Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy
392
BLOG

Pojechałem na mountainboard do skansenu "Wieś Polska"

Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy Polityka Obserwuj notkę 19
Pojechałem na mountainboard. Tak po prostu. Chcę utrzymywać kontakt ze starymi kumplami, a jeden z nich właśnie wybierał się na mountainboard do wschodniej Polski. No to jadę. Chyba jadę, bo do samego wyjazdu nie byłem pewien czy to dobry pomysł. Bolało mnie trochę biodro, ktoś na treningu mnie kopnął, dwa dni w łóżku leżałem. Trzeciego spakowałem ochraniacze, kask, zbroję, stare ciuchy do zniszczenia i wybrałem się na zbiórkę ekipy.

Jechaliśmy vanem, deski na górę, bety do środka. My siedzieliśmy z tyłu, i w zasadzie odsypiałem ranną pobudkę. Polskie drogi są często takie same, a niekiedy gorsze niż w Rumunii- po podskoczeniu pół metra w górę na jakimś wertepie nie miałem co do tego wątpliwości mając na koncie samochodowe wojaże po rumuńskich szosach. 

Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce podziwiałem architektoniczne Gargamele widząc za oknami wsie polskiej prowincji. Za granicą narzuca się styl architektoniczny inwestorom. Po prostu. Dachówka taka, elewacja w takim stylu, kolumny i portyki w takim stylu. A szprosy między oknami w salonie- kamienne. W różnych prowincjonalnych miastach brytyjskich wszystkie domy miały elewacje z kamienia, nawet supermarkety. Dom, w którym mieszkałem w Anglii, musiał mieć obowiązkowy typ dachówki- kwadratowy kawał antycznego łupka z wyłupaną dziurką na gwoździk którym się go mocowało. Jak wiał wiatr to łupki stukały, ale bardzo rzadko odpadały. Niemal wszystkie dachy były tak kryte- te nowe też.

Polska to niestety architektoniczny kociokwik, przez co niestety jest brzydka, ale tego się nie mówi, to taki temat tabu. Nie wiem, czy na wsiach pracują jacyś zdegenerowani architekci, a może po prostu gospodarze budują wg swoich gustów. Okolice Kazimierza Dolnego powinny mieć architekturę taką jaką da się tam dostrzec- attyki, ale też wielkie dachy, kryte gontem, wykraczające przed dom i tworzące zdaszone tarasy podparte drewnianymi kolumnadami. Tymczasem dawny lokalny styl był w odworcie. W Puławach mignął mi niszczejący drewniany dom z rzeźbionymi elementami fasady. A mogło być tak pięknie, niemal jak w bajce. Tak jest w wielu brytyjskich miejscowościach.

Mountainboard to taki rodzaj snowboardu z kółkami. Albo deskorolki z dużymi kółkami do jeżdżenia po trawie i piachu. Do tego trzeba się ubrać jak rambo, bo oczywiscie upadamy na ziemię. Ja mam taką zbroję na całe ciało, z nakolannikami, żółwiem, ochraniaczami na biodra, klatkę piersiową, łokcie etc. Do tego usztywniacze nadgarstków (ich zwichnięcie to najczęstsza kontuzja w tym sporcie), spodenki z ochraniaczem kości ogonowej (kiedyś kupiłem porządne, z plastikowym ochraniaczem, kosztowały 500 zł- to moja największa inwestycja ostatniego czasu) i kask. A na wierzch stare ciuchy.

Można jeździć w samej zbroi, choć ja się wstydzę. Taki pan jeździł w samej zbroi i jeszcze do kasku miał doczepioną metalową skrzynkę na kamerę (filmował w czasie jazdy). W sumie wyglądało to bardzo freakowato. W ogóle ludzie dziwnie się patrzą jak ktoś chodzi w zbroi. To trochę niby obciach, że się dba o całość własnego kręgosłupa, po drugie ktoś ubrany jak robocop dla typowego przechodnia to z pewnością jakiś dziwak. Tutaj na szczęście nikt tak nie myśli, i bez zbroi nie radzę się wybierać na stok.

Umiem już jeździć na snowboardzie więc na desce nauczyłem się raczej szybko. Najgorzej jest skręcać w stronę prawą- na początku robiłem to tzw. powerslidem, a potem zacząłem jeździć tą samą techniką co na snowboardzie i podziałało. Deska miała hamulec więc na początku jeździłem powoli, a potem już w zasadzie hamulca nie używałem.

Ogólnie sport oceniam jako dość bezpieczny. Ubrany byłem jak robocop, ktoś bez zbroi zapewne miałby inne odczucia. Ale jest to sport mniej niebezpieczny niż downhill czy dirt na rowerze, bo tam upada się z większej wysokości i jeszcze może nas pokiereszować rower. Ogólnie- niemal jak snowboard, można tez robić triki, skoki. Niestety, upadki chyba nieco bardziej bolą niż na śniegu, nawet przez zbroję.

Minusem jest to że jest to sport w Polsce jeszcze niepopularny. Ludzie którzy jeżdżą na mountainboardach umawiają się na wspólne wypady i ogólnie się znają w skali kraju. W moim rodzinnym mieście jeżdżą trzy osoby, w Warszawie chyba więcej, w skali kraju podobno coś pod 200 osób. A cały sport w Polsce zaczął się podobno dopiero w 2003 roku.

Minusem jest też cena desek (2-3 tysiące za prawdziwą deskę), zbroi, ochraniaczy, kasków (nowa porządna zbroja to wydatek ok. 700 PLN- sama górna część i ok. 1300 PLN- całe ciało). Sport mnie trochę zrujnował finansowo, bo ceny za wypożyczenie są spore (100 PLN/ dzień) ale chyba warto było. Stare spodnie są znów podarte, wszystko jest do prania. I tak nawet nic nie zniszczyłem. Poprzednim razem przy jeżdżeniu z kumplem w moim rodzinnym mieście połamała mi się obudowa mojego G-Shocka. A reklamują je jako odporne zegarki sportowe...

A Lubelszczyzna gdzie byliśmy na wyjeździe aż za bardzo przypominała mi Rumunię. Konie ciągnące wozy. Gargamelowata architektura. Rolnictwo, ludzie uprawiający pole. Głęboko dotowany polski skansen. My płacimy za to że polska wieś zatrzymała się na poziomie Rumunii. Gdyby nie te dotacje, jedni by wyemigrowali, wielu innych musiałoby się nastawić na turystykę.

Tak jak w innych krajach- wszędzie na wsiach są pensjonaty, pokoje gościnne, praktycznie w każdym domu. Wszyscy dbają o to aby dom był ładny, aby wioska była ładna, stawy, lasy, jeziora- czyste, od tego zależy czy przyjadą letnicy. A tutaj rolnikom nawet nie chce się tworzyć wyciągów narciarskich w tych pagórkowatych terenach. Tylko my spacerowaliśmy po pięknych lessowych dolinach i wąwozach, już dość zielonych. W sezonie zimowym sam właściciel wyciągu bardzo odradza przyjeżdżać- kolejki są masakryczne. Okoliczni rolnicy za skarby nie chcą mu sprzedać swoich pól pod orczyki- wg właściciela wyciągu zawiść ludzka nie zna granic. W Lubelskim jest 17 wyciągów. Ale Warszawa musi jeździć aż do Zakopanego.

Dzięki dopłatom podatników skansen kwitnie, rolnicy orzą pola jak przed laty, sprzedać ich nie muszą, a letników mogą mieć w poważaniu. Czasem jakiś wioskowy staruszek podejdzie pod stok narciarski na którym jeździliśmy by popatrzeć jak ten mountainboard wygląda. Sam kiedyś na ten sport tak patrzyłem- jakie trudne, jaki hardkor. Pamiętam pokazy na targach młodzieżowych w RFN- wydawało się to megatrudne. A teraz sam śmigam na desce, okazało się to nawet proste.

Wracając rozmyślałem- po co mamy dopłacać do rolnictwa, skoro żywności produkuje się zbyt wiele? Nikomu to nie służy, ale skutecznie konserwuje Polską Rumunię, która się nie zmienia, bo ani trochę nie musi. Nie lepiej dopłacać, jeśli w ogóle, to do agroturystyki? Być może pod wpływem przyjezdnych z miast, swoich gości, zmienili by się także i sami gospodarze, dziś przecież najbardziej konserwatywna część społeczeństwa?

Lubię operę i prowadzę witrynę Radiotelewizja.pl Radiotelewizja Promote your Page too

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Polityka