Wczoraj zakończyła się akcja internetowego donoszenia na samych siebie. Z uśmiechem na ustach wzięło w niej udział ok. 4,5 mln sympatyków totalitarnego państwa. Kolaboranci podzielili się z Waaadzom informacjami, które Waaadza i tak już zgromadziła w paru tuzinach baz danych. Napór Quislingów był wczoraj tak duży, że serwery GUS padały od przeciążenia. Jakiś aktywista samodonoszenia oświadczył po fakcie z ulgą, że teraz ma pewność, iż istnieje. Bez państwowego kagańca na buzi miałby co do swego istnienia poważne wątpliwości.
Z punktu widzenia Waaadzy akcja „samospisywania” zakończyła się sukcesem. Ucieszony rzecznik GUS wyznał, że „marzeniem urzędu był wynik 15%”. Skończyło się na 12%, niemniej delatorski zapał w narodzie pozwala przypuszczać, że następnym razem fantazje biurokratów się ziszczą. Ten sam rzecznik GUSu dał się chyba przesadnie unieść radości, ponieważ nieopatrznie wypaplał Największą Tajemnicę Spisu:
Jeżeli zdarzy się tak, że do wylosowanej osoby jednak nie przyjdzie rachmistrz lub nie zadzwoni ankieter, to jeszcze nie znaczy, że będzie ona ukarana grzywną. Prawdopodobnie została spisana z danych administracji państwowej.
Bęc! Wysiłek kolaborantów jest więc merytorycznie pomijalny, główni urzędowi statystycy poradziliby sobie bez internetowego samopisu. Jedynym zatem trwałym, wymiernym efektem samospisu, poza ulżeniem biurokratom w zarękawkach roboty, jest wynik obrazujący poziom ogólnego zniewolenia: przynajmniej co ósmy Polak paraduje w obroży na szyi i odczuwa z tego dumę.
A propos – odmówić „rachmistrzowi” zeznań nie wolno, to obowiązek „wolnego obywatela państwa prawa”. Mordercy i gwałcicielowi prawo odmowy zeznań jak najbardziej przysługuje.
Inne tematy w dziale Polityka