Robert Leszczyński Robert Leszczyński
70
BLOG

Słodka zemsta uczniaków

Robert Leszczyński Robert Leszczyński Polityka Obserwuj notkę 2

O tym, jak niechcący stałem się posiadaczem przeogromnej kolekcji zdjęć bezceremonialnie szydzących z Romana Giertycha, co przypłaciłem czasowym zablokowaniem skrzynki mailowej oraz zajadami ze śmiechu.

A było to tak: jako że redaguję młodzieżowy przecież miesięcznik „Laif”, postanowiłem w numerze wrześniowym opublikować tekst o tym, co dla młodzieży najważniejsze, czyli o szkole, a ściślej – o ministrze edukacji. Z tekstem nie było problemu: zamówiłem i dostałem. Gorzej ze zdjęciem. Wiedziałbym skąd wziąć zdjęcie Fatboy Slima albo Reni Jusis, ale wicepremiera? Inna bajka. Dla niewtajemniczonych: zdjęcie do publikacji musi spełniać określone kryteria estetyczne, techniczne i prawne.

Ale nie wpadam w panikę: dobrych zdjęć wicepremiera musi być zatrzęsienie! Nie jest to wszak jakaś tam Doda czy Mandaryna, których podobizny tylko czasami w pismach bardziej lub mniej kolorowych są publikowane. To wicepremier, którego każdy krok i wystąpienie powinno być dokumentowane przez wyspecjalizowane służby prasowe (za pieniądze podatników, ma się rozumieć, więc z prawami nie powinno być kłopotu).

No owszem: jest na stronie URM fotografia wicepremiera, ale tak paskudna, że najgorszemu wrogowi bym nie życzył! Proszę się przekonać: (http://www.kprm.gov.pl/92_16468.htm) żebym nie został oskarżony o stronniczość: nieostre, czerwone plamy na obliczu, spocony, nieogolony, bliki na czole. O wyrazie twarzy nie wspomnę, bo zaraz będą pretensje. Rozmiar? 2,93 kB! To się nazywa oszczędne państwo!Ale nic to: jest wszakże fotogaleria, a w niej tysiące zdjęć. Swoją drogą – wyjątkowo paskudnych. Fotograf z wesela zrobiłby lepsze. Tak, ale to są zdjęcia premiera! Premier patrzący, premier przemawiający, premier zadumany, premier ręce ściskający, premier się modlący. Ile dusza zapragnie. A wicepremier? Ani jednego!

Trudno, dzwonię. Tu następuje litania telefonów odsyłających do rozmaitych szefów, kierowników i asystentów prasowych, którzy tak, rozumieją moją prośbę, ale nic nie mogą poradzić i odsyłają wreszcie to tego fotografa, co te okropne zdjęcia robi. A on na to, że nie ma. Ja mówię: to niemożliwe, musi pan mieć jakieś archiwum. Chociaż jedno zdjęcie. To nie gazetka ścienna tylko URM! On na to, że sprawdzi. Nazajutrz dzwonię: sprawdził i miał rację. Nie ma. Trochę go wtedy niegrzecznie grubem słowem potraktowałem. Odparł mi równie niegrzecznie, że „to nie jest fotoarchiwum wiceprezesa Rady Ministrów, tylko prezesa". W sumie racja.

Trudno: idę na stronę MEN-u. A tam jeszcze gorzej. Ani jednego zdjęcia. Idę do Sejmu. Jest zdjęcie posła Giertycha, ale proszę zobaczyć (http://www.sejm.gov.pl/poslowie/posel5/081.htm), kompletnie nieostre! I za małe. Lepsze można komórką zrobić. Załamany dzwonię do LPR-u. Nie mogę od nich tak sobie brać ze strony, bo to nie jest instytucja państwowa. Muszą przysłać i piśmiennie wyrazić zgodę. Nie zdążyłem poprosić, bo okazało się że zdjęcia są, owszem, ale mogą mi je wysłać za tydzień. Za tydzień, to ja muszę mieć magazyn w kiosku!

Zdesperowany wchodzę do googla i wpisuję hasło „giertych”. I tu następuje eksplozja, wodospad, dionizyjskie rozpasanie i klęska urodzaju! Po saharyjskiej suszy, prawdziwa powódź! Miód na moje serce: jak grzyby po deszczu wyrastają wytęsknione setki, tysiące Giertychów! Tyle że przerobionych, zfotomontażowanych, okaleczonych, wyszydzonych. Wmontowanych w groteskowe sytuacje, rebusy i kalambury. A każde zdjęcie prowadzi do osobnej strony, a stamtąd kolejnymi linkami do kolejnych, które niczym innym się nie zajmują tylko brutalnym szydzeniem z ministra edukacji! Jedne po prostu chamskie, ale niektóre naprawdę zabawne i celne. Wezmę jedno, najmniej szydercze, prawdziwy mąż stanu nie powinien się obrazić.

I śmiech niekiedy może być nauką,

Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;

I żart dowcipną przyprawiony sztuką

Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa; 

Komu jak komu, ale ministrowi edukacji klasyka-biskupa, cytować nie powinienem.

Ale te zdjęcia są za małe do publikacji. Do internetu daje się zdjęcia pomniejszone, żeby szybciej się ładowały.Bez wiary w sukces piszę maile do kilku przypadkowych adminów jaką mam sytuację, że może mają oryginały, albo niech prześlą maila do tych, którzy mogą mieć. I tu zaczyna się prawdziwy kataklizm. Pełna skrzynka Giertychów.

To tacy jesteście, moi młodzi, mściwi przyjaciele! Na demonstracje, gdzie trzeba twarzą o swoich poglądach zaświadczać, to boicie się chodzić, za to w domku, wieczorami dłubiecie te swoje paszkwilanckie fotomontaże! Zza węgła w plecy strzelacie. Żeby to chociaż były jakieś uczone polemiki z poglądami, mądre krytyki, dogłębne analizy czy przeciwne programy! Nie, to tylko obrazki szydzące z fizjonomii! 

A teraz już poważnie: nigdy wcześniej tak mocno nie odczułem pokoleniowej zmiany politycznego języka. Dzieciaki nie chodzą na demonstracje, bo to jest polityczne narzędzie z zamierzchłej epoki ich rodziców. Nie drukują też bibuły ani nie organizują strajków. Robią Internet. To tu przeniesie się środek ciężkości politycznej walki. Koniec wojny plakatowej, fizycznego zdzierania i oszpecania wizerunków na papierze naklejonym na mur. Wygra ten, kto wygra w Internecie. Ale jeszcze nie dziś. Teraz Internet nie ma wielkiego politycznego znaczenia, bo nie jest powszechny ani pokoleniowo, ani majątkowo, ani technicznie. Dlatego te szydercze fotomontaże „kupują kupionych” i „przekonują przekonanych”.

A że robią to dzieciaki, nie mam najmniejszej wątpliwości, bo używają specyficznego, młodzieżowego kodu myślowego, symboli, skrótu charakterystycznego dla języka Internetu, gry komputerowej, sms-a, czatu, maila.

Dorośli „wrogowie polityczni” (dotyczy to wszystkich "poważnych" partii) na swoich stronach internetowych toną w bełkocie niezrozumiałych programów i politycznej propagandzie operując politycznym językiem z czasów Edwarda Gierka. Tak jakby Internet był gazetą albo bibułą. I nawet prostego zdjęcia nie potrafią zrobić.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka