Przedszkola. Ostatnio na jednej z konferencji, bodajże czasopisma "Polska- The Times", mówca, bodajże znany psycholog, podkreślał że są one ważniejsze dla budowy rozwiniętego społeczeństwa nawet niż szkoły. Twierdził że wczesna edukacja społeczna- poznawanie kolegów, nawiązywanie więzi- ma kolosalne, jeśli nie najważniejsze znaczenie dla sukcesów jednostki w dalszym życiu.
Tymczasem w Polsce do przedszkoli uczęszcza ledwie 28 procent dzieci między 3. a 6. rokiem życia. W Unii Europejskiej ta średnia wynosi 84 %- donoszą dane Eurostatu (za: Dziennik z 6-7 grudnia 2008). W Belgii ten odsetek sięga nawet 98 %. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej biją nas na wiele długości- w Czechach do przedszkoli chodzi 67 % maluchów, na Słowacji- 73 %, na Węgrzech 79 %
W Warszawie zabrakło miejsc dla 2 tys. dzieci, w Łodzi dla 1,6 tys., a w Poznaniu dla ok. 2 tysięcy. Prasa alarmuje że najgorzej jest na wsiach, gdzie przedszkola, jeśli były, to pozamykano je w czasie niżu demograficznego (spadek liczby przedszkoli z 5,2 tys. do 2,5 tys.). Urzędnicy zaś nic nie są w stanie zaplanować, mimo że ze statystyk powinni bardzo dokładnie znać ilość dzieci w danej gminie. Gdyby oczywiście nie tkwiły w nich martwe dusze mieszkańców którzy wyemigrowali na Zachód lub do dużych miast. Zepsute są nawet statystyki mieszkańców.
Okazuje się że zupełnie świadomie hodujemy zamiast obywateli aspołecznych socjopatów. Nie tylko nie ma przedszkoli, ale te które są, to jakby horrory. Kiedyś nawet myślałem że powinno być przedszkole dla dzieci rasta i ogólnie takie przedszkole bardziej wesołe, z graniem na bębnach, capoeirą, nauką nawijania etc (i otwarte dla dzieci innowierców, czyli bez obowiązkowej religii katolickiej z siostrą i księdzem). Gdzieś będzie przecież trzeba posłać niekatolickie dzieci.
Sam chodziłem do przedszkola w starym poniemieckim dworze, w którym wyprawa po schodach była już wspinaczką wysokogórską. Zdobycie muszli klozetowej (takiej dla dorosłych- a jakże) było zdobyciem oślizgłego lodowca. Dzieci robiły kupę na ziemi i palcem wpychały ją do dziurki w kratce ściekowej.
Panie były niemiłe- pamiętam że mnie zwyzywały gdy nie umiałem ściągnąć rajtuz, zamiast pokazać, jak to się robi. Rytmika była horrorem- najstraszniejsza była ta zabawa w której jest o jedno krzesło za mało. Na leżakowaniu jakaś wariatka łaziła i wrzeszczała na dzieci ilekroć któreś się ruszało. Panie miały zwykłe jakieś fochy na poszczególne dzieci, traktowały je bez cienia sympatii.
Przedszkolny park wyglądał i do dziś wygląda jak pobojowisko, w którym dzieci bawią się na klepisku, bo trawa wydeptana. Po 25 latach widzę tam te same, malowane z manią paranoika, siermiężne karuzele, które się nie kręciły bo krzywa karuzela nie kręci się pod górę, i skrzypiące żelazne huśtawki, w których większość energii szła na tarcie. Ów park przy przedszkolu przez ostatnie lata był przede wszystkim hurtownią narkotyków miękkich. Przychodzono tu palić i kupować trawę. O określonej popołudniowej godzinie park zapełniał się ludźmi i wtedy z jeszcze większym tłumem świty przychodził sprzedawca zioła.
W okresie gdy już tam nie mieszkałem w przedszkolnym parku znaleziono strzykawkę. Nie wiadomo czy była po narkomanie (nie słyszałem od lat o narkotykach które tak się zażywa, choć oczywiście, jest to możliwe). Radni miejscy dostali apopleksji. Wymieniono dziurawy jak ser płotek na płot- twierdzę, ustawiono kamery. Ale zabawki, te żelazne badziewia, są wciąż takie jak 25 lat temu. A wrzeszczące, asympatyczne pracownice komunalne? Zdaje się że niektóre jeszcze tam pracują…W przedszkolu, poza dziećmi i kucharkami, zdaje się że nie było miłych i uprzejmych pracowników.
Inne tematy w dziale Polityka