Canva; Anne z Zielonych Szczytów, Lucy Maud Montgomery, Marginesy
Canva; Anne z Zielonych Szczytów, Lucy Maud Montgomery, Marginesy

Awantura o Anię Shirley. W nowym przekładzie to "Anne z Zielonych Szczytów"

Redakcja Redakcja Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 136
Nowy przekład "Ani z Zielonego Wzgórza" wywołał sporo zamieszania wśród czytelników. "Ania z Zielonego Wzgórza" zdążyła już mocno zapisać się w świadomości Polaków. Autorka przekładu tłumaczy, dlaczego zmiana była konieczna.

Ukazuje się nowe tłumaczenie przygód Ani Shirley, którego jest pani autorką. W pani przekładzie „Ania z Zielonego Wzgórza” staje się „Anne z Zielonych Szczytów”…

Anna Bańkowska: To z całą pewnością moja ulubiona książka z dzieciństwa. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy, mając dziewięć lat - a było to w 1949 r. - nie znałam w ogóle języka angielskiego. Czytałam, że Ania mieszka w Kanadzie, na Wyspie Księcia Edwarda, ale do końca nie wiedziałam, gdzie dokładnie to jest. Sądzę, że traktowałam tę książkę jak większość ówczesnych polskich dziewczynek: czyli że historia, która została opisana w książce, mogła równie dobrze wydarzyć się w Polsce.

Zobacz: Organizuje patogale, a po godzinach doradza prezydentowi. Okrasa łamie przepisy

Nie obawiała się pani, że tytuł „Ania z Zielonego Wzgórza” jest mocno obecny w świadomości czytelników?

Oczywiście, ale polskie tłumaczenie tytułu od samego początku nie było dokładne. To Rozalia Bernsteinowa przełożyła „Green Gables” jako „Zielone Wzgórze”. Jak to się stało? Tłumaczka podczas pracy posiłkowała się szwedzkim wydaniem książki i to właśnie tam dokonano takiego przekładu. I tak w polskiej tradycji tłumaczeń zostało.

Od bardzo dawna uczestniczę w różnych forach internetowych poświęconych książkom. Kiedy w 2013 r. ukazał się przekład książki autorstwa Pawła Beręsewicza, zaczęły podnosić się głosy, aby w końcu pojawiło się tłumaczenie, w którym zostaną zachowane nazwy zgodne z oryginałem. W tym czasie już wiele osób znało język angielski na tyle dobrze, że mogło czytać książkę w oryginale. Powstało wówczas środowisko, które takiej wersji się domagało.

Nie spodziewałam się, że dostanę z wydawnictwa propozycję dokonania nowego przekładu, ale przyjęłam ją z wielką radością. W tym czasie cykl o Ani zaczęło publikować także inne wydawnictwo, ale przy zachowaniu tradycyjnego tytułu i imion. Zaczęłam się wobec tego zastanawiać, czy nie wykorzystać tej okazji, żeby zaprezentować inną koncepcję i spełnić postulaty grupy bardziej wymagających czytelników. Miałam też na myśli przyszłe pokolenia, które zapoznają się z tą książką po raz pierwszy.

Najważniejsza zmiana dotyczy samego tytułu. Słowo „gable” w języku polskim ma tylko jedno znaczenie – szczyt. Oczywiście nie chodzi tu o szczyt górski, tylko o trójkątną ścianę łączącą dwie części spadzistego dachu. Likwidacja wzgórza, które zresztą nigdy nie istniało, okazała się dla jednych strzałem w dziesiątkę, ale dla innych – czymś w rodzaju obrazy majestatu czy wręcz profanacji. Spodziewając się takiej reakcji, na początku zaproponowałam wydawnictwu inny tytuł. Chciałam nawiązać do serialu Netfliksa „Anne with an e", czyli po polsku "Anne z e na końcu". Ostatecznie jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że jeżeli wszystko ma być zgodne z zamysłem autorki, to dotyczy to również tytułu.

Zdaję sobie sprawę, że słowo „szczyty” nie brzmi może tak ładnie jak „wzgórze”, ale sprawę przesądziły dzienniki samej Lucy Maud Montgomery. Pisarka, która zmarła w 1942 r, ubolewała w nich, że w licznych przekładach jej książki słowo „gables” nie zostało prawidłowo przetłumaczone, chociaż dla niej osobiście miało duże znaczenie. O swoim „gable room” napisała nawet dwa wiersze. Uznałam więc, że wola autorki jest najważniejsza, a obowiązkiem tłumacza jest ją uszanować. Ponadto dowiedziałam się, że w Kanadzie, w tym na Wyspie Księcia Edwarda, domy z kilkoma szczytami są bardzo popularne, więc nazwa „Zielone Szczyty” jest jak najbardziej właściwa.

Zobacz: Ktoś pragnie destabilizacji Polski? Żaryn: Możliwe

Co nowego czeka jeszcze czytelników?

Myślę, że niektórym będzie trudno się pogodzić z przywróceniem oryginalnych imion. Anne Shirley była przecież Kanadyjką żyjącą w określonych realiach, podobnie jak pozostali główni bohaterowie, zapamiętani przez czytelników jako Maryla, Mateusz i Małgorzata. Ta ostatnia w oryginale nosi imię Rachel, co mogłoby w Polsce na początku XX w. mylnie sugerować żydowskie pochodzenie, natomiast dlaczego tłumaczka zmieniła jej także nazwisko, tego się już nie dowiemy.

Ponadto Montgomery bardzo dużo czytała, zwłaszcza poezji, i znała mnóstwo wierszy na pamięć. Jej syn wspominał, że pod koniec życia, a była wtedy po sześćdziesiątce, recytowała z pamięci długi poemat „Pani jeziora” Waltera Scotta. Jej powieści roją się od cytatów i różnych aluzji literackich, których niestety nie oznaczyła cudzysłowem.

Odnajdywanie ich było dla mnie iście detektywistyczną pracą, ale trochę też wskoczyłam w cudze buty, ponieważ poprzedni tłumacze częściowo już ją wykonali. Nie wszystkie cytowane utwory doczekały się polskich przekładów, więc część musiałam przetłumaczyć sama, i to inaczej, niż zrobili to poprzednicy, aby nie zostać posądzoną o plagiat. Trzeba było zidentyfikować każdy wiersz i sprawdzić kontekst, czego nie zrobiła Rozalia Bernsteinowa, bo prawdopodobnie nie miała takich możliwości. Nie wyłapała m.in. cytatu, który kończy pierwszy tom „Ani”, a jest to akurat fragment bardzo znanego wiersza Roberta Browninga „Pippa passes”. Właściwie w ogóle go nie przetłumaczyła, tylko po prostu napisała zdanie od siebie: „Życie jest piękne”. Wers ten w przekładzie Juliusza Żuławskiego brzmi: „Bóg w niebie schowany, świat jest urządzony”. Znaczna liczba cytatów sprawia, że w późniejszych tłumaczeniach, także w moim, jest znacznie więcej przypisów niż w pierwszym.

W trakcie pracy zauważyłam również, że w pierwszym przekładzie zostało opuszczonych sporo zdań. Jest też sprawa „kropli walerianowych”, które w oryginale były anodyną, czyli płynem na ból stawów, a także nieprecyzyjnych nazw roślin, z których nie wszystkie są znane w Europie; jak również sprawa rzekomego pokoiku na facjatce, który w rzeczywistości znajdował się po prostu na pierwszym piętrze domu.

WP

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura