Generalne spostrzeżenie jest następujące: lepiej nie dawać się zabijać Amerykanom. Jeśli zabiją Was Jankesi, to dochodzenie do prawdy będzie dłuższe od wieczności.
3 lutego 1998 roku amerykański samolot typu EA-6B Prowler przeciął kabel nośny kolejki linowej na Alpe Cermis we włoskich Dolomitach. Jeden z wagoników spadł i roztrzaskał się 100 metrów poniżej. Męczeńską śmiercią poległo 19 turystów (w tym dwoje z Polski) oraz pracownik obsługi. Ciężko uszkodzonemu samolotowi udało się wylądować w bazie Aniano.
Niemal natychmiast rozpoczęły się amerykańskie mataczenia. Piloci po powrocie do bazy udawali głupich, usiłowali wmówić wszystkim, że nie zauważyli kolizji z liną wyciągu. Władze wojskowe natychmiast rozpoczęły maskirowkę - sugerowano samoistne zerwanie kabla kolejki, jednocześnie ukrywając stan maszyny.
Szybko wyszło na jaw, że piloci Prowlera lecieli zbyt szybko i stanowczo za nisko. Załodze wolno było zejść na pułap nie mniejszy niż 600 metrów, tymczasem lina kolejki została przecięta na wysokości 110 metrów. Dowodzący samolotem kapitan Ashby utrzymywał, że wydawało mu się, iż zachowuje pułap 300 metrów, a o ograniczeniach szybkości nie miał pojęcia. Swoje stanowisko uzasadnił „awarią urządzeń pokładowych”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że EA-6B to samolot do walki elektronicznej, więc urządzeń pokładowych jest na jego pokładzie aż nadto. Po drugie, jak powiedział instruktor lotów, „najlepszym sprzętem są oczy pilota” oraz „pilot powinien wizualnie określić swoją wysokość”.
Jakże wygodna „awaria urządzeń pokładowych” miała przerzuty. Do zerwania liny doszło o godzinie 15.12, akurat w chwili, kiedy z Prowlerem nie było łączności (została zerwana o 15:06, a przywrócona o 15.21). Jednym słowem nikt nie był świadkiem reakcji załogi na widok kolejki i zerwanie przez ich samolot liny nośnej. Jeszcze wygodniejszą okolicznością był fakt „zaginięcia” nagrania wideo z lotu oraz uczynny brak rejestratora misji. To pierwsze było przekrętem szytym tak grubymi nićmi, że wersji tej nie udało się zamachowcom obronić. Zostali skazani za niszczenie dowodów – i była to jedyna kara, jaką ponieśli.
Powód nadzwyczajnej łagodności wymiaru sprawiedliwości jest bardzo prosty –włoski sąd, wbrew stanowisku prokuratury, oddał śledztwo w ręce samych zainteresowanych, czyli Amerykanów. Pretekstem do zdrady była konwencja londyńska z 1951 roku o statusie żołnierzy NATO. Tak zwany proces – a w istocie jego wyzywająca parodia – odbył się w Camp Lejeune (Karolina Północna). Sąd uwzględnił żenujące tłumaczenia pilotów i oczyścił ich z wszystkich zarzutów, dając popis imperialistycznej pychy i arogancji wobec włoskiego społeczeństwa, powszechnie domagającego się prawdy o katastrofie.
Okoliczności amerykańskiego zamachu na kolejkę linową do dziś pozostają niejasne, co jest oczywiście następstwem niszczenia dowodów, matactw dokonywanych zarówno przez pilotów jak i ich przełożonych oraz braku międzynarodowego śledztwa. Wszystkie te wątpliwości pozwalają obywatelskim śledczym odważnie i bezkompromisowo uzasadniać wersję, iż załoga Prowlera działała z pełną premedytacją. Jaki był zaś motyw zamachu? Najwyraźniej jankescy kolonizatorzy postanowili zastraszyć Europejczyków (w zestrzelonym wagoniku znajdowali się przedstawiciele pięciu narodowości). Pokazać, kto na Starym Kontynencie rozdaje karty. I co może zrobić z niepokornymi.
Inne tematy w dziale Polityka