Na początek fragment wywiadu z Januszem Kochanowskim:
Przez stulecia prawo dawało obywatelom pewien wytrych w postaci klauzuli sumienia, na którą mogli się powołać, jeśli dane przepisy stały w sprzeczności z Ich poglądami...
- Klauzula sumienia bardziej czy mniej wyraźnie przewija się w wielu dziedzinach prawa np. przy odmowie dokonania zabiegu przerwania ciąży czy też podjęcia służby wojskowej, jeśli to jest sprzeczne z czyimiś zasadami lub przekonaniami. I mniej więcej we wszystkich cywilizowanych demokratycznie krajach klauzula ta jest respektowana.
Taka sytuacja powinna mieć miejsce także w przypadku chrześcijańskich agencji adopcyjnych, które nie chcą przekazywać parom homoseksualnym dzieci do adopcji. Otóż moim zdaniem nie można kogoś zmusić do takiego przyzwolenia, tak jak nie możemy nakłaniać muzułmanina do zjedzenia wieprzowiny. Tego rodzaju klauzula jest rzeczą podstawową w prawie i nie należy jej podważać.
Brytyjscy ustawodawcy zdają się nie podzielać Pańskich poglądów w tej kwestii...
- Dla mnie osobiście jest to w ogóle bardzo ciekawy problem z punktu widzenia intelektualnego. Weźmy choćby pod uwagę opinie na temat ustawy antydyskryminacyjnej, jakie wygłaszają sami zainteresowani, tj. homoseksualiści. Otóż na łamach jednej z gazet znaleźć można było niedawno stwierdzenie, że w rzeczywistości ta ustawa ich dyskryminuje (sic)! Dlaczego? Ponieważ nakłada sankcje także na gejów, którzy nie chcą wpuścić do swoich klubów osób o orientacji heteroseksualnej. Wydaje się, że oni mają w tym przypadku rację, ale tym samym stawiają na nowo problem określenia tego, czym właściwie jest dyskryminacja. Tutaj musi bowiem obowiązywać zasada symetrii. Z jednej strony-w przypadku gejów-obrona własnej kultury grupowej, z drugiej zaś ochrona wspomnianych wyżej instytucji katolickich. Obowiązująca winna być zatem zasada wzajemności, przeciwieństwem której jest znana zasada Kalego.
[Przegląd Katolicki z 18 lutego 2007, rozmawiał Łukasz Każmierczak]
Albo symetria, albo zasada Kalego. Uczciwy układ. Każdy to przyzna.
Każdy?
Nie, nie każdy. Są agresorzy, którzy symetrię chcieliby zwalczyć, a pokonane ofiary wtrącić do więzienia nawet na trzy lata. Znacie? Znacie. No to popatrzcie raz jeszcze:
Towarzysz Biedroń nie miałby nic przeciwko, gdyby do celi wypełnionej gwałcicielami i mordercami wtrącić kogoś, komu słowo na „g” kojarzy się ze słowem na „g”. Zauważmy, że JKM nie nazwał tow. Biedronia słowem na „g” (tow. Biedroń sam się tak nazywał), lecz jedynie powiedział, że mu się kojarzy. Słowo, a nie tow. Biedroń osobiście. W postępowej logice tow. Biedronia nie ma miejsca na tolerancję dla cudzych skojarzeń. Każdemu ma się kojarzyć ładnie i zgodnie z fantazją Naczelnego Homosia.
A propos „homosia”.
Homoś to niezaczepne, sympatyczne określenie homoseksualisty. Co jest w tym określeniu niewłaściwego? Ano to, że nie jest wymyślone przez aktywistów homoseksualizmu, przez co z miejsca jest przez nich uznane za niewłaściwe. Neologizmy ich własnej produkcji – to krótkie słowo kojarzące się z „g” czy absurdalny termin „homofobia” (absurdalny – ponieważ nie odnoszący się do rzeczywistości; w istocie jest to zwykła obelga używana w charakterze morgensterna do masakrowania oponentów) – są comme il faut, „homoś” natomiast już nie, z powodu niewłaściwego pochodzenia społecznego. Symetrii tu za grosz, niemniej nie to jest najważniejsze (najstraszniejsze).
Towarzysz Kali… pardon… towarzysz Biedroń nazwał skojarzenia oraz słowa JKM „homofoniczną mową nienawiści” i wyraził nadzieję, że tego typu zachowania zostaną wyrugowane z przestrzeni publicznej. Czyli dezaprobatę dla nienaturalnych zachowań oraz subiektywne skojarzenia homohunwejbin chciałby spenalizować pod pretekstem „homofobii”. Jak widać, tow. Biedroń nie pozostawia normalnym ludziom żadnego pola manewru: albo o homosiach można mówić i myśleć wyłącznie pozytywnie, albo jest się „homofobem”, siewcą mowy nienawiści, sprawcą myślozbrodni. Ponieważ takie coś jak „homofobia” nie istnieje, to tow. Biedroń domaga się wtrącania bliźnich do turmy de facto za nic!
Termin „homofobia” jest wydumanym, niekonkretnym opisem świata nie-homoseksualnego. Autorzy tej obelgi (niczym więcej „homofobia” przecież nie jest) wyzywają nią każdego, kto nie zionie sympatią do dewiantów płciowych. Najzabawniejsze jest to, iż w definicji (tym razem odniesienie do Idiotopedii jest przemedytowane – jej autorem jest zdeklarowany homoś) brakuje wspomnienia o podstawowej emocji, jaka pojawia się u normalnych ludzi na widok czynności homoseksualnych. Brakuje wspomnienia o odrazie.
Normalny mężczyzna po prostu brzydzi się homoseksualistami. Odczuwa wstręt analogiczny do wstrętu wywołanego widokiem psich odchodów na trawniku. Nie jest to kwestia przekonań, uprzedzeń (jak można być uprzedzonym do ekskrementów?) czy lęku (któż by się obawiał tego piskliwego, strudzonego wędrowca?). Wstręt to subiektywna emocja, raczej niemożliwa do wtłoczenia w ramy schematów ludzkich zachowań, często niezależna od woli danego osobnika.
Funkcjonariusze homoseksualizmu nazywają ową niekontrolowaną emocję „homofobią” i domagają się jej ustawowego karania. To już nie jest brak symetrii, lecz zwykły, niczym nie zakamuflowany totalitaryzm. Wyobraźmy sobie, co wcale nie jest trudne, że uległy wobec napastliwych homosiów i ich adwokatów sejm stosowne przepisy uchwali, że znajdziemy się w świecie, w którym mimowolne skrzywienie się na widok tow. Biedronia będzie karane trzema latami odsiadki (ponieważ symetrii w tym nie będzie, to i za wyzywanie wszystkich od „homofonów” żadnemu z dewiantów oczywiście włos z głowy nie spadnie). Można sobie w imaginacji taki obraz przyszłości wyświetlić? Można.
No to może zawczasu przydałoby się ustalić, jak będzie się nas nazywać. Narzuca się określenie – więźniowie sumienia:
Więźniem sumieniajest każda osoba, która została zatrzymana […] za wszelkiej jej przekonania. […] więźniami sumienia są wszystko osoby, które zostały uwięzione przez to jakiej są orientacji politycznej, seksualnej, ze względu na ich poglądy, czy też rasę.
Podkreślenie w cytacie jest moje. Na razie wykorzystywane jest przez homoseksualistów, niemniej kiedy narzucą wszystkim swoje faszystowskie normy, zapewne poddadzą definicję więźnia sumienia stosownej modyfikacji (lub po prostu odmówią heteroseksualizmowi miana „orientacji”).
Walka o przywileje (a nie żadne tam prawa) dla homosiów zaczęła się od naruszania symetrii. W kolejnym etapie dialektycznej walki świnie nadadzą nowe (a właściwie – stare, bo orwellowskie) znaczenie „równości”. Na koniec heteroseksualni więźniowie sumienia zapełnią kamieniołomy.
Heteroseksualni więźniowie sumienia. A raczej - więźniowie braku sumienia homoseksualistów.
Inne tematy w dziale Polityka