Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
234
BLOG

Twarda ręka Taszkentu

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W ciągu tygodnia w ramach delegacji komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego odwiedziłem dwa kluczowe kraje Azji postsowieckiej, czyli Kazachstan i Uzbekistan. W największym terytorialnie państwie Azji Środkowej − i jednocześnie dziewiątym (sic!) państwie świata pod tym względem – w Kazachstanie, byłem już po raz bodaj dziesiąty.

Za to w najliczniejszym ludnościowo w tym regionie − Uzbekistanie − była to moja dopiero pierwsza wizyta. Warto skupić się na tym drugim, w Polsce dużo mniej znanym. Warto, bo jego waga rośnie, zwłaszcza po zmianie prezydenta: zmarłego Isłama Karimowa, który nie osadził na tym stanowisku swojej córki Gulnary Karimowej, zastąpił Szawkat Mirzijojew. A nowy prezydent prowadzi politykę bardziej otwartą: i zewnętrzną, i wewnętrzną. Zarzuca się wybranemu w grudniu 2016 r. prezydentowi, że jest bardziej prorosyjski od poprzednika. To asumpt do rozważań o geopolitycznym boju, który toczy się na całym obszarze azjatyckich republik dawnego Związku Sowieckiego. „Wybiły się” one na niepodległość, czasem w ogóle o tym wcześniej specjalnie nie myśląc, w wyniku upadku ZSRS w 1991 r. (Uzbekistan we wrześniu tego roku). W ciągu tych niespełna trzech dekad osłabły tam wpływy Federacji Rosyjskiej − choć odbywa się to na zasadzie falowania. Wzrosły natomiast niewątpliwie wpływy Turcji oraz w jakimś stopniu Iranu. Większe są też wpływy szeroko rozumianego Zachodu, choć i tu w różnych krajach Azji Środkowej są przypływy i odpływy. Zwłaszcza widać to po falującej obecności Amerykanów, raz zapraszanych do zwiększenia swojej obecności gospodarczej i militarnej, a innym razem odpraszanych.

Soft islam po uzbecku


W stolicy Taszkencie, ale też w starożytnej Samarkandzie rzucają się w oczy flagi Uzbekistanu: kolory niebieski, biały i zielony widać na państwowych gmachach, ale również w klapach marynarek. Zielony to kolor islamu. Tutejszy islam jest typowy dla azjatyckiej części dawnych Sowietów i obu części Kaukazu – to religia pozwalająca żyć jej wyznawcom bez przejmowania się np. zakazami picia alkoholu. Taki soft islam jest wygodny dla wielu jego wyznawców, dla samej władzy, ale też dla Zachodu. Tyle że część spośród 80 proc. uzbeckich obywateli wierzących w Mahometa uważa, że państwo powinno być oparte na Koranie, a prawdziwie islamski Uzbekistan powinien być tylko etapem do powstania muzułmańskiej struktury państwowej w całej Azji Środkowej. I są gotowi za to umierać. Przed 20 laty doprowadzili oni do zbrojnego powstania przeciw postkomunistycznej półdyktaturze. Zostało ono stłumione, ale ludzie chcący iranizacji dawnej Uzbeckiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej, wspierani finansowo przez niektóre kraje islamskie, nie porzucili swoich zamiarów, choć dziś są słabsi.

Taszkent kontra muzułmańscy radykałowie


Mam to w tyle głowy, gdy słyszę swoich różnych kolegów z europarlamentu, czy szerzej: Unii Europejskiej, gdy rzucają gromy na władzę w Taszkencie. Więźniowie polityczni? Oczywiście nie powinno ich być. Ale co zrobić z tymi, którzy siłą, za pomocą terroru chcą wprowadzić w środku Azji prawo koraniczne i uczynić z tej postsowieckiej krainy państwo islamskie? Resocjalizować raz w tygodniu na komendzie milicji? Nie jestem ekspertem od islamskiego terroru, ale moi unijni znajomi też nie − może lepiej będzie, gdy to rządowi Uzbekistanu zostawimy decyzję, jak zwalczać muzułmańskich radykałów. Tych samych islamskich ekstremistów, którzy już raz wzniecili zbrojną insurekcję, która − niczym rewolucja bolszewicka w Europie − miałaby rozlać się na całą Azję Środkową, tworzona przez narody w olbrzymiej większości wierzące w Allaha. Inna rzecz − powiem, jak adwokat diabła − że dla uzbeckich władz realna walka z terrorystami spod znaku półksiężyca nie może być pretekstem do więzienia opozycjonistów niemających nic wspólnego z uzbeckim odpowiednikiem IS czy Al-Kaidy (przy zachowaniu wszelkich proporcji).

Naszych wszędobylskich turystów − a spotkałem rodaków w Samarkandzie, i to zwiedzających zabytki, a nie słynny skądinąd targ − należy ostrzec: tutaj próba płacenia euro czy dolarami przeważnie kończy się niepowodzeniem. Trzeba zaopatrzyć się w swojsko brzmiące sumy, bo tak właśnie nazywa się miejscowa waluta.

Czy postsowiecka półdyktatura zatrzyma islamską rewolucję?


Nowy prezydent stara się odgrywać rolę polityka bardziej otwartego i demokratycznego niż jego poprzednik, co skądinąd nie jest trudne, bo Isłam Karimow był satrapą w iście sowieckim i postsowieckim stylu. Mirzijojewa chwalą nawet przedstawiciele niektórych organizacji pozarządowych, z którymi się spotykamy, choć oczywiście część z tych podmiotów jest na państwowym garnuszku, więc ich opinie mogą być bardziej komercyjne niż obiektywne.

Dewizą Republiki Uzbekistanu (O’zbekiston Respublikasi) są słowa: „Kuch adolattadir”, czyli „Moc sprawiedliwości”. Rzecz w tym, że ludzie z NGO-sów właśnie na poczucie braku sprawiedliwości i lokalne kliki prokuratorsko-sędziowskie narzekają szczególnie. Co ciekawe, reprezentanci owych organizacji społecznych, pozarządowych, z którymi się spotykamy, to w dużej części Rosjanie, a więc następuje tu odwrócenie struktury demograficznej tego kraju. W społeczeństwie bowiem mniej więcej ledwo co 20. obywatel (5,5 proc.) to Rosjanin, a Uzbecy stanowią cztery piąte społeczeństwa. Trzecia grupa narodowościowa to Tadżycy, z którymi Uzbecy mieli nieraz na pieńku i których szczególnie dużo jest w regionie Samarkandy oraz Buchary. Ciekawe, że zdecydowana większość Rosjan to ludzie kompletnie indyferentni religijnie. Tylko niespełna 1,7 proc. ludności Uzbekistanu deklaruje się jako prawosławni, a Rosjan jest przecież ponad trzy razy więcej. Obecny prezydent Szawkat Mirzijojew w przeciwieństwie do Isłama Karimowa nie wprowadził do obiegu znaczków pocztowych ze swoją podobizną, ale władzę dzierży krzepko. Na pewno nie jest „metrem z Sevres” demokracji, swobód obywatelskich, wolności i praw człowieka, ale mając do wyboru jego i radykalnie muzułmańską „Islamską Republikę Uzbekistanu”, zdecydowanie wolę – także z punktu widzenia bezpieczeństwa całego regionu Azji Środkowej – właśnie jego.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (1.10.2018)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka