Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
168
BLOG

Unia, reforma, interesy państw narodowych czyli eurokwadratura koła

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

W Parlamencie Europejskim ma zacząć działać komisja, której celem jest debatowanie o przyszłości Unii Europejskiej. Reforma UE jest dla unijnych elit trochę jak „perpetuum mobile” albo słynne himalajskie zwierzę Yeti – o którym wszyscy mówią, ale którego nikt nie widział. Do tej „wielkiej reformy” przygotowywano się od kilku lat. Z roku na rok jednak z takiego czy innego powodu lub pretekstu odkładano jej przygotowanie i zaakceptowanie.

„Dobre" i „złe" instytucje UE 

Wydaje się jednak, że poza przedstawianiem, a nawet forsowaniem konkretnych pomysłów technicznych ważne, a może najważniejsze są pewne decyzje polityczne. Oczywiście federaliści będą, jak zwykle, z uporem godnym lepszej sprawy powtarzać, że trzeba „więcej Unii w Unii” i że należy maksymalnie dużo kompetencji przekazać instytucjom unijnym. A mówiąc ściślej: nie tyle jakimś instytucjom unijnym, lecz konkretnie Komisji Europejskiej, bo już, Boże Broń, na pewno nie Radzie Europejskiej. Czemuż nie Radzie? Bo jest to „zły” organ UE, w przeciwieństwie do „dobrych”, choćby Agencji Praw Podstawowych, agencji zajmujących się gender czy właśnie Komisji Europejskiej. Rada Europejska bowiem to przedstawicielstwo państw członkowskich UE-27, a więc państw narodowych. To właśnie Rada czyli tzw. „unijne szczyty” decyduje o tym, kto będzie sprawował najważniejsze funkcje w UE przez kolejne pięć lat. Parlament Europejski co prawda zbuntował się po raz pierwszy w historii i odrzucił decyzję szczytu UE z lipca 2019, która „mianowała” szefem tegoż europarlamentu socjalistę, byłego premiera Bułgarii Sergieja Staniszewa – skądinąd urodzonego w ZSRR i mającego obywatelstwo najpierw Związku Radzieckiego, a potem Federacji Rosyjskiej. Zamiast tego przedstawiciela „nowej Unii” przeforsowano reprezentanta dawnej EWG, dawnej „Piętnastki”, mojego kolegę z prezydium europarlamentu ,bo przez dwie kadencje wiceszefa PE, Włocha Davida Marię Sassoli. Co nie zmienia faktu, że to Rada Europejska obsadziła stanowiska nie tylko szefa Rady (Belg Charles Michel), ale też przewodniczącego Komisji Europejskiej (Niemka Ursula von der Leyen) oraz szefa „European External Action Service” – „Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych” czyli unijnej dyplomacji (Hiszpan – Katalończyk Josep Borrell) i wreszcie szefową Europejskiego Banku Centralnego (Francuzkę Christine Lagarde). Tak samo to Rada na czterodniowym, rekordowo długim szczycie Unii zakończonym w zeszły wtorek zdecydowała o wrecz oceanie unijnych pieniędzy . Wzbudziło to zresztą wściekła reakcje eurofederalistów. Czołowa przedstawicielka liberałów w europarlamencie, Holenderka, Sophie in’t Veld w wywiadzie dla niemieckiego radia publicznego uznała, że szczyt UE zwiększył kompetencje Rady Europejskiej, co jest przecież niedopuszczalne… 

Beneficjenci rabatowego raju... 

Dotąd pojawiały się różne, cząstkowe pomysły reformy Unii. Bardzo konkretnie na ten temat wypowiadał się premier Mateusz Morawiecki, który proponował uszczelnienie systemu podatkowego, a w ten sposób zapobieżenie „czarnym dziurom” podatkowym i aferom VAT-owskim. Polska zresztą była tu przez niego pokazywana jako swoisty przykład praktyki w tym obszarze, a nie tylko akademickiego teoretyzowania. Polska opowiedziała się też za likwidacją wszelkich rabatów, czyli ulg do składek członkowskich poszczególnych krajów Unii. W polskiej propozycji nikogo nie wymieniono enumeratywnie, ale wiadomo, że po Brexicie i odejściu z UE Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, największym rabatowym beneficjentem jest Królestwo Niderlandów. Skądinąd – to moja prywatna opinia – wściekły atak wiceprzewodniczącego i poprzedniej i obecnej Komisji Europejskiej Holendra Fransa Timmermansa na Polskę wynikał właśnie z tego powodu. Sprawa praworządności i wymiar sprawiedliwości w naszym kraju była oczywiście dobrym paliwem dla tego polityka lewicy, rozczarowanego tym, że w Sejmie Rzeczypospolitej lewica nie była obecna w poprzedniej kadencji. Była to też dla niego niewątpliwe okazja do rozegrania tych znaczonych kart i miedzy innymi przez to wygrania prawyborów w ramach Partii Europejskich Socjalistów na kandydata lewicy na szefa KE. Jednak skala tego ataku, jego gwałtowność, chyba też emocjonalność wynikała z zagrożenia narodowych interesów Holandii. Mówiło się wówczas w Brukseli o swoistym cichym układzie między premierem rządu w Hadze Markiem Rutte (Timmermans, w rządowej koalicji liberałów i socjalistów w pierwszym gabinecie Rutte, był ministrem spraw zagranicznych) a holenderskim komisarzem. Jeśli Timmermans załatwiłby zachowanie rabatu dla Holandii, premier Rutte miał go ponownie zgłosić na komisarza, mimo że w jego rządzie nie było już lewicowej Partii Pracy, której przedstawicielem był „towarzysz Frans”.     

„Listek figowy” praworządności w zamian za pozostawienie ulg 

Pomysły polskiego rządu na reformę instytucji UE sprzed przeszło dwóch lat nagle wróciły ze zdwojoną mocą podczas ostatniego brukselskiego szczytu. Oczywiście chodzi o zlikwidowanie rabatów. Jednak były one jedynie „piłką w grze”, były próbą zaszachowania Hagi, stojącej na czele Klubu Skąpców (Niderlandy były największym państwem z tej „Piątki” – ze Szwecją, Danią, Finlandią, Austrią). Sprawa była prosta – jeśli Haga chce ścinać budżet UE oraz Plan Odbudowy i grać karta całkowicie nieprecyzyjnie zdefiniowanej praworządności, to „my Wam wyciągamy z rękawa rabat”....   

Taki „podwójny Nelson” okazał się skuteczny. „Praworządność” okazała się być tylko listkiem figowym konkluzji szczytu Unii – a rabaty Holandii i innych krajów pozostały. W sumie to się jednak Polsce opłacało. Było jednak spektakularnym przykładem, jak dla bieżącej polityki zaspokajania interesów najbogatszych krajów członkowskich UE poświęca się nawet nie tyle reformę Unii – bo jej nie ma – co choćby jej zręby czy podstawowe elementy. To pokazuje też, jak bardzo trudny będzie do przeprowadzenia proces reformowania Unii – choć wszyscy wiedzą, że jest on konieczny.                  

Unia jest bowiem na zakręcie. Zostawiając propagandowe „akty strzeliste” eurofederalistów, z coraz mniejszą mocą deklamowane przez liberałów i socjalistów, a już w ogóle nie eksponowane przez te formacje w Europie Południowej, szczególnie dotkniętej pandemią i szczególnie pomijana w pierwszych tygodniach koronawirusa przez instytucje Unii. Sądzę, że Polska powinna nie czekać na to, co spadnie z „pańskiego”, brukselskiego, stołu, tylko sama przygotować projekt reformy Unii Europejskiej. Uwzględniać powinien on ,według mnie, poszerzenie UE o kilka krajów bałkańskich pod koniec dekady lat 2020-ch, a także polityczną równowagę między „starą Unią” a „nową Unią”, której przecież Rzeczpospolita lideruje, co pokazała skądinąd w ostatnich dniach, na szczycie w Brukseli. 

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (30.07.2020)


historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka