sailorwolf sailorwolf
454
BLOG

Jak trafilem na morze nr 6

sailorwolf sailorwolf Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Należy też wspomnieć o mundurach wojskowych, w które stroiliśmy się co poniedziałek na Studium Wojskowe.

* Ta kotwica stoi przed szkołą morską na Skwerze do tej pory. Prawdopodobnie z krążownika “Bałtyk” Druga

stoi pod Domem Marynarza na Piłsudskiego

Więc przed rozpoczęciem Studium dali nam mundury. Były to normalne, polowe mundury Marynarki Wojennej. Spodnie, kurtka, kamasze i beret z orzełkiem. Z butami i beretem nie było problemów. Problemy były z samym mundurem. Były dwa mianowicie rozmiary : duży i mały.

Ja wziąłem oczywiście ten duży. Kurtka jak kurtka, natomiast portki to był stukilowy worek.

                     Nie było mowy o pasku czy szelkach. Podciągałem je pod brodę, wiązałem w pasie sznurkiem, a nadwyżkę wywijałem w formie spódniczki. Na to zakładałem kurtkę i wyglądało to całkiem poprawnie.

Ze Studium Wojskowego wracaliśmy trolejbusem, wysiadaliśmy koło ówczesnego “Interklubu”, a potem Zygmuntowską koło Pewexu. Czasami skracaliśmy sobie drogę i nie czekając na światła przeskakiwaliśmy łańcuszki, żeby przejść przez Świętojańską.

 I w tym dniu właśnie, kiedy przeskoczyłem przez te łańcuszki i byłem na środku Świętojańskiej, poczułem, że sznurek moich wojskowych portek pękł, a portki zjeżdżają mi w dół.

Chwyciłem je w ostatniej chwili w garść i wpadłem do pierwszej bramy koło Pewexu.

-Obława! - krzyknęli na widok faceta w mundurze wpadającego nagle do bramy cinkciarze i wyrwali z bramy przez podwórko.

-Zziajany pierwszy rok upływał nam na nieskończonej ilości uników, żeby się nie dać ze szkoły wyrzucić.

Wyrzucenie wtedy ze szkoły, a na pierwszym roku nie było urlopów dziekańskich, równało się końcowi nierozpoczętej kariery – szło się do wojska do Marynarki Wojennej na trzy lata podobno na „uboty”.

                 Szkoła przekształcona z pomaturalnej w wyższa, rozpychana ideami nowoprzybyłych z różnych innych uczelni, hamowana tradycjami starej kadry, wykręcała się i improwizowała, a my, studenci-marynarze robiliśmy za króliki doświadczalne.

Wstawaliśmy o szóstej rano, zasuwaliśmy na 0715 do szkoły nad basen jachtowy, wpół do trzeciej z powrotem do akademika na obiad, a na czwartą na ćwiczenia z fizyki, chemii, elektrotechniki na Grabówek.

A wylecieć ze szkoły można było za wszystko, ale najszybciej za matmę, WF i wojsko.

Do matmy oprócz Ministerstwa Edukacji i Szkolnictwa Wyższego zobowiązywał nas pierwszy rektor –profesor matematyki –pan Kowalczyk.

Jeśli jednak człowiek uporał się z indukcją matematyczną, geometrią analityczna, pochodną z definicji , i macierzami to był już po pierwszym semestrze.

Niestety zdarzały się z matmą i dramaty. Pamiętam kiedyś dwóch czy trzech miało z matmy egzamin komisyjny, po uwaleniu egzaminu w normalnym i poprawkowym terminie. Po umoczeniu egzaminu komisyjnego było już pewne relegowanie ze szkoły morskiej i pójście na trzy lata w “kamasze”.

“Komis” miał być w audytorium w budynku nad basenem jachtowym. Audytorium było na pierwszym piętrze, ale pod jego oknami był balkon, a na balkon schody z podwórza.

Postanowiliśmy pomóc kolegom uratować karierę.

Było ciemno, wleźliśmy we dwóch z kolegą po schodach na balkon i zajrzeliśmy do auli. ( Na zdjęciu te schodki i Wojtek Sobkowiak i Andrzej Murkowski)


image


W jarzeniowym świetle wielkiej sali siedziało w wielkich odstępach od siebie trzech nieszczęśników.

W oczach mieli rezygnację i beznadzieję. Kiedy jeden z nich nas zauważył

desperacko podszedł do lufcika okna niby go otworzyć i wyrzucił karteczkę z zadaniami.

Przeczytaliśmy je w świetle z okna.

Ale wrzucanie karteczki z rozwiązaniami do auli już by nie przeszło.

Rozwiązaliśmy więc zadania pisząc je kawałkiem kredy na szybie od prawej do lewej, żeby mogli przeczytać.

Jednemu z nich nie tylko udało się skończyć szkołę w terminie, ale nawet awansować na kapitana.

Jeśli chodzi o wojsko, to mimo dyscypliny wynikającej z samej definicji wojska było ono przyjemnością i oddechem, którego nabieraliśmy w poniedziałki.

             Rano w SDM 2 przebieraliśmy się w mundury i wsiadaliśmy w trolejbus na Grabówek. Oczywiście jechaliśmy wszyscy na gapę, ale kanary były bezsilne wobec kilkudziesięciu żołnierzy bez biletów.

Po odbyciu apelu i sprawdzeniu obecności na placu można się było oddać słodkiej drzemeczce w najdziwniejszych miejscach. Przeważnie pod ławką, ale sypiało się i w pomocy szkolnej – częściowo zdemontowanej do “opisu z pokazem ”torpedzie. Wystarczyło być obecnym i wykazać minimum dobrej woli by zaliczyć wojsko bez kłopotu.


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości