Robert Więckiewicz w "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego, fot. mat. prasowe
Robert Więckiewicz w "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego, fot. mat. prasowe

Kac po "Weselu" Smarzowskiego

Redakcja Redakcja Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 127
Ostatnio obejrzałem "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego. I choć sport w tym filmie ogranicza się w zasadzie tylko do interwałowego treningu filmowego pana młodego z druhną, postanowiłem się z Państwem podzielić swoimi przemyśleniami.

Przede wszystkim po seansie czułem się brudny. Brudną miałem duszę, brudne serce. Czułem niesmak, zażenowanie, złość i wstyd.

Oczywiście przed projekcją miałem świadomość, że w naszej historii, jak zresztą w dziejach każdego kraju, nie brakuje wydarzeń, których musimy się wstydzić. Ale co innego wiedzieć, a zupełnie co innego dostać tymi bolesnymi i okrutnymi faktami, niczym obuchem po łbie. Rzeź Żydów, kolaboracja z Niemcami, denuncjowanie sąsiadów, często dobrych znajomych, to według Smarzowskiego codzienność polskiej wsi gdzieś na Podlasiu w 1939 roku. Kłamstwo, pożądanie, chęć zysku, zemsta, to wszystko miesza się i wiruje na ekranie, niczym w jakimś opętańczym, diabelskim tańcu.

Smarzowski, jak to on, poszedł po bandzie. Gospodarz "Wesela" Robert Więckiewicz, biznesmen kombinator i drobny cwaniaczek, wydaje za mąż córkę. Tu reżyser sięgnął po sprawdzony wzór bohatera ze swojego "Wesela" z 2004 roku, gdzie kapitalnie w rolę ojca panny młodej wcielił się Marian Dziędziel. Choć i jego postać budziła wątpliwości natury moralnej to, w porównaniu do Więckiewicza, dawała się lubić. Więckiewicz nie. To małomiasteczkowy bonzo, który może wszystko. Pozer żyjący na pokaz, bezwzględny, dla osiągnięcia własnych korzyści gotowy posunąć się do największych draństw. A kiedy jeszcze okazuje się, że postać grana przez Więckiewicza jest pochodzenia żydowskiego to... wszystko staje się jasne. Bo wiadomo - "Żydy" za złotówkę skoczyliby w gnojówkę, a dla własnych korzyści oddaliby cnotę córki (jak ojciec dziewczyny, którą kochał filmowy ojciec Więckiewicza - Antoni Wilk, grany przez Ryszarda Ronczewskiego). Żyd jest zły, bo to Żyd. I kropka.

"Wesele" ocieka antysemityzmem, homofobią i przejaskrawionym, w mojej opinii mocno zakrzywionym obrazem Polaków w czasach wojennej zawieruchy. Uważam, że reżyser posunął się za daleko, wkładając wszystkich naszych rodaków do jednego wora, gdzie ślepi z zawiści i nienawiści, gasili swoje frustracje i fobie, rozpalając ogień pod stodołą pełną Izraelitów. Skoro twórca grał prawdą, to dlaczego nie przemycił do swojego obrazu choćby okruchów bezinteresownej pomocy Żydom ze strony Polaków w czasie wojny?

Gdy już Smarzowski pokazał , że młody Antoni ratuje żydowską lubą i jej rodzinę, to w tle jest kontekst uczuciowy, miłosny. Można zatem założyć, że gdyby Antek nie kochał swojej Ryfki, czy innej Estery, to pozwoliłby jej spłonąć w stodole? Zero jedynkowy, mocno przejaskrawiony i spłycony przekrój naszego społeczeństwa. Smarzowski przyjął tezę, że wali we wszystkich - mściwych, kolaborantów Polaków, chciwych i złych z zasady Żydów oraz w Niemców. Ci ostatni według niego to rozpasane chucią, spasione knury, dla zachowania pozorów gotowe do szwindli i świństw.

Choć w filmie nie brak efektownych retrospekcji z przeszłości wplecionych w weselną rzeczywistość, to mnie "Wesele" zniesmaczyło i rozczarowało. Tak się ma - powiedzmy - do "Kleru" czy "Wołynia", innych dzieł Smarzowskiego, jak ja do Casanovy.

Jest zdecydowanie więcej lepszych sposobów na spędzenie czasu. Nie polecam.

Piotr Dobrowolski

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura