Do sklepu w Anglii wchodzi Polak:
- Poproszę piłkę.
- I’m sorry, I don't understand - rozkłada ręce angielski sprzedawca.
- O rany… No to powolutku: piłka, okrągła, globus, słońce – gestykuluje Polak, wykonując w powietrzu obłe ruchy.
- Please, say it in English... – błaga ekspedient.
- Piłka! Stejdion! Meć! Futbol! Futbol! – naprowadza Polak.
- Futbol? Oh, yes, a BALL! - na twarzy Anglika pojawia się uśmiech ulgi.
- No! Nareszcie! A teraz uważaj – Polak zgiętą ręką wykonuje charakterystyczne ruchy - do metalu...
Powyższy żart dobrze ilustruje odmienność rzeczy z nazwy podobnych. Taka Prawica, na przykład – powszechnie upycha się po prawej stronie Tuska, Kaczyńskiego i Korwin-Mikkego, chociaż wymienieni dżentelmeni częściej się spierają niż zgadzają. Gdyby posadzić ich razem przy stole i poprosić o sporządzenie wspólnego projektu ustawy, rozporządzenia lub chociażby apelu do gawiedzi, to z całą pewnością potraktowaliby tę propozycję jako złośliwą szykanę lub wręcz próbę poddania ich bestialskim torturom.
Na osobisty użytek dzielę Prawicę na Prawicę Wolnościową i Prawicę Bogoojczyźnianą, co naturalnie wygląda sztucznie, jak wół w zaprzęgu królewskiej karocy. No i słusznie – poza rubież doraźnych, taktycznych sojuszy politycznych obie strony się nie wzniosą, ponieważ wtedy kończą się niewinne harce, a ujawniają fundamentalne różnice ideowe.
Zasadnicza różnica polega na różnicy w ostrości wzroku – Prawica Bogoojczyźniana widzi jedynie zbiorowości, Prawica Wolnościowa – także pojedynczego człowieka. Owa okulistyczna dyferencja przekłada się natychmiast na sposób pojmowania świata, czego dobrym przykładem jest sprawa filmu o Westerplatte. Prawica Wolnościowa problemu tu nie widzi – jak ktoś chce sobie kręcić film, to niech kręci, nawet jeśli potarga to narodowe mity. Prawica Bogoojczyźniana żarliwie protestuje, odsądzając reżysera od czci i narodowości, jednocześnie z zacięciem liczykrupy w zarękawkach odmawiając banitom dostępu do skarbca (Prawica Wolnościowa z zasady jest przeciwna rozdawnictwu, przeto tego rejtanowskiego entuzjazmu nie podziela).
Dychotomia staje się w tym momencie widoczna jak na dłoni – wolnościowcy stają po stronie reżysera filmu z powodu przywiązania do ideałów wolności słowa, przymiotu indywidualnego, chroniącego przed agresywną zbiorowością. Bogoojczyźniani litości dla pojedynczego człowieka nie mają, jako że cześć oddają Narodowi. W ich rozumieniu Naród stoi nad społeczeństwem, społeczeństwo ma się podporządkować albo dostanie po łapach. Kręcić zatem filmów pokazujących picie alkoholu przez bohaterów z Westerplatte nie można, ponieważ godzi to w narodową mitologię, ważniejszą od faktów, próby ustalenia prawdy historycznej i prawa do posiadania własnego zdania. A faktem jest, że żołnierze broniący Westerplatte alkohol mieli i go używali – sami o tym wspominali po wojnie, nie widząc w tym najmniejszego zgrzytu.
Dochodzimy do punktu krytycznego. W jaki sposób najprościej podeptać cudzą wolność, w jaki sposób zmusić go do oddawania hołdu bożkowi Narodu (bożkowi dość świeżej daty – nacjonalizmy to wynalazek XIX wieku), jak zakneblować historyków? Prawica Bogoojczyźniana wybrała metodę, która u Prawicy Wolnościowej nieodmiennie budzi mdłości: jest to kolaboracja z państwem, z biurokratycznymi strukturami administracyjnymi, z aparatem totalitarnej przemocy. Faszystowski art. 55 ustawy o IPN bardzo się bogoojczyźniakom podoba, jako że chroni „naród” przed „pomówieniem”. Wolnościowcy pukają się w czoło, bowiem „narodu” en masse nie sposób obrazić, ani nie sposób przypisać mu ogólnej, jednakowej właściwości; przykładowo wielkie kwantyfikatory „Polacy ratowali Żydów” i „Polacy nie ratowali Żydów” są jednakowo głupie. Jedni Polacy starszych braci w wierze ratowali, inni nie, z tego jednak dla zbioru określanego nieprecyzyjnie jako „naród” literalnie nic nie wynika! Bo i co ma wynikać dla członka narodu polskiego, pana Kowalskiego z Chicago, mieszkającego w USA od 1938 roku?
Tak więc Prawica Bogoojczyźniana staje się Prawicą Państwową z wszelkimi tego konsekwencjami. Socjalistyczna retoryka prezesa Kaczyńskiego przestaje być niestosowną serią lapsusów, staje się materią tkaną ustawami i rozporządzeniami. Interes państwa ulega scaleniu z histerycznie definiowanym interesem narodu, ku szkodzie wszystkich, którzy oddychają powietrzem atmosferycznym, a nie kurzem pokrywającym mniej lub bardziej eksponowane truchła z przeszłości. Prawica państwowa siłą rzeczy staje się socjalistyczną Lewicą, za listek figowy mając pasek bieli na czerwonych sztandarach.
W tym miejscu każdy porządny bogoojczyźniany prawicowiec zakrzyknie: „leseferyzm/korwinizm/libertarianizm to nihilistyczna pustka, pozbawianie Narodu utkanej z potu i krwi przeszłości, czyli eksterminacja tożsamości! Co pozostanie, jeśli zdemaskujesz jako kretyna Wysockiego, Kościuszkę jako nieudacznika militarnego czy lwów z Westerplatte jako ochlapusów i prostaków?”
Nie jest to nieprzytomne pytanie. Niestety stawiane jest w tonacji „albo-albo”, zupełnie jak parę lat temu fałszywa alternatywa „albo Mumia Europejska, albo Białoruś”, a to uniemożliwia rozsądną odpowiedź. Wolnościowiec nie jest przecież wrogiem tradycji, religii i obyczajów, z przyczyn chociażby utylitarnych (skoro religia towarzyszy ludzkości od stuleci, to nie może być zła). Jednak jednocześnie wolnościowiec nie widzi niczego wzniosłego w rabunku ludności cywilnej podatkami przez Ministerstwo Finansów im. Orła Białego czy dekretowaniu dziejów paragrafami kodeksu karnego ku chwale Rzeczpospolitej.
Cóż więc w zamian? Bogoojczyźniana Prawica nie powinna mieć problemów, wszak uważa, że do historii Polski ma prawa autorskie, przeto wskazanie godnych postumentów nowych idoli wydaje się być prostym wyzwaniem. Zresztą – to rzecz uboczna. Ważniejsze jest usuniecie z polityczno-ideologicznego instrumentarium państwa jako narzędzia uprawiania poletka ojczyźnianego, tym bardziej, że Naród bez państwa przetrwał. Państwo to właśnie narzędzie niewolenia, o czym entuzjaści narodu jako podmiotu wszechrzeczy zdają się zapominać…
Inne tematy w dziale Polityka