Do dworu należały także wszystkie karczmy we wsi. Było ich sześć, rozmieszczonych po wszystkich częściach gminy, a jedna z nich stała bardzo długo o kilkanaście kroków od głównych drzwi kościelnych. We wszystkich bez wyjątku szynkowali Żydzi. Mimo ogólnej nędzy całymi latami bez przerwy trwającej potrafili oni nie tylko wyżyć, ale się bogacić i dzieci wychować i zaopatrzyć. Chłopi nie mając co robić ciągnęli do karczmy, ażeby się z drugimi zobaczyć i trochę pogadać. Siedząc nieraz cały dzień nie mogli się wstrzymać, by nie kupić paczki tytoniu, nie wypić kieliszka wódki, kumotra czy znajomego nie poczęstować. Ponieważ pieniędzy nie mieli, do karczmy musiał iść garniec zboża, ćwierć ziemniaków, kura, gęś, ciele, siano, nawet krowa, a czasem trzeba było chwycić się i stojanka pola, mimo że to było uważane za wielkie przestępstwo.
W pewnych okresach napadało ludzi jak gdyby szaleństwo. Pamiętam, jak każdego roku w czasie ostatków w mięsopusty chłopi tak się zapalali, że w karczmie zwanej „Multanią” pili i tańczyli bez przerwy trzy dni i trzy noce, nie zaglądając zupełnie do domu. W Wierzchosławicach zaś pod tym względem nie było wcale gorzej, jak gdzie indziej. Nic też dziwnego, że chłopi żyli jak ostatni nędzarze, a dwór i Żydzi mieli dostatek i prawie zawsze robili poważne majątki.
Wnuk jednego z ówczesnych szynkarzy w Wierzchosławicach, niejaki Fisch, jest obecnie właścicielem majątku Karsy, położonego w powiecie dąbrowskim i jak mówią sąsiedzi powiernikiem i kierownikiem zniedołężniałego senatora Bojki.
Bitki pomiędzy parobkami poszczególnych wsi były na porządku dziennym. Nie obeszło się bez nich na zabawie, weselu a przede wszystkim w karczmie.
W czasie przelotnego kursu jaki panował w głównej siedzibie Sanguszków w Gumniskach koło r. 1890, sprzedano lub rozebrano budynki karczemne, a w ostatnim jaki pozostał, osadzono szynkarza chrześcijanina. Był nim Walenty Pabian, pochodzący z Biadolina. Urządził szynk zupełnie na nową modłę, zarabiając też bardzo wiele. Wprawdzie chłopi z początku nie śmieli się pokazywać w ”pańskiej osterii”, ale z czasem się przyzwyczaili i pili na umór.
Było też i za co. Bo się lata poprawiły i zarobku było wiele. Mimo szerokich zabaw spokój we wsi dość długo panował. Szynkarz bowiem był bardzo poważnym człowiekiem i najdziksze natury umiał utrzymać na wodzy. Wszystko się zmieniło, gdy umarł, a przedsiębiorstwo po nim objęła żona wraz ze swoim bratem Wincentym Stawarzem. Pijaństwo i rozpasanie wszelkiego rodzaju doszły do niebywałych wprost rozmiarów. Przewodziła wdowa braciszek wcale nie pozostawał w tyle.
Chrześcijańska firma rozgrzeszała wszystko, co się tam działo, a co się działo, to wiedziała cała szeroka okolica. Zarówno wójt Kosiaty jak i Głowacki, a z nimi wielu gospodarzy dawało jak najgorszy przykład. Za pijaństwem szła rozpusta, napadanie na ludzi, awantury, a nawet morderstwa. Przez Wierzchosławice bali się ludzie przechodzić i przejeżdżać nawet w biały dzień. Smutna sława tej wsi rozeszła się niezwykle szeroko i daleko. Trupy zalegały podwórka karczemne, komisje sądowe i prokuratorskie zjeżdżały co trochę do wsi, zabójcy zamieszkali gęsto w kryminałach tarnowskich. Czasy od 1895 do 1900 roku pozostaną najczarniejszą kartą Wierzchosławic, przypieczętowane rozpustą, krwią i różnymi zbrodniami.
„Tygodnik Kulturalny” Rok VII Nr 22 (312) Warszawa 2.VI.1963 , str. 3.
Moje książki wydane w Belgii. "Drugi brzeg miłości" powieść 2010. "Smak wiatru w Auschwitz-Birkenau" powieść 2015 . „Inna barwa księżyca”reportaże 2012. "Dziewczyna w okularach" opowiadania 2015. "Moje zmory i marzenia" felietony 2013. "Czarne anioły" powieść 2015. "Zdobycie rzeki" opowiadania 2016. "Morderstwo w klubie dziennikarza" powieść 2017.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura