Jak bumerang powraca temat tzw. kredytów frankowych, czyli kredytów hipotecznych denominowanych we frankach szwajcarskich, które były zaciągane kilkanaście lat temu, gdy kurs franka szwajcarskiego był stabilny, a nawet wykazywał tendencję malejącą. Najczęstszym powodem takiego właśnie wyboru były zdecydowanie niższe koszty obsługi kredytu frankowego w porównaniu z analogicznym kredytem w polskiej walucie. Dopóki stan taki się utrzymywał, nikt nie kwestionował ani samej idei tego rodzaju kredytu, ani zasad jego udzielania i spłacania. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy w miejsce oszczędności na kosztach obsługi tych kredytów pojawiły się straty wywołane gwałtownym wzrostem kursu franka. Wtedy nagle okazało się, że banki są oszustami, którzy nabijają sobie kabzę kosztem krzywdzonych, niczego nieświadomych kredytobiorców. W sukurs tym skrzywdzonym pospieszyli natychmiast tzw. fachowcy od bankowości i finansów, którzy na gwałt zaczęli przytaczać różne "dowody" mające świadczyć nie tylko o niegodziwości banków, ale wręcz o ich działalności przestępczej.
Mam awersję do tzw. fachowców, którym się wydaje, że wiedzą, o czym piszą. Dlatego postanowiłem napisać tekst, w którym główną rolę grają fakty. Jeżeli ktoś chciałby wyrobić sobie rzetelny pogląd na sprawę, zapraszam do lektury tego tekstu. Dostępny jest on tutaj