Jeden z naszych cenionych Kolegów dość zdecydowanie uznał, iż:
...fakty jakie znamy w kontekście Smoleńska jednoznacznie wskazują, ze był to mord starannie przygotowany i wcześniej zaplanowany z zapewnieniem osłony propagandowej, logistycznej, agenturalnej a także z wykorzystaniem elementów szantażu gospodarczego i militarnego. Zrealizowany we współdziałaniu agend państwowych co najmniej dwóch zainteresowanych w tych państwach układów politycznych.
Powyższy równie efektowny co wstrząsający wywód ma tylko jedną, lecz zasadniczą wadę: nie odnosi się, wbrew deklaracji, do faktów, lecz dalece swobodnej interpretacji tychże. Są to, jakkolwiek humorystycznie to zabrzmi, pobożne życzenia. Czyż nie jest jednak tragikomiczną okoliczność, iż nasi pewni nadpobudliwi Koledzy chcieliby, aby smoleński CFIT był zamachem? Gdyby ich spiskowe podejrzenia się potwierdziły, to odetchnęliby z ulgą…!
Twierdzenia o „wcześniejszym zaplanowaniu i starannym przygotowaniu” zamachu fakty nie bronią. Nie chodzi teraz o jakość śledztwa, ponieważ śledztwo było czynnością dokonywaną po zdarzeniu. Jeśli wypadek bombowca był zamachem, to poszlak wskazujących na zbrodnię należałoby szukać przed momentem katastrofy – a nie po. Dlaczego amatorzy mocnych wrażeń postępują odwrotnie? Powód jest oczywisty – fakty sprzed wypadku w żaden logiczny sposób nie dadzą się wepchnąć w schemat „starannie przygotowanego mordu”.
Aby do zestrzelenia prezydenckiego bombowca mogłoby dojść, należałoby go zwabić w zasadzkę. Czyli w mgłę nad zagajnikiem. Jak realizatorzy zamachu starannie zaplanowali ów trik?
Nijak.
- Ruskie szympansy z wieży starały się kapitana bombowca od wizyty w Smoleńsku odstraszyć, uciekając się aż do podania fałszywych informacji, wedle których warunki na lotnisku były gorsze od rzeczywistych. Czyżby kontrolerów odbudowa imperialnego Związku Sowieckiego nie interesowała? A może starannie zaplanowany mord nie uwzględniał obecności kontrolerów na wieży? No to albo plan nie był starannie zaplanowany, albo żadnego planu nie było.
- Ruskie szympansy zorientowały się w końcu, że nieprzyjacielski bombowiec pozostał niewzruszony na dobre rady i ostrzeżenia, wobec czego postanowiły odwołać się do naczalstwa. Dzwonią więc gorączkowo do kogoś w Moskwie z prośbą o instrukcje. Każdy przyzna, że w obliczu wcześniejszego starannego zaplanowania zamachu są to poczynania nie wyglądające na realizację precyzyjnego scenariusza. To raczej Moskwa winna dzwonić do kontrolerów „No? Sprowadziliście ich już?”, a nie kontrolerzy, z własnej inicjatywy, dzwonić do organizatorów zbrodni…
- A tak w ogóle – dlaczego szympansy dzwoniły? Co to, za ich plecami nie stał towarzysz Wawrzyniec Beria z naganem w dłoni? Nie pilnował wykonywania punkt po punkcie zaplanowanego scenariusza? No to kto, zgodnie ze starannie opracowanym wcześniej planem, miał zwabić polski bombowiec w matnię?
Szympansy roli naganiaczy więc nie odgrywały. Wszystko wskazuje więc na to, że polski bombowiec pojawił się nad Smoleńskiem z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolna wola kpt. Protasiuka nie współgra ze starannie przygotowanym i zaplanowanym zamachem, czyż nie?
Kapitan Protasiuk postanowił przyjrzeć się aerodromowi w Smoleńsku na własne oczy. Zrobił jeden krąg, drugi, trzeci, za czwartym pomachałby skrzydłami ukrytemu w zagajnikowi (zagajnikowi wielkości boiska do piłki nożnej, warto przypomnieć, ponieważ niektórzy mitomani lubują się w koncentrowaniu na tych kilku metrach kwadratowych wszystkiego, co im wyobraźnia podpowiada) batalionowi Specnazu i odleciał spokojnie do Witebska, Moskwy czy wszystko jedno gdzie. Dlaczego? Dlatego, że doszedł do wniosku, iż ryzykowanie życia elity nie uchodzi i sprawdzoną metodą kapitana Pietruczuka zagrożenie oddalił odlotem. Mógł Protasiuk tak postąpić? No pewnie, że mógł, przecież żadnych nacisków nie było, prawda?
A teraz spróbujmy przełożyć wolną, nieprzewidywalną wolę na starannie zaplanowany i przygotowany akt zamachu. Da się? Jak można było wcześniej przeniknąć zamierzenia pilota, nad którymi pilot wcześniej w ogóle się nie zastanawiał? Kpt. Protasiuk mógł odlecieć w siną dal, mógł zawisnąć na bezpiecznej wysokości czekając na poprawę pogody, mógł znaleźć okno we mgle i lądować w warunkach dobrej widoczności, no, miał wiele bezpiecznych możliwości. Wybrał tę najmniej bezpieczną – ale jak to można było przewidzieć?
Podsumujmy fakty: kontrola lotów odradzała lądowanie, dowódca bombowca podejmował decyzję osobiście w sposób doraźny, nie sposób było z góry przewidzieć, jak sytuacja się rozwinie. Kiepsko, jak na starannie zaplanowany zamach…
Istnieje, naturalnie, jeszcze jedna możliwość, łącząca precyzję planowania z oczekiwanym skutkiem, a eliminująca zdrajców z wieży kontrolnej. Tą jedyną możliwością jest osoba na żołdzie agendy (lub agend) państwowej, która starannie przygotowany zamach zrealizowała. Osoba, która swoją wolną wolę zastąpiła wykonaniem rozkazu. Człowiek, który postanowił popełnić samobójstwo – i to tak sprawnie, że reszta załogi oraz sam wódz naczelny Polskich Skrzydeł nie zdążyli zareagować.
Bzdura? Bzdura.
Jest jakieś lepsze wytłumaczenie?
Inne tematy w dziale Polityka