korzyści innego rodzaju się materializują! Proszę bardzo, na przykład: jeśli wybory są w lutym, to od marca wybrańcy ludu zwykle wdrażają w życie hasło „róbta co chceta” aż do Bożego Narodzenia. Dlatego, że dopiero pod koniec roku niektórym zachciewa się podsumowań i niektóre grzeszki mogą wychynąć spod wypolerowanego blatu lady z obiecankami. To psuje politykom święta i jest przejawem nieludzkiego traktowania, zakazanego wszak przez ONZ. Wybory całoroczne likwidują ów problem – politycy musieliby mieć się na baczności 24 godziny na dobę, a tym samym wielu z nich musiałoby albo wziąć się do uczciwego wypełniania obowiązków, albo po prostu zrezygnować z kariery. A wyborcy mieliby stertę czasu na zastanowienie się.
Inna korzyść – część elektoratu nie bierze udziału w wyborach albo nie ma zdecydowanego kandydata. Wybory całoroczne, będące czymś w rodzaju permanentnego wybiegu a la Top Model, pozwoliłyby dokładnie przyjrzeć się działalności kandydatów przez dłuższy czas. Kandydaci musieliby włożyć więcej wysiłku w budowanie swojego wizerunku, pilnować języka, a jednocześnie działać społecznie na niespotykaną w klasie politycznej skalę. Oszuści, lenie, krętacze – tych wybory całoroczne eliminują! Demokracja ulega wzmocnieniu! Alleluja!
Zalet głosowania całorocznego jest więcej. Jest ich tak dużo, że warto rozważyć pomysł wyborów dwuletnich. Kandydatów mielibyśmy jak muszki pod mikroskopem. Zlustrowani byliby do bólu. Decyzję „na kogo głosować” podejmowalibyśmy po dłuższym, nawet dwuletnim namyśle. Demokracja byłaby wzmocniona do granic nieprzyzwoitości.
Jedyne, co może powstrzymać przed wdrożeniem tej koncepcji w życie, to obawa, że jak już po dwóch latach byśmy takich wybrali, to mogliby zacząć się na nas mścić…
Inne tematy w dziale Polityka