Obiecałem sobie, że nie skomentuję ostatnich rewelacji o Kaziu, ale widać taki sam jestem stały jak on...
Nigdy za gościem nie przepadałem. Nieustannie wprowadzał mnie w zażenowanie. Niezależnie, czy był bliżej, czy dalej moich politycznych sympatii. Kompletnie nie rozumiałem, co tak bardzo się w nim ludzim podobało. Ostatnie rewelacje, mam nadzieję położą temu kres. Być może tym razem z naszej polskiej koltuńskiej duszy wyniknie coś pożytecznego.
Chciałem tylko zuważyć dwa drobiazgi -
Po pierwsze prawdziwa obrzydliwość Kazia jest zupelnie gdzie indziej, niż się komentuje. Zakochał się i rzuca żonę? Zdarzało się lepszym od niego. Ale to, że kompletnie nie pojął, że to go skreśla z życia politycznego, że ciągle próbuje jakiś medialnych i politycznych gierek, że uśmiecha się filuternie, że liczy na sympatię, empatię, czy może na to, że komuś zaimponuje - to nie do zniesienia!
No i rzecz druga. Wczoraj przeczytałem komentarz Pospieszalskiego, a dziś wysłuchałem Lichockiej. Nie jestem obiektywny, bo oboje strasznie działają mi na nerwy, ale po takiej porcji świętoszkowatego uburzenia i źle skrywanej schadenfreude dosłownie mnie zemdliło.
U a k t u a l n i e n i e
Właśnie na stronie Dziennika pojawił się tekst Moniki Olejnik, w którym ta przypomina, Marcinkiewiczowi o rodzinie i wartościach chrześcijańskich. Oj, obrodziło tymi, co bez grzechu...
I jeszcze w Dzienniku znalazłem tekst Zaremby. A więc jednak ktoś zauważył sedno sprawy. Z testem Zaręby zgadzam się prawie w całości. To znaczy inaczej niż Zaremba nigdy nie uważałem Marcinkiewicza za sympatycznego. Tak czy inaczej z przyjemnością umieszczam link to artykułu:
Piotr Zaremba: M jak Marcinkiewicz