Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
345
BLOG

Genewa: liczy się krowa, a nie Wilhelm Tell

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Genewa wita słońcem i widokiem Alp w oddali. Ta temperatura kontrastuje z polskimi marcowymi mrozami. Młody człowiek, który w imieniu organizatorów konferencji w ONZ wyjechał po mnie na lotnisko nie może się nadziwić, że w moim kraju jest poniżej zera.

Na lotnisku wita i żegna szwajcarska czerwona krowa z białym krzyżem. Helwecka gadzina jest wszędzie. Na kubkach, pocztówkach, czekoladach. Gdzie jej nie ma? Bo w „SUI AD 2018” to nie bohater szwajcarskiej wolności, ryzykujący życiem własnego syna, łucznik Wilhelm Tell, jest symbolem sytych kantonów składających się na czterojęzyczny (niemiecki, włoski, francuski i retoromański) kraj. Tym logo jest do znudzenia  komercyjne krówsko.

Przed lotniskiem billboard ‒ reklama nowych, częstych i tanich połączeń z Bałkanami. Pięć miast, z czego trzy… albańskie: Tirana, Skopje i Prisztina (a więc stolica zamieszkałego w tej chwili głównie przez Albańczyków Kosowa). Dodatkowo Zagrzeb i Bukareszt. Skąd ta fascynacja szwajcarskich mieszczuchów Bałkanami, a zwłaszcza ojczyzną Jerzego Kastrioty? Żadna fascynacja – to raczej czytelny sygnał, jak wielu Albańczyków osiedliło się, począwszy od lat 1990, w Szwajcarii. To widać nawet po piłkarskiej reprezentacji Helwetów, gdzie poza nazwiskami tureckimi czy rodem z dawnej Jugosławii niemało jest albańskich właśnie. Dochodzi zresztą  do znamiennych paradoksów, jak w czasie futbolowych mistrzostw Europy AD 2016, gdy w meczu Szwajcaria - Albania wystąpiło dwóch braci, z czego jeden grał w barwach ojczyzny, a  drugi dla ojczyzny przybranej. Zresztą, co tu ukrywać, Szwajcaria bardzo się liczy na futbolowej mapie świata, choć tak zwanych rodowitych Szwajcarów jest w jej ekipie tyle, co kot napłakał.

Zawsze we francuskojęzycznej Genewie w europejskiej siedzibie ONZ co najmniej trzy razy w roku odbywają się miesięczne cykle konferencji poświęconych prawom człowieka w różnych częściach świata. Jestem tam – w charakterze prelegenta - stałym gościem. Tym razem 37 sesja Rady Praw Człowieka przy ONZ odbywała się między 26 lutego a 23 marca. Tuż przed „moją” konferencją w tej samej sali numer 24 w Palais des Nations odbywała się inna poświęcona wyłącznie Tamilom, a więc największemu narodowi świata bez własnego państwa (wbrew obiegowej opinii nie są nim Kurdowie, którzy w tej nieszczęsnej statystyce zajmują miejsce drugie). Staliśmy przed salą konferencyjną i staliśmy, bo ci od Tamilów skończyć nie mogli. W końcu, trochę na zasadzie fait accompli czyli faktów dokonanych, weszliśmy. W środku było znacznie goręcej niż w skąpanej w słońcu Genewie. To była prawdziwa polityczna temperatura wrzenia. Polemiści nie tyle przekrzykiwali się, co wręcz ryczeli na siebie i wymachiwali rękoma na wysokości swoich twarzy. Napięcie rosło. Dwóch najbardziej krewkich „swoi” wyprowadzili siłą, bo określenie, że „rwali się do bitki” to było za mało. Na tym tle konferencja z moim udziałem była chłodna, akademicka, zdystansowana i spokojna, a sporą część audytorium, co ciekawe, stanowili ludzie rosyjskojęzyczni...

Debata o złym Cejlonie, przepraszam, Sri Lance i ciemiężonych Tamilach zakończyła się rekordem decybeli, ale jednak non violence, bezkrwawo. Ciekawostka, prowadził ją... Paul Newman. Nie, nie ten, żaden aktor, tyko profesor z uniwersytetu w Bangalore w Indiach.


Ale to tamilsko-cejlońskie starcie przypomniało mi debatę, w której brałem udział przed parunastoma laty w nobliwej brytyjskiej House of Commons. Odbywała się tam konferencja- też na temat praw człowieka  i też w Azji. Prelegenci, w tym francuski naukowiec (ewidentnie oficer wywiadu) i moja skromna osoba oraz kilku innych powiedzieliśmy swoje i wtedy zaczęło się prawdziwe piekło: Pakistańczycy kłócili się z Hindusami, mieszkańcy Pakistanu, ale z Beludżystanu  krzyczeli na rodowitych Pakistańczyków, a ci odpłacali im tym samym. W pewnym momencie zauważyłem, że naprawdę już nikt  nie interesuje się speakerami za prezydialnym  stołem. Na szczęście do defenestracji nie doszło...


*felieton ukazał się w "Nowym Państwie" (kwiecień 2018)



historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka