Zawodowi demotfukraci oraz posłuszne owce wielce się zusammen zbulwersowali następującą wypowiedzią p. Grzegorza Brauna:
wolałbym, żebyśmy byli poddanymi, ale niestety jesteśmy obywatelami
Dodatkowo p. Braun uczynił jeszcze kilka innych, personalnych uwag, które zbulwersowały z kolei dyżurnych gęgaczy. Gęganie stało się na tyle nieznośne, że w końcu zareagował – represjami – rektor KUL i rozpędził koło naukowe, winne strasznej zbrodni polegającej na poważnym traktowaniu wolności słowa. Zamiast oświadczyć „Będę się modlił za tę zagubioną w swej niechrześcijańskiej złości owieczkę” ksiądz rektor zareagował niczym ochroniarz na bramce dyskoteki. Mam jedynie nadzieję, że już na najbliższej mszy ksiądz rektor poprosi p. Brauna o wybaczenie i wymieni się z nim znakiem pokoju. Choć może być to poniekąd trudne, jako że zgodnie z duchem wielkodusznego odpuszczenia ksiądz rektor zabronił wpuszczać p. Brauna na teren KUL.
Wracając jednak do ciekawszej części wypowiedzi reżysera, tej o poddanych jako opozycji do obywateli. Chęć bycia poddanym nie mieści się w główkach amatorów demotfukracji: no jak to, chcesz mieć nad sobą pana, nie mieć możliwości wyboru władz???
Zadający to zdumiewająco naiwne pytanie najwyraźniej nie przyjmują do wiadomości, że pana nad sobą mają – panem tym jest demotfukratyczna Waaadza. Demotfukratyczna Waaadza jest zdolna góry przenosić, góry niwelować, góry budować, a nawet jakąś górę zgubić i nie umieć odnaleźć. Każdy może posmakować mocy Waaadzy podczas odwiedzin w dowolnym urzędzie. Waaadza ponumerowała sobie swoich tzw. obywateli peselami, nipami, kenkartami (zwanymi „dowodami osobistymi” – dokument ten poświadcza, że istniejesz. Bez niego cię nie ma) i tym podobnymi tatuażami, Waaadza rozlicza swoich niewolników z płacenia podatków (choćby chodziło o pożyczkę lub grzeczność międzysąsiedzką), Waaadza domaga się haraczu za wycięcie własnego drzewa we własnym ogrodzie, Waaadza zajmuje się rabunkiem, rozdawnictwem i marnowaniem pieniędzy „obywateli”, Waaadza oszukuje, wywołuje afery, korumpuje, sama jest korumpowana… Demotfukratyczna Waaadza może prawie wszystko, a chce móc jeszcze więcej – kosztem „obywateli”. Zakres władzy demotfukratycznego reżimu oraz możliwości twórcze demotfukratycznego parlamentu przekraczają granice ludzkiej wyobraźni. Powstaje zatem pytanie: dlaczego demotfukracja jest więc doskonalszą formą rządów od naturalnej monarchii? Na czym polega różnica? Na możliwości wrzucenia do pudełka z dziurką zadrukowanej kartki papieru?
Wyobraźmy sobie, że Monarcha raz w roku urządzałby ogólnokrajowy festyn. W całym państwie jego halabardziści ustawialiby na rynkach miast urny, do których można byłoby wrzucać kartki formatu A4. Zapisane lub nie, wedle fantazji ludu. Demotfukratyczne obrzędy byłyby zachowane, a król robiłby swoje. I żaden Rycho, Zbychu czy „lub czasopisma” by nie zaistniał. Byłoby taniej, zdrowiej, czyściej.
Same zalety. Skąd więc fochy obywateli o tego „poddanego”? Zali jest naprawdę jakaś decydująca różnica?
Inne tematy w dziale Polityka