sailorwolf sailorwolf
2258
BLOG

Chiny -Japonia- Zachodnie Wybrzeże Ameryki Południowej

sailorwolf sailorwolf Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Private Loobook

    CCNI Busan

Aug.10th 2005 – Dec.30th 2005

Shanghai (1/615), 15 sierpnia 2005 (Święto Wojska Polskiego)

9 sierpnia wstałem o 4 rano, zostawiłem żonę, dziecko i dom i pojechałem na lotnisko. Strasznie mi było smutno, ale są gorsze tragedie, niż jazda na statek. W Hamburgu biuro wyraziło swoje życzenia pod moim adresem i 10 sierpnia 2005 wylądowałem w Hong Kongu w hotelu. Hong Kong jak Hong Kong milion ludzi i biznesów na metr kwadratowy, wesoło i środek świata. CCNI Busan (primo voto Hamburgo), jako dubler pojechałem z kpt. Andrzejem Chojnackim do Shanghaju, gdzie 14 sierpnia 2005, o 1700 przejąłem statek i obowiązki dowódcy.

Po południu do Ningbo, które podobno od paru dni jest portem zaprzyjaźnionym z Gdańskiem (ciekawe, czy ktoś z Gdańska o tym wie). Zresztą Ningbo ma chyba 5 mln mieszkańców. Potem mam jechać do Busan i przez Pacyfik do Meksyku. Statek jak statek 2 000 TEU, 23 tysiące KM i jest pomalowany na niebiesko. Zbudowany został we Flensburgu w 1996 roku. Zupełnie inna konstrukcja niż statki, na których do tej pory pływałem. Ma 8 ładowni i właśnie w tej ósmej ładowni jak mi meldują wyciekł z kontenera fish oil. Złapano 23 tony tego śmierdzacego rybą oleju do zbiornikow, a że kontener był do Szanghaju wyładowaliśmy go wczoraj. Przyszlo kilku surveyerów ze strony charteru, shippera i armatora sprawdzić przyczyny wycieku i obciążyć winnego kosztami. Kontener nie był uszkodzony, więc wina charteru – albo pęknięty zbiornik w kontenerze, albo otwarty zawór.

Znalazłem w roczniku Browna, że w przypadku olejów wzrost o 24C powoduje wzrost objętości o 1%. Ładowano kontener w Callao przy 18C, a statek był w temperaturze 35C już w Manzanillo MX.

Po Ningbo (2/616), 16 sierpnia 2005

W drodze z Szanghaju do Ningbo stałem cały czas na mostku, widzialność była na 1 milę. Podchodziłem do Ningbo z otwartego oceanu, nie jak na „Xin Tongu”, od strony Szanghaju. Dużo łatwiej.

17 sierpnia 2005, na dojściu do Busan

Mam mieć pilota dopiero o 2300, a będę dużo wcześniej, Powoli szykuję się do przelotu oceanicznego. Jestem w kontakcie z instytucją, która ma mnie prowadzić po optymalnej pogodowo trasie. Na razie przysłali mi trzy mapy z prawie ortodromą Busan – Manzanillo. Ostatni raz linię zmiany daty przechodziłem w roku 1994. W takim przelocie przynajmniej się wyśpię.

W Busan (3/617), 18 sierpnia 2005

Oj to nie to samo, co Busan na „New Oriencie”, oj nie! Tamta keja nr 44/45 , 10 minut na piechotę od Texas Street, tutaj pół godziny taksówką, z resztą w ogóle nie schodziłem na ląd. Masa roboty i na dokładkę miała być inspekcja z Hamburga ISM i ISPS. Miała być , ale nie było, bo na następnej kei cumował Statek siostrzany CCNI Vancouver z kapitanem, który był u mnie chiefem officerem na „Mabel Rickmers” i inspektor postanowił (bardzo słusznie), że nie będzie robił dwóch inspekcji w jeden dzień. Postanowili przeegzaminować CCNI Vancouver i na mnie już nie starczyło czasu.

19 sierpnia 2005, sobota

Jestem w „jolly mood” – Jadę 15 dni przez Ocean Spokojny i w związku z tym święty spokój z lądowymi problemami. Obecnie zmierzam do cieśniny między Honshu i Hokkaido. Tędy moja droga do Manzanilo wyniesie 6500 mil, podczas gdy na południe od Japonii wynosilaby 6800 mil i na dokładkę jeszcze z większym prawdopodobieństwem spotkania tajfunu.

Ta cieśnina między Honshu i Hokkaideo nazywa się Tsugaru Kaikyo. Żona moja skarżyła się, że nic nie piszę o miłości więc proszę:


Bo moja miłość pędzi tam w przestworzach

Trafia na satelitę, satelita skromnie

Chwyta ją tam dyskretnie z łupinki na morzach

Odbija ją do ciebie, a od ciebie do mnie


Pędzi miłość gorąca przez ciemność i pustkę

A taka jest gorąca, że się poci z żaru

Wysłana przez me serce, wątrobę i trzustkę

Ze statku , co przechodzi Kaikyo Tsugaru

                                                  Kaikyo Tsugaru, 20 sierpnia 2005

Oto mój schedule:

Manzanillo (Meksyk), Guayaquil (Ekwador), Callao (Peru), Iqueque (Chile), Antofagasta (Chile), Valparaiso (Chile), Lirquen (Chile), Callao (Peru), Paita (Peru), Manzanillo, Yokohama, Hong Kong, Shanghai Ningbo i Busan.

Mijałem japoński przylądek o nazwie Ataki Saki. Wstawić tylko „r” między „s” i „a” i bedzie śmiesznie.

Moja załoga to Syngalezi ze Sri Lanki, czyli dawnego Ceylonu. Są to ludzie o bardzo ciemnej karnacji, ale europejskich rysach i bujnym zaroście, większość jest szczupla, żeby nie powiedzieć chuda, ale zdarzają i tężsi o bananowo-ryżowej nadwadze.

Mój trzeci oficer ma portugalskie nazwisko De Silva i codziennie na wachtę przychodzi w mundurze. Ciekawe jak długo wytrzyma. Cook jest niezły. Poinformowalem go, że tym razem jestem wegetarianinem i natychmiast nabrałem ochoty na kiełbasę. A on przyrządził już wspaniałe krewetki z warzywami. Wieczorem kolo 22 wyglądam przez bulaj, a tam widno, że czytać można. Kalmarowce na łowach. Wywijałem między nimi ze dwie godziny potem kieliszek Gato Negro i do koi.

23 sierpnia 2005

Jestem na około E170 i od dwóch dni mam mgłę. Niestety według Routing Chart będę tak miał koło 5 dni. Jestem więc na „stand by”, choć na AIS mam jedyne echo na 17 milach. Jest to statek „Falcon Arrow”, który zmierza do Longview w Kaliforni. Ja natomiast, jak wspominałem jadę do Manzanillo, paręset kilometrów na zachód od Acapulco. Jak się nie ma Acapulco, to i Manzanillo jest dobre.

A w ogóle, to będę miał dwa wtorki pod rząd, w związku z przekroczeniem linii zmiany daty. Idę ortodromą, wysoko ponad N45, bo tak układa się ortodroma z Kaikyo Tsugaru do Manzanillo. Ale kiedy żeglowałem na „Madisonie Mærsku” i „Majesticu Mærsku” z San Francisco do Yokohamy szliśmy wysoko, aż pod Aleuty i zawsze zasypywało nas śniegiem.

 Teraz natomiast na dole, na wschód od Filipin wykluł sie tajfun MAWAR, o głębokości 930 mB i predkości wiatru ponad 100 węzłów, ale na pewno pójdzie na północny zachód, na Chiny i potem ewentualnie zawróci na Koreę, a tutaj dotrze w postaci wiaterku. Takie to są zalety dużych szerokości. Następną kolejkę w Chinach powinienem być już po sezonie tajfunów.

23 sierpnia 2005, wtorek

Dziś o 1000 przejechaliśmy południk 180 czyli linię zmiany daty. Czyli po wtorku 23 sierpnia, mam wtorek 23 sierpnia.

Żona moja skarży się, że ciężko znosi jesień. Coś na pociechę:

Wytrzymasz, ta mgła tak pięknie spowija

Smutna i piękna jesień nadchodzi i mija

W jasnym i ciepłym domu, przy kominie miło

Wspomnij jak latem, razem dobrze nam tu było


Niedługo już marynarz ze świata powróci

Worek pełen prezentów przyniesie i zrzuci

Dom ze śniegu odkopie, zapach mrozu wniesie

Więc się już bardzo nie martw, przetrwaj tylko jesień


Bo razem jest nam każda pora roku miła

Byle dnie nam za oknem sypialni budziła

Blisko być, ja przy tobie, a ty przy mnie blisko

Razem słuchać kogutów i psów, gdzieś tam nisko


Nalać kawy pachnącej w nasze kubki duże

Balkon kotom otworzyć i powitać różę

Masełkiem posmarować świeży chleb razowy

Cieszyć się dniem codziennym, co jest co dzień nowy.

                    By Capt. Piotr Trzebuchowski Północny Pacyfik 25 sierpnia 2005

26 sierpnia 2005

I już koniec miesiąca, czas płacić i robić raporty do biura. W kabinie znalazłem plastikowego ptaszka w kolorze różowym. Ptaszek ten przy każdym hałasie zaczyna śpiewać melodyjkę. Razem zna 7 melodyjek. Od „Love is Blue” do fragmentu 5 symfonii Beethovena. Jak na osobnika o ptasim mózgu 7 melodii to i tak dużo.

Mieszkam na siódmym pokładzie i cały pokład jest mój. I jest winda. Dlatego wchodzę na piechotę. Na razie zadyszki nie dostaję.

Uporałem się z sierpniowymi papierami, najwięcej problemów miałem z przepisywaniem straszliwie długich syngaleskich nazwisk. Musiałem w tym celu trochę przerobić mój własnoręcznie stworzony payroll (listę płac).

Po Manzanillo (4/618), 3 września 2005

Wieczorem poszedłem do miasta. Bardzo mi się podobało. Szedłem bulwarem wysadzanym palmami i kaktusami, minąłem nawet oznaczone kąpielisko, doszedłem do wielkiego pomnika jakiejś, ryby, a potem wstąpiłem do jakiejś restauracji właściwie na piwo, ale zamówiłem filet z „espada picante” (chyba ryba –miecz) i tequilę z solą i limonkiem. Krajowcy na oko bardzo sympatyczni i przyjaźnie ustosunkowani do żeglarzy, ale kobiet nie oferują. Potem chciałem błysnąć, że się znam i spytałem kelnerkę o „tortillę”, ona na mnie spojrzała jakbym publicznie zaklął. Miała minę typu –„takich świństw się u nas nie jada”.

Mam mięc na Guayaquil zanurzenie 9.75 m. Na razie mam 10.25 m. Trzeba będzie wyciągnąć balasty i poczekać 6 godzin na wysoką wodę.

Wczoraj widziałem zabawny widok – tuż pod powierzchnią wody był żółw, a na nim stała mewa.

Patrzę na mapę, a tu archipelag Galapagos – pewnie stąd tyle żółwi.

6 września 2005

Dziś moja córka Laura kończy 22 lata. Podobno od jakiegoś czasu pracuje na którejś z Wysp Kanaryjskich. Wolałbym, żeby coś studiowała, ale niestety nie ma się wpływu na wychowanie dzieci.

image

                                               Umumdurowany kadet na mostku

Po Guayaquil (5/619), 9 września 2005

Nie wychodziłem na ląd, bo gorąco. Gdzieś złapałem katar i zużywam pięć rolek papieru toaletowego na godzinę.Wysłałem AB(Able Body –Starszy Marynarz) Pereira do lekarza z nogą. Zrobili mu X-ray i okazało się, że musi operowac łękotkę. Zamustrował w Hong Kongu, a muszę go wysłać do domu z Valparaiso.

Po Callao (6/620), 12 września 2005

W Callao, w porcie jest taka wielka hala z mnóstwem maleńkich sklepików z pamiątkami. Zadzwoniłem do żony i łażę po tej hali i opowiadam jej co widzę. Mówię więc, że widzę skórzany plecak z motywami inkaskimi, a ona – kup, kup, przyda się!- Pokazuję więc Indiance, żeby zapakowała, a do żony mówię – o jaki fajny indiański portfel!-

-Kup, kup, właśnie zgubiłam portfel!-, potem w ten sposób kupiłem jeszcze srebrny łańcuszek i parę innych drobiazgów.

W końcu pomyślałem, że trzeba kupić coś dla siebie. Pokazuję więc Indiance glinianą fajeczkę i pytam o cenę.


image


-Pipa gratis! – ucieszyła się Indianka, a żona rzuciła słuchawkę.


image

 Po Iquique (7/621), 14 września 2005

W tym Iquique to był bal. Podchodzę do miejsca pilota, pół mili na pólnoc od falochronu, pilota nie ma, nie odpowiada na wolanie przez radio, wiec zrobiłem cyrkulację, a tu mnie nagle woła przez radio agent. Podchodzę więc jeszcze raz, a po spuszczonym gagnwayu, podchodzi motorówka i wchodzi parę osób i mój drugi oficer mówi, że jest z nimi pilot . No to ja „pół naprzód” i grzeję do główek, ale kiedy byłem półtora kabla od wejścia drugi krzyczy:

- Captain, to nie pilot, zawracaj! –

Prawo na burt, ster strumieniowy w prawo i przeszedłem kilkadziesiąt metrów przed główkami. Za chwilę na mostek wkroczył agent w asyście dwóch innych, w tym jeden w białym mundurze, pełnym ozdób i orderów, ale nie pilot tylko urzędnik. Zostawiłem więc chiefa na mostku i pojechałem z nimi windą na dół, do conference room zrobić normalną odprawę. Odprawę zrobiłem, ale okazuje się, że chief na mostku w międzyczasie odjechał od łódki przybyszów dobre 3 mile. Celuję więc w łódkę, żeby ich zdać, mam 10 węzłow, więc w odpowiedniej odległości „pół wstecz”, a tu silnik nie startuje! Drugi i trzeci raz próbuję – nic! Dzwonię na dół, a Krzysiek mówi, że potrzebuje co najmniej 15 minut, żeby dobić powietrze do 30 barów i umożliwić start.

Znów prawo na burt, znów bowthruster full w prawo, znów pół kabla przed główkami. W końcu dobili powietrza i w końcu zawołał mnie prawdziwy pilot.

Wciągali mnie rufą, bo port jest za mały, żeby mnie obrócić.

Za to poszedłem sobie na zasłużony ląd, tym bardziej, że to moje 55 urodziny. Jestem najstarszy, największy, najcięższy i najsilniejszy na statku. Ważę 120 kilo i podciągam się nachwytem 15 razy na drążku. ( i nie dostałem jeszcze wylewu).

W Valparaiso (8/622), 17 września 2005

Wczoraj zawitałem do Valparaiso. Za falochronem cumowała „Esmeralda” – czteromasztowy statek żaglowy, który kiedyś zawinął do Gdyni. Krzysiek jechał do domu, więc mnie zaprosił do restauracji „Hamburgo” na obiad. Jedzenie i wino „Diablo coś tam” chilijskie, a cała knajpa w militariach i pamiątkach typu dzwon okrętowy itp. Nawet flaga PLO się znalazła.

Teraz na statku jestem jedynym Polakiem, a po polsku mogę se pogadać najwyżej przez telefon.

Przyszła do Valparaiso paczka z moim nowym mundurem kapitańskim. Poprzedni miałem jeszcze z EAC i już był za ciasny. Niby nigdy nie zmoczony, a jednak sie skurczył.U Rickmersa czapka jest bez jajecznicy , a nad czterema paskami na rękawach jest gwiazdka zamiast kotwiczki. Tamten trzymałem do trumny, ten też będę trzymał, ale przynajmniej nie będę musiał chudnąć przed śmiercią.

W Lirquen (9/623), 18 września 2005

Liquen i San Vincente to dwa porty koło Conception. Chile jest długie na 4300 km, więc ma pełno portów. Wszędzie jest głęboko i tanio można port budować. Dwie godziny przed pilotem włączył się alarm bowthrustera. Elektryk jest dobry do zmiany żarowek w rodzinnej wiosce najwyżej. Przyszedł na mostek i wpatrywał się błagalnie w czerwone światełko „stop”, ale nic z tego nie wynikło. Pytam go czy wie o co chodzi, a on na to,że nie ma części zapasowych. Zamówiłem więc drugi holownik, a ponieważ i tak musielismy czekać, rzuciłem kotwicę. I kiedy pojawił się drugi holownik, thruster ruszył. Wystarczyło nacisnąć „Start” i czerwony „stop” gasł. Po prostu c/e wyłączył thruster nieprawidłowo, zamiast nacisnąć biały guzik, nacisnął „stop” awaryjny. Za holownik trzeba będzie i tak zapłacić 25 %.

Po Lirquen (10/624) 19 września 2005

Lirquen to porcik w głębokiej Zatoce Conception. Zatoka ta daje możliwość uniknięcia dokuczliwego pacyficznego swellu. Poza nowoczesnym portem składającym się z trzech długich pirsów i terminali – kontenerowego i minerałów, Lirquen to kilkaset maleńkich domków zbudowanych z Bóg wie czego. Jest jednak wesoło, mnóstwo uśmiechniętych ludzi na placach i ulicach, tym bardziej, że trafiliśmy na jakieś święto narodowe.

Wyszedłem więc do miasta i zaraz trafiłem na jakąś narodową demonstrację, coś pośredniego między procesją i pochodem pierwszomajowym. Odświętnie ubrani ludzie (białe bluzki i koszule, czarne spodnie i spódnice) szli z bardzo amatorskimi orkiestrami, próbującymi grać tę samą melodię, co było trudne, bo muzycy byli rozcięgnięci na kilkuset metrach i nie słyszeli się nawzajem. Z przodu szli najmłodsi, nawet kilkuletni, a pochód zamykali ci na wózkach inwalidzkich. Samych gitarzystów było ze 150.

Wszedłem do małej knajpki i zamówiłem zupę z krewetek i butelkę Pinoda, a potem do drugiej, gdzie wziąłem dwa kraby i „Mote Con Huesillo”. Z jednym krabem tak się namęczyłem, że drugiemu darowałem, a to całe „mote” to jakiś kompot z suszonej brzoskwini i kukurydzy, natomiast wino „120” było niezłe, więc domówiłem jeszcze kawał smażonego łososia z pomidorami. ( w Chile pomidory się obiera ze skórki). Agent przyniósł mi w prezencie butelkę wina „Tantehue”

O piątej rano odcumowaliśmy i jedziemy do Antofagasty.

W morzu 19 września 2005

Jedno kółko w tej rucie ma 24 397 mil morskich.

21 września 2005

Dryfuję koło falochronu w Antofagascie i czekam na informacje. Właściwie byłem wczoraj wieczorem, ale port był zamknięty ze względu na swell.

Zacumowalem przy bercie nr 7 ( 11 metrów zanurzenia). Wejście było dość ciężkie. Najpierw pilot doradził mi wziąć dwa holowniki, a potem pokazał mi jakąś skałę i powiedział, że jak woda przelewa się przez tę skałę to lepiej nie próbować wejścia do portu. Przelewała się, ale weszliśmy jednak.

Wożę ze sobą polski film za lat sześćdziesiątych, ktory w kółko oglądam i ciagle mi się podoba. Jego tytuł to „Żona dla Australijczyka”. Gra tam Gołas, Czyżewska, Dziewoński i Michnikowski, Czechowicz oraz Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Część jest kręcona w Gdyni widać nawet Dar Pomorza.

22 września 2005

No i doczekaliśmy wiosny, w sklepach już truskawki.

Po Antofagasta (11/625),Callao (12/626) i Paita (12/627) 26 września 2005

Paita, to właściwie jeden berth. Berth jest jednak zbudowany w tak genialnym miejscu, że niepotrzebny jest zaden falochron.Nie ma tam nigdy swellu i wiatr jest zawsze odpychający. Poza tym agentka, młoda, ale niespecjalnie atrakcyjna. Oprócz tego wrak polskiego trwalera porzuconego tutaj w roku 1970. Całą noc z miasta dobiegała głośna muzyka – podobno świetują Dzień Świętej Dziewicy Mercedes.

Callao to właściwie Lima, a Paita jest trochę na pólnoc od Callao. Na ulicach nędza i bandytyzm.

29 września 2005

Dziś codzienna mała przyjemność – skończyłem kwartalne sprawozdania do biura, w tym te najgorsze – finansowe. Allotmenty, cash, inventory, wszystko się zgadza co do centa.

W związku z tym idę jutro na „Sword fish”, do starej znanej mi knajpki. Wprawdzie nie wiem dokładnie co zrobić z tym limonkiem i solą, które podają do tequilli. Najlepiej po prostu wyrzucę.

Mam nadzieję, że postój będzie choć 20 godzin. Mechanicy zdążyliby zrobić pierwszy układ – co 16 000 godzin należy wymienić tłok na nowy z nowymi pierścieniami. Potrzeba na to 16 – 20 godzin.

Przede mną jeszcze 6500 mil północnego Pacyfiku. Już nanoszę na mapę pozycje jakiegoś Tropical Storm, który jeszcze nie jest tajfunem, ale ma już imię.

Parę godzin później......

Już zmienił sie w „hurricane” i nazywa się „Otis”. Jak bym po wyjściu z Manzanillo nie zmieniał kursu przeszedłby bardzo blisko. Powinienem jechać kursem WNW, na pólnoc od wysp Revillagigedo, a potem ortodromą na Yokohamę, jeśli jednak nic się nie zmieni, będę musiał iść bardziej na południe. Mam iść ecospeed, czyli 77 rpm, żeby być w Yokohamie piętnastego przed południem.

Manzanillo (13/628), 1 października 2005

Ten Manzanillo to jakiś pechowy port. Wczoraj zgłosiłem do agenta, że trzeci mechanik ma temperaturę i chcę go wysłać do lekarza. Doktor przyszedł razem z odprawą (oczywiście non abla engleze) i podejrzewają, że mój statek jest zarażony „chicken flu” i statek ma być izolowany. Oczywiście zadzwoniłem do Hamburga na prywatne telefony (jak pamiętamy takie rzeczy dzieją się zawsze z piątku na sobotę w nocy). Podobno na świecie zagrożonych jest 150 milionów ludzi. Bedzie chyba off hire. Trzeci mechanik zaraz się dobrze samopoczuł i przestał gorączkować i nabrał apetytu. A statek stoi i nic nie robi. Hurricane „Otis” maszeruje na NNW, a koło Okinawy jest już następny „Long-Wang” ma 930 mB i wiatr 100 węzłów. Na szczęście to dwa tygodnie drogi ode mnie.

Jestem już w dobrym humorze , bo załoga zdrowa. Jutro gnamy do Yokohamy. Doktórka przyszła, zajrzała każdemu do gardła i powiedziała, że załoga zdrowa.

image

Oto ja w nowym, przysłanym do Valparaiso mundurze. Wyglądam na szczęśliwego, bo statek jest zdrowy i nie będzie kwarantanny. Fajka pusta, ale podobno marynarze palą fajki, więc nie będę rozczarowywał tych, co w to wierzą. Rzecz się dzieje w Manzanillo. Na dokładkę zaraz idę do restauracji „Miami Beach” na coś dobrego, bo przede mną przelot do Yokohamy.







6 października 2005, N 25;W 135, 0858 LT

Mam być w Yokohamie 16 „by daybreak”. Jadę 20 węzłów, bo pogoda na to na razie pozwala. Święta na pewno na statku. 24 grudnia Yokohama, 29 Hong Kong, potem jakiś mały port w Chinach i 2 stycznia Shanghai. Pojadę chyba do domu z Busan koło 5 stycznia.

Stwierdziłem dzisiaj, że mam już dość morza. Muszę się zastanowić, bo już 30 lat zmarnowałem na morzu + 1.5 roku na statkach w czasie szkoły morskiej. Osieracałem czworo dzieci, bo nie miałem na nie czasu. Same się musiały biedactwa chować. Zawsze bylo jedno wytłumaczenie – pieniądze.

Jeszcze najwyżej pietnaście lat popływam i koniec. Zakładam biuro poradnictwa „Jak rzucić pływanie”

Pierwszy raz rzucałem plywanie w 1975 roku, jak tylko skończyłem szkołę morską. Potem rzucałem ten wstrętny zawód co roku.

I nagle patrzę, a ja mam 55 lat. Kapitaństwo to wydaje mi się jakieś niepoważne – takie trochę większe łódki i jeziora, ale w sumie nic takiego.

Może dlatego, że mam najwyższy duński dyplom kapitana. Jakbym miał polski dyplom Kapitana Żeglugi Wielkiej, o to hoho. Od razu człowiek jest większy niż jest. Taki tytuł zobowiązuje!

No mam kolejny problem. Nawalił jeden z agregatów. Po rozebraniu okazało się, że w tulei i tłoku jest bruzda głęboka na centymetr, a długa na kilkanascie cm. Powinien być zapasowy tłok i tuleja. Tuleję znaleźli, tłoka nie. Trzeba zamówić. Agregaty są japońskie Yanmar,a jedziemy akurat do Japonii. Ale na dwóch agregatach nie mogę używać bowthrustera – muszę wziąć dwa holowniki. Dziś po poniedziałku 10 października mam od razu środę 12 października.

12 oct 2005

Wczoraj dostalem od stacji meteorologicznej poradę, żeby omiąć głęboki niż od północy – posłuchałem ich i zmieniłem kurs z 177 na 284. Kluje się parę tajfunów – najbliższy „Kirogi” (nr.520) ma być 930 mB, ale jak na razie idzie na SW. Marzę sobie, że kiedyś nie będę się martwił tajfunami, tsunami i czy na święta będę w domu. Chcę odrabiać z synem lekcje i chodzić z psem do lasu.

Na te nigdy nie noszone mundury będę musiał kupić szafę. Może Kacper się kiedyś przebierze na bal przebierańców? Przychodzi na bal, a tam wszyscy przebrani za kapitanów!!!

13 październik 2005

„Kirogu” się chwilowo zatrzymał, ale ma juz 925 mB i stuwęzłowy wiatr. Dwa lata temu tajfun „Maemi” miał 920 mB a zatopił 43 statki i powalił w Busan 12 suwnic bramowych, zabijając 145 ludzi.

Jade kursem 270 i przechodzę właśnie front ciepły Mam ciagłą mżawkę, jak to przy nimbostratusach.

14 październik 2005

Wczoraj nagle zaczęło wiać z południa 10B. Odebrałem mapkę meteorologiczną i okazało się, że wyskoczył dość głęboki niż, który pchał się na NE z prędkością 30 węzłów. W dwie godziny wiatr zmienił się z południowego na północny, a wykres na barografie wyglądał jak wiszący cycek. Przeszliśmy albo przez centrum niżu, albo bardzo blisko. „Kirogi”nie może się zdecydować gdzie iść. Dawniej tajfuny tak się nie zachowywały.

Mam już potwierdzenie z Yokohamy od Agenta na dostawę tłoka do agregatu i części do repetytora żyrokompasu. Co Japonia to Japonia.

Po Yokohamie (14/629), 17 październik 2005

Wszystko poszło jak planowano. Zacumowałem z dwoma holownikami. Po południu pojechałem do domu marynarza w Yokohamie wypić parę piw po $5. Zadzwoniłem do domu, a żona mi powiedziała, że właśnie w telewizji mówią, że w Tokyo i Yokohamie jest w tej chwili trzęsienie ziemi o sile 5.1 w skali Richtera. Spytałem siedzacych przy stoliku obok Japończykow czy coś wiedzą, ale wyrazili zaskoczenie i nic nie wiedzieli.

Tłok do generatora dostarczono i zamontowano.

18 październik 2005

Minąłem tajfun „Kirogi” w odległości 180 mil, a on poszedł swoją drogą na NE. Na razie jade popychany tajfunowym wiatrem 8-9B, ale niedługo schowam się za Okinawę. Mam nadzieję, że w tym kontrakcie nie użyję już słowa tajfun, earth quake i tsunami.

Na razie mój problem jest taki, że kawa mielona się skończyła i do Hong Kongu gdzie przyjdzie zaopatrzenie, będzie tylko nesca.

Na 80-lecie Gdyni będzie wydany mój Rap o Gdyni, który napisałem i zilustrowałem 10 lat temu. Zobaczymy jak to wyjdzie. Najważniejesze, że da się rapować. Ilustruję teraz „Legendę o Kamiennej Górze”. Rysując myszą w paint. Występuje tam smok którego nieopatrznie wyposażyłem w trzy łby i trzy ogony. Weź go teraz narysuj. Rysujesz coś, jak cię to bawi, ale jak musisz to wszystko wymyślasz, żeby nie siąść do biurka. No ale jakoś się z tym uporałem. Jest zanurzony w morzu i tylko 3 łby i 3 ogony wystają. Oszczędność roboty.

19 październik 2005

Właściwie już się zbliża koniec miesiąca i trzeba się brać za biurokrację. Potem znów ruszę z Azji do Ameryki Południowej, a tam wiosna, listopad truskawki itd. A potem znów z południa na północ, do Bożego Narodzenia.Taki ten świat sie maly zrobił.

20 października 2005

Wstałem rano rześki, bo nie było piratów, a jesteśmy w Cieśninie Tajwańskiej, choć zaoga z wężami przeciwpożarowymi czuwa. (Takim wężem można w pól minuty utopić skiff piracki, oczywiscie jak się wczesniej nie dostanie serii z kałacha). Na dokładkę wczoraj nie zapaliłem ani jednej fajki więc sobie siedzę i myślę, napiszę jaki wierszyk alboco? Na alboco za wczesnie, z resztą nie mam zimnego piwa. Więc napisałem wierszyk.

 Dawniej to było

 

Dawniej tak fajnie,dawniej to było!

Życie wesołe, nie wiało nudą

W sklepach pustawo, więc się nie tyło

A w każdym barze zdrowo i chudo


A obok Pewex, obok Baltona

W środku koniaki i stosy szynek

I ci szczęśliwcy co mają bona

Oraz dewizy-taki był rynek!


A zwykły Polak, nie ten z resortu

Co za złotówki kupował szmatki

Czasem załapał „odrzut z exportu”

I dumnie chodził w tym na prywatki


Dziś wstyd powiedzieć-same Baltony

Oraz Pewexy spotkasz co chwila

Tesca, Biedronki ostrzą swe szpony

Zrobić z klienta wała, debila


Kup!-to przecena.Kup! Będzie tanio

Kup!I zjedz szybko,będziesz miał brzucho

Kup! To Almette, kup!To jest Danio,

Załóż pampersa! Będziesz miał sucho!


Jak ci się z tego na pawia zbiera

W TV Historia-dziennik komuny

To z tamtych czasów zobacz spikera

Oraz w kolejkach ludzi tabuny


IQ wysokie widza, spikera

Dyplom w kieszeni, syf na ulicy

A jak cię w końcu wzięła cholera

Zwiałeś-widziałeś to z zagranicy!


Więc jak cię w życiu coś wkurza tera

Że tyle reklam, że rynku gloria

Ugotuj sobie budyń z Oetkera

Oraz włącz dziennik z TV Historia


21 Październik 2005, po Hong Kongu (15/630)

Pierwsze kółeczko zaliczyłem. Przejechalem 25 tysiecy mil. W Hong Kongu jak zwykle urwanie torby. Zaopatrzenie, części zapasowe i nie dotknąwszy hongkongskiej ziemi z ulgą wyszedłem w morze. Podobno w Zatoce Meksykańskiej był największy w historii huragan „Wilma”. Z tego, co podają to mieli wiatr 151 węzłów. O czymś takim jeszcze nie słyszałem, najwyżej 130 węzłów. Dobrze, że mnie tam akurat nie ma.

Mam wielką ochotę wypowiedzieć pracę. Jestem już cholernie zmęczony. Nawet na urlopie nie mogę się uwolnić od myśli o następnym kontrakcie. I ciągle to samo, do znudzenia.

22 październik 2005

Wychodzę z Ciesniny Tajwańskiej pod silny sztorm NE 9-10B, ale ide 18 węzłów

Po Szanghaju (16/631) i po Ningbo (17/632)

Co tu dużo gadać, 2 dni spędziłem na mostku. Dopiero teraz pospałem w Ningbo od 2000 do 2400 i wybyczony jadę do Korei.

Po Busan (18/633) 27 października 2005

Całą noc kłóciłem się z Korea bunker Supply. Zamówiono 1500 ton paliwa, a dostarczono według statku 1450. Dołożyli brakujące 50 ton.

Ale szczęśliwie rzuciłem cumy i jadę do Manzanillo.

29 październik 2005

Właśnie minąłem Tsugaru Kaikyo i położyłem się na kurs 090 do Meksyku.

30 październik 2005

Wykańczam raporty i sprawozdania za ten miesiąc. Jeszcze dwa razy i już piszę „handover” dla następnego kapitana.

Jeszcze tylko okolo 23 tysiące mil i jadę do domu. Właściwie mogę się już bardzo wolno pakować. mam duńskie świadectwo zdrowia ważne do 2007 roku, oczywiście jak dożyję.

W ostatni dzień października grey weather, niskie, ciężkie chmury co chwilę bluzgające ulewą i jakieś nieznane na mapach prądy hamujace mnie do 17 węzłów.

Żona powiadomiła mnie, że zdała prawo jazdy, a w tym celu jechała ulicami Wolności, Warszawską, Witomińską aż do Witomina, znów Śląską, Warszawską i Wolności. Taka droga to nie żarty, o nie! Na czerwonym świetle trzeba się zatrzymać, a w tym celu trzeba prawą nogą nacisnąć odpowiedni pedał. Potem sprzęgło, ręką bieg i gaz znowu nogą, ojejku! Dobrze, że człowiek ma tylko dwie nogi, bo by jeszczcze jakichś pedałów nawsadzali!

Potem butelka neospazminy i decyzja: Będę jeździć!

A ja się cieszę, bo będę doił piwo w Blues Clubie, czy Kontrastach, a ona będzie mnie woziła.

1 listopada 2005

N 41 40 E 172. Według mapy pogodowej powinienem mieć prąd ze mną a mam przeciw. Log pokazuje 20.5 węzła, a GPS 18.5. MAPY KŁAMIĄ! PRECZ Z CENZURĄ!

Juz 1500 mil jadę we mgle. Z mostku schodzę tylko na wachcie starszego oficera. Tak samo było w poprzednim przelocie. Takie tu miejsce.

Nawet za moim psem Korkiem się stęskniłem. Jak on sie cieszy kiedy wracam! Cieszy się całym ciałem, skacze, tańczy, wita mnie na nowo co 15 cm, a kiedy się schylam, żeby mnie polizal zawstydza się i nie śmie. Wszystkie jego czarne, rude i bure plamki prawie spadają na podłogę z jego „shelter dog” ciała. Śmieje się pyskiem i ogonem wszystkim, co ma.


image

  Oto mój pies Korek rasy „shelter dog”



Kiedy powracam z rejsu i rzucam walizki

Skacze, tańczy i wita całym „shelter dogiem”

Skomle, dyszy i szczeka i wydaje piski

„ pan wrócił, tak się cieszę, o rany nie mogę!”


Kładę więc na nim rękę, sztywnieje i czeka

Serce mu wali szczęściem, ciągle wita pana

Nagle wpada na pomysł, znika gdzieś, ucieka

Kość mi niesie, co była w schowku zakopana!


Już wiem dlaczego większość amerykańskich filmów jest dobra. Oni po prostu robią filmy tak, jak ja bym je zrobił, gdybym był filmowcem.

6 listopada 2005

Cholera jem tylko dwa razy więcej niż inni i wciąż nie chudnę. Nic z tego metabolizmu nie rozumiem. Dobrze, że chociaż pogoda dobra. Teraz w Gdyni niedziela się kończy, a u mnie zaczyna.

Okropna jest ta samotność, ale co robić jak się chce utrzymać rodzinę na poziomie.

8 listopada 2005

Zmniejszyłem obroty do 77rpm, bo i tam mamy parę godzin zapasu.W Valparaiso ma przyjść odbitka pieczęci mojej firmy wydawniczej „Konik Morski”. Jest to w zasadzie sondaż, bo bardzo wątpię, czy będzie jakikolwiek przychód. Na razie Polacy cieszą sie starymi samochodami i zakupami w supermarketach. Moda na czytanie książek przyjdzie za 20 lat.

Dziś byłem w „provision room” I okazało się, że śledzie, które dostaliśmy z zaopatrzeniem w Hong Kongu to słynne duńskie „słodkie śledzie”, których podobno nikt nie lubi, a wszyscy wpieprzają. Znalazłem też różne pasztety i przysmaki słynnej, duńskiej firmy „Tulip”. Maleńka Dania znalazła dojście na swoje artykuly w Hong Kongu, a Polska, która ma niewątpliwie najsmaczniejsze jedzenie w świecie dojścia nie znalazła. Tacy z nas cisi bohaterowie.

Pogoda piękna, morze gładkie, słońce świeci. (właściwie nic innego nie potrafi).

Manzanillo (19/634) 11 listopada 2005

Dostałem bardzo dużo ładunku do Guayaquil. Muszę tam być na wysoką wodę, szesnastego na 1700 z maksymalnym zanurzeniem 9.75 m. po wypompowaniu balastów i zużycia paliwa będę tyle miał – na granicy stateczności.

Azjatyccy kucharze i polscy kapitanowie to cała historia. Cookowie zdobywają gdzieś przepisy na polskie potrawy i dodają coś od siebie, co tworzy czasem ciekawe kompozycje. Dostałem dziś gołąbki, obok surówka z kiszonej kapusty, oraz surówka z sałaty i na to wszystko smżony tuńczyk.Dziś dałem cookowi wykład o słynnym kapitanie Cooku, który w jednej z wypraw do Australii i na zachodnią półkulę zabrał na międzypokłady mnóstwo beczek z kiszoną kapustą i dzięki temu po dwuletniej wyprawie przywiózł kompletną i zdrową załogę.

W tamtym czasie było to jedyne dostępne źródlo witamin, bo nie było przecież chłodni. Na dokładkę Anglicy wtedy kiszoną kapustę uważali za zepsutą.

image

Capt.Cook odkrył wtedy Hawaje i nazwal je Wyspy Sandwicha. Tam zginął w walce z krajowcami

Kucharz nie wydawał sie być przekonany, ale kapustę kiszoną przyrządza coraz lepszą.

Dziś BBQ - schłodziliśmy 3 kartony piwa i 2 butelki taniej whisky „Whyte & Mackay” . jak ktoś lubi oczywiście wino „Gato negro” i sery. W Valparaiso pójdę do knajpy „Hamburgo”.

Ten Guayaquil to cholerny port Ecuadoru. Wszystko tam mają, piratów, gangsterów i stowawaysow. Policja sobie nie radzi. Na dokładkę muszę wypompować 1300 ton balastów z dna podwójnego. Jak w Ningbo oszukiwali na wadze kontenerów, to może być krucho ze statecznością. Zrobiłem wprawdzie próbę z „rolling period” i się zgadza, ale trochę jestem niespokojny. Ostatnio w Guayaqil widziałem statek o prześmiesznej nazwie „Please,please me”.

Wczoraj przyszedł mail od agenta Guayaquil, że ścigam się o miejsce przy kei z innym statkiem o nazwie „Marianne Schulte”. „Marianne” podała ETA na 16/1500, więc podniosłem obroty na 82 rpm i podałem ETA na 16/1400. Całą noc jechałem 20.5 węzła, ale rano coś zlecialo do 19. Kazalem się budzić jak spadnie poniżej 18.5 w. Na razie wygrywam, ale niewykluczone, że będę musiał iść 85 rpm.

16 listopada 2005

Wygrałem z „Marianne Schulte” o 28 mil i bujam się 4 mile od „Sea buoy”. Pilot za godzinę, czyli o 1500. Ma mnie podprowadzić pod port, rzucić kotwicę i poczekać na wysoką wodę. „Na mocno” mam być siedemnastego na pierwsza w nocy.

Guayaquil (20/635), 17 listopada 2005

Statek steruje źle z dużym zanurzeniem. W wąskim przejściu iedzy skalami miałem trochę adrenaliny.

18 listopada 2005

Opuściłem Guayaquil i mam nadzieję nigdy go więcej nie zobaczyć. Teraz Callao , a potem Iquique w Chile. W Chile nie ma piratow i bandytow, Pinochet zrobił porządek. A mało brakowało, mieliby drugą Kubę.

Dość mam tego pływania w kapitańskim fachu. Można pływać 100 lat i jeszcze się wszystkiego nie wie. Nie interesuje mnie więcej zdobywanie doświadczeń. Chcę się zająć czymś zupełnie innym.

 W Callao (21/636), 20 listopada 2005

Pojechałem wczoraj na zakupy dla statku na San Miguel Plaza. Globalozacja.Wszystko takie samo jak w Gdyni udekorowane McDonaldsem i KFC.

Mam dostać z Callao do Valparaiso jakąś długą konstrukcje. Daleko do Valparaiso nie jest, ale kontrukcję trzeba porządnie na decku zamocować i sprawdzić.

W shopping centre rozdawali jakies ulotki z reklamami. Na jednej z nich dlugopisem napisano Juanita Castro i numer telefonu. Tak się walczy o klienta.

21 listopada 2005

Zamustrował fitter. Nazywa się Thushad Deepal Sriwardhana Hewanam Mudiyanselage Plotwerna Haramisha Danushka. Czyli będę na niego mówił „Danuśka” –Captain, tak się właśnie wymawia!-cieszył się Danuśka.

Iquique (22/637) 22 listopada 2005


image


POB 0700, czyli po chrzecijańsku. Tutaj foki lubią się wylegiwać na gruszkach.

23 listopada 2005 Ta cała „Marianne Schulte” to ma do mnie pecha. Wyprzedziłem ja do Guayaquil, do Callao, a wczoraj wychodziłem z Iquique,a ona wchodziła. Ten kapitan, sądząc z akcentu Niemiec może sie rozpić z rozpaczy. Gdzie nie pojedzie to „CCNI Busan” parę godzin przed nim.

24 listopada 2005

Idę pod południowy sztorm. Kazali mi rzucić kotwicę koło Valparaiso. Mam tam dostać 1500 ton fuelu. Potem o szostej rano „cargo operation”, ale to już chiefa officera headache. Ja idę do miasta po rozrywkę. Potem jedziemy do Lirquen, a z Lirquen już na północ, do domu. Jeszcze tylko Lirquen, Callao, Paita, Manzanillo, Yokohama i Hong Kong.

Valparaiso (23/638) 25 listopada 2005

Wieczorem rzuciłem kotwicę, a o 2100 barka z paliwem, była przy burcie.

Pompowali aż do szóstej rano. Port Valparaiso ktoś genialnie wyznaczył 300 lat temu. Jak podchodziłem wiało 9-10B z południa, bałem się, że będę dragował, ale jak wszedłem w zatokę zaczęło się uspokajać i w głębi zatoki było spokojnie, podczas gdy na zewnątrz dalej szalał sztorm.

Lirquen (24/639). 28 listopada 2005

Jak byłem tu ostatni raz, to pilot wspominał, że port jest niebezpieczny przy północnych wiatrach. I rzeczywiście, akurat wczoraj wchodziłem przy północnym wietrze 7B. W zatoczkę wjechałem „cała naprzód” bez problemow, ale potem, kiedy podszedłem do pilota musialem hamować „pół wstecz”. Pilot wlazł i powiedział, że przy takim wietrze z jednym holownikiem nie podejmuje się mnie wprowadzić. Wziąłem więc drugi holownik i zacumowaliśmy, przy czym podano jedną potężną cumę„dziobową”- własność portu, dwunastocalową linę uwiązana do dwóch kotwic na dnie portu. Tak zacumowany spałem spokojnie.

Wychodząc z Zatoki Lirquen już z daleka zobaczyliśmy charakterystyczną sylwetkę „Esmeraldy”, wchodzącej do zatoki. Jest statek szkolny Chilijskiej Marynarki Wojennej. Za nim wchodził do portu okręt podwodny i jeszcze jeden „warship”. Ten „warship” wołał chyba mnie po hiszpańsku, a że nie odpowiadałem zawołali chyba kogoś z załogi , co znał angielski i zawołał mnie. Odpowiedziałem, wypytał mnie o „particulars”, a potem zażądal „port to port”. Szedł „pod prąd”, niewłaściwą stroną toru i jeszcze się chcial mijać lewymi burtami. Ale miał armaty, więc minęliśmy się lewymi burtami trzy kable od podwodnych raf.

1 grudnia 2005

I już w Polsce ludzie szykują święta Bożego Narodzenia, które w Polsce były zawsze najważniejszymi świętami. W stanie wojennym polowało się na karpie i szynki, ale tym większa była przyjemnośc w ich spożywaniu. I wszyscy w wielkiej tajemnicy szykują prezenty pod choinkę. I te wszystkie przygotowania są ważniejsze niż same święta.

Po Callao (25/640) 2 grudnia 2005

Wciągnął mnie rufą na stare miejsce, czyli keję nr 3b, stary znajomy pilot. Przespałem noc w koi, a rano, o siódmej zrobiłem odprawę i ruszyłem do Paity. W tej Paicie jest głębokość maksymalna 10,00 m, a oni chcą mnie załadować na 10.41 m. Czyli chcą kończyć załadunek na wysokiej wodzie. I na tej samej wodzie muszę wyjść, bo jest w Charter Party „always afloat”.

Niską wodę mam w Paicie o 1300, czyli po zacumowaniu. Wysoka woda ( najwyższa, bo wczoraj widziałem księżyc w pełni jest 1752. I przy niej jest podobno przy kei 10.50 m. Mam ładować na 10.41 m czyli zakończenie załadunku i wyjście w morze musi być przed wysoką wodą o 1827, 4 grudnia 2005.

Oprócz tego planner przekroczył „lashing forces” do 128%, a reefery w drugiej warstwie załadowal na „sea side”. Poprawimy.

Paita (26/641), 4 grudnia 2005

Planner w Paita umie tylko ustawiać kontenery i nic poza tym. Rozmawiałem z nim, o ile rozmową można nazwać nasze porozumiewanie się (non habla engleze).

Ostatecznie mamy więc wysoką wodę o 0528. Wczoraj przy niskiej wodzie statek został obsondowany w kółko – na niskiej wodzie mogę mieć 10 metrów. Po osiągnięciu więc zanurzenia 10 metrów załadunek zostanie przerwany, aż do godziny 1144 kiedy woda zacznie rosnąć. Doładować i wyjść muszę przed 1824.

No pół godziny temu była niska woda. Statek lekko kołysał przy zanurzeniu 10.00 m. czyli woda już rośnie i za dwie godziny wznawiam załadunek.

1935 – już jestem na morzu. Wyszedłem z Paity. Miałem stopę wody pod kilem. Skąd sie wzięly te głupie życzenia „Stopy wody pod kilem”. Bliżej nie wiadomo. Nigdy wiecej Paity!!! Ale wziąłem wszystkie kontenery, co chcieli.

Najciekawsze jest, że właściwie nikt dokładnie nie wie ile jest głębokości w Paicie. „Port Entry” podaje 31’ przy niskiej wodzie, agent nie wie, że pilot opiera się na starych wiadomościach, że kiedyś udalo mu się jakiś statek o tym zanurzeniu wyprowadzić z portu. O locjach i mapach British Admirality nawet nie wspominam, bo ci mają na pewno przestarzałe wiadomości. Może tylko peruwiańska Armada tu sonduje, ale oni mają wszystko „secret”.

Ale najważniejsze, że jadę do Manzanillo 19.5 węzłów przy 80 rpm i mam zamiar tam być 9 grudnia, wcześnie rano.

Na święta będę w domu tylko myślami, ale dobrze, że potrafię tak być. Jestem trochę przesądny i nigdy nie biorę kolęd na statek, żeby nie wykrakać, że nie będę na święta w domu. Tym razem też się pilnowałem, ale po rozpakowaniu walizki na statku pierwsze, co znalazłem to były dwie płyty w kolędami. No i sprawdziło się.

Moj kucharz jest czysty i porządny, ale za cholerę nie umie gotować. Po prostu nie ma smaku. Tak jak ktoś się nie urodził malarzem, czy kompozytorem, on nie urodził sie kucharzem i nic mu nie pomoże. Natomiast jak kiedyś w zastępstwie steward zrobił zupę cebulową to zjadłem całą wazę. Nie mogę jednak kazać mu gotować codzinnie, żeby nie podrywać autorytetu kucharza. Ale jak cook pojedzie do domu, awansuję na jego miejsce stewarda. Różnica w pensji jest trzykrotna.

CCNI znaczy Compania Chiliena de Navigacion Interoceanica. Jest to obok CSAV najstarsza kompania chilijska.

8 grudnia 2005

Niebo błękitne a woda granatowa. Oby tak do Hong Kongu. Ale muszę jeszcze przerobić Manzanillo i Yokohamę, nie licząc 8 tysięcy mil po północnym Pacyfiku.

 Dowiedzialem się, że aktywiści z Green Peace chcieli Grenlandczykom zabronić łowić ryby na Grenlandii i w tym celu pojechali na Grenlandię. Przywitano ich afiszami „Green Shit” i lufami karabinów, więc szybko się zwinęli.

Manzanillo (27/642), 10 grudnia 2005

Operacje ładunkowe się przedłużają. Jak nie zdążę na 24 być Yokohamie, mogę nie zdążyć na samolot w Hong Kongu. Pójdę dołem, dwoma loksodromami, między Wyspami Hawajskimi, przez Alenuihaha Channel, miedzy wyspami Maui na północy i Hawaii na poludniu. Trasa o 300 mil dłuższa (6530 zamiast 6142 mil), ale spokojniejsza. Mam nadzieję. Potem jeszcze 1594 mile do Hong Kongu. Poproszę chyba Sabrinę, żeby przebukowała mój bilet na 30 grudnia.

No, wyszedłem z Manzanillo. Mam na razie 82 rpm i 19.4 węzła. Mam szanse być w Yokohamie 25, optymistycznie podałem 1200.

Dostałem pierwszy raz w życiu prezent od pilota – litrową butelkę tequilli „Sauza”. Na etykiecie napisane, że zrobiono ją z agawy. Słyszałem,że agawa jest bardzo zdrowa. Nigdy człowiek nie jest dostatecznie zdrowy, więc zaprosiłem chiefa na wieczór. Wprawdzie nie wiem co ta agawa leczy, ale co by nie leczyła.....

Dowiedziałem się na dokładkę od pilota jak się to powinno pić.

A więc: na wierzch dłoni sypie się odrobinę soli, wsadza się w to język, potem pije się pięćdziesiatkę tequilli i zagryza plasterkiem zielonego limonka.

11 grudnia 2005, niedziela

Czytam locje, czy Amerykanie nie wymyślili jakichś dodatkowych przepisów po 9/11, ale nic nie znalazłem.

Na razie nie jest źle. Przy 82 rpm jechałem ostatnią dobę 18.89 węzła. N wiatr v veering to E i pcha mnie do 19.2 w. Schody mogą sie zacząć za Hawajami.

Jak kiedyś wspominałem wazeliniarz Capt.Cook jak tylko odkrył Hawaje, to nazwał je Wyspami Sandwicha na cześć Pierwszego Lorda Admiralicji Brytyjskiej Earla Sandwicha. Sandwich na dokładkę wymyślił sandwicze (poważnie) i bez łaski Cooka przeszedł do historii..

12 grudnia 2005

Prędkość trochę spadła. W nocy nawet poniżej 18 węzłów. Ale nie jest źle. Pcha mnie i wiatr i prąd. Jadę prawie równo i na zachód – kurs 271. Po dwudziestym równoleżniku. Dziś przyszły newsy z Hamburga, że od Nowego Roku 2006 będą nam płacić w eurach, zamiast w dolarach, ale za to dają 10% podwyżki.

No i święta za pasem. Tyle ich już spędziłem na morzu. Może dlatego właśnie te nieliczne na lądzie są takie ważne.

Jakby się miało zawsze to, co się chce, to by sie nie chciało tego, co się ma.

Szybko wyryć to w złocie na jakiejś ważnej ścianie!!!

Ta Eleni z Global to bardzo rozsądna dziewczyna. Wysłała mi dzisiaj „protection booking”, czyli na wszelki wypadek zabukowała z Hong Kongu samolot na 30 grudnia 2335, i drugi samolot z Frankfurtu do Gdańska. Będę w Yokohamie 25 wieczorem – ponad 300 kontenerów do wyładunku.

ŚWIĘTA NA MORZU

W bulaju monotonia, kalendarz kartki zmienia

A dziś wigilia przecież Bożego Narodzenia

Tam gdzieś daleko w Polsce w oknach choinki świecą

Dzieci szukają gwiazdki i płatki śniegu lecą


Wymyślę więc kolędę, śnieg, mróz i na dodatek

Stół nakryty wymyślę, rodzinę i opłatek

Choinkę i jemiołę, pierogi do jedzenia

I siano pod obrusem, po polsku też życzenia


A po wigilii wyjde i na pasterce będę

Przed żłóbkiem tam uklęknę i zanucę kolędę

I taki wyczerpany świetami mili moi

Wrócę w końcu na statek, położę się do koi

                                 16 grudnia 2005, miedzy wyspami Hawaii i Maui


image





                                                         Maui

17 grudnia 2005

Ten 17 grudnia to ważna data. Tego dnia o szóstej rano obudził nas w akademiku wystrzał z armaty i serie karabinów maszynowych. Wyły syreny, latały helikoptery, śmierdział gaz, strzelali do ludzi.

A potem 17 grudnia 1981 roku też był czwartek. Ja „bojownik o wolność” znalazłem się na Wzgórzu Nowotki. Staliśmy na skarpie między ulicą Władysława IV, a torami i „walczyliśmy” z ZOMO przy pomocy wyzwisk i kamieni.

W pewnym momencie ZOMO rzuciło się na nas z pałami, a my zaczęlismy uciekać po głębokim śniegu pod górę, w stronę torów. I właśnie kiedy przeskakiwałem „kowbojskim skokiem” betonowy płot odgradzający tory i nogi miałem w górze dostałem pałą w brzuch. Ale byłem już po drugiej stronie płotu, biegłem dalej. Było ciemno, potknąłem się o coś i wywaliłem na tory. I pamiętam na tym właśnie torze nadjeżdżajacy pociąg i jego zbliżajace się światła odbite w szynach. Wstaję, próbuję uciec, ale nie mogę, jak w jakimś sennym koszmarze. Ale w końcu udaje mi się, przebiegłem przez tory i przez Lelewela dotarłem do siebie na Kapitańską. W domu obejrzałem brzuch – połowa ciała zczerniała. Bałem się iść do lekarza, żeby nie zakablował do pracy, ale po pary dniach brzuch zzielenial i znormalniał.

Na boisku szkoły morskiej po drugiej stronie Kapitańskiej „zaparkowało” wtedy koło setki czolgów i wozów bojowych. Pewnego razu po godzinie milicyjnej siedzieliśmy z dziećmi w domu kiedy rozległ się dzwonek. Przez judasza zobaczyłem mundury.

- No koniec – myślę - wytropili mnie!-

Otwieram drzwi, a tam dwóch żołnierzy w hełmofonach

- Chce pan kupić akumulator od czołgu? 135 amperogodzin. Da pan na pół litra-

Oczywiście kupiłem i mało ich nie ucałowałem.Akumulator wozilem w bagazniku mojego Passata. Mój syn Bartek miał sześć lat i ile razy zauważył, że kolejka od Gdańska przyjeżdża z otwartymi oknami (gaz) wołał: - Tata, w Gdańsku rozruchy, idziemy?-

Ale w Gdańsku byłem tylko raz, o wiele wcześniej 15 grudnia 1970 w słynny wtorek. Widziałem conieco, ale co tam na prawdę się wydarzyło dowiedziałem się dopiero parę lat później. Za to do „Wolnych Związków Zawodowych” zapisałem się pod bramą Stoczni Gdańskiej ( ale nie pod tą słynną bramą) 16 sierpnia. Może gdzieś kiedyś zobaczę swoje nazwisko na liście w jakimś muzeum. Ot i cała moja martyrologia.

18 grudnia 2005

Calą noc statek szarpał się na krótkiej, sztormowej fali.

20 grudnia 2005

Przeskoczyłem poniedzialek. Pogoda trochę się poprawiła, dołożyłem jeszcze dwa obroty. Do Japonii jeszcze sześć najgorszych dni.

21 grudnia 2005

Mój amerykański meteorolog radzi mi iść kursem 276, zamiast 285, podobno na wschód od Japonii wylągł się niż, przez który musiałbym się przedzierać. Posłuchałem rady. Droga dłuższa o 135 mil musiałem więc znów poprawić ETA na Yokohamę na 25/2200. Z tego co mówią Japończycy operacje przeładunkowe tylko 9 godzin, więc 26 koło południa powinienem być w drodze do Hong Kongu.

22 grudnia 2005

Coś okropnego. Statek nie kołysze, tylko przewala sie z fali na falę z dziobu na rufę, dygocząć, trzęsąc, zwalając z nóg i wyrywając flaki. Moja ETA na Hong Kong 30/mornig, coraz mniej prawdopodobna.

24 grudnia 2005

Od wczoraj wieczór potężna, 12 metrowa fala poniewiera statkiem, zwolniło mnie do 13 węzłów. To chyba moje najgorsze święta w życiu.Nie myślę o świętach tylko, żeby jak najszybciej dojechać do Yokohamy. Na dokładkę chief mechanik powiadomił mnie dzisiaj, że może zabraknąć paliwa na safety dojście do Busan. Wigilia - zszedłem do mesy, gdzie na śmierdzącym gumą „snake skin” stał talerz z jakimś jedzeniem. Nikogo w mesie. Przeżegnałem się, zjadłem i wróciłem na górę.

ETA wychodzi już na 26/1730. Licząc na cud napisałem 26/1500, chociaż wiem, że może być tylko gorzej. Dwa razy dziennie wysyłam chiefa na dziób, żeby sprawdził czy shanki (trzony kotwic) kotwic nie poprzebijały kluz i czy nie mam wody pod bakiem czy w pomieszczeniu bowthrustera.

Statek idąc pod falę wznosi sie wysoko, a potem opada małymi gwałtownymi skokami w dół zrywając mocowania i wyrywając flaki. Konstruktor tego statku powinien za karę sam na nim pływać.

26 grudnia 2005

Nowy sztorm mnie je....e. Wieje dycha z WNW i jadę 10 knotów. Jestem 80 mil od Honshu a swell jak na środku morza. Byłem pod bakiem. Statek chyba uderzył w jakis dryfujący kontener, których pełno naookoło dryfuje. Wręga wgięta, tanktop forpeaku wybrzuszony na parę centymetrów. Forpeak (zbiornik dziobowy) otworzymy w Yokohamie.

Yokohama 28/643) 27 grudnia 2005

O 2200 byłem „na mocno” prawą burtą. Schodzę do forpeaku sprawdzić zniszczenia sztormowe. Już się superintendent dopytuje.

Mam nadzieję, że nie będę leciał przez Warszawa Domestic Airport, który wygląda jak dworzec kolejowy w Koluszkach w 1945.

Jeszcze tylko Hong Kong (29/644) 31 grudnia 2005

Przejechałem na tym statku ponad 50 tysięcy mil.

God be good to me, Thy Sea is so wide and my ship is so small.


sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości