Motto: Miłość ojczyzny i rodaków bynajmniej nie jest zabobonem, ale cnotą godną pielęgnowania, podobnie jak miłość rodziny itd. Ale z patriotyzmem łączą się dwa wzajemnie przeciwne zabobony: jeden z nich przywiązuje do miłości ojczyzny zbyt dużą wagę i czyni z patriotyzmu nacjonalizm, a więc zabobon. Drugi, przeciwny mu, także miesza patriotyzm z nacjonalizmem, a nawet z rasizmem i potępia go jako taki. (Józef Franciszek Emanuel Bocheński,dominikanin, katolicki prezbiter)
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że pochodzę z rodziny katolickiej i wychowano mnie w kulcie BÓG HONOR OJCZYZNA. Mój Ojciec działalność akowską przepłacił życiem, jeden wuj zginął w Mauthausen, a drugi przeżył Oświęcim, za co zapłacił zdrowiem zarówno fizycznym, jak psychicznym. Ja zaś nigdy nie zapisałem się ani do ZMS-u, ani do PZPR-u, do dziś jestem członkiem pierwszej „Solidarności”, po wybuchu stanu wojennego uczestniczyłem w strajku czynnym zorganizowanym na mojej Almae Matris Akademii Górniczo-Hutniczej, a potem biłem się z ZOMO w Nowej Hucie, - zaś od roku 2010 prowadzę blog, którego nadrzędnym celem jest niedopuszczenie to tego, żeby do władzy powrócili post-komuniści.
Ale jak przeczytałem notkę blogera piszącego pod nickiem @Sowiniec pt. „Deskorolkarze na pomniku gen. Kuklińskiego” – vide: https://www.salon24.pl/u/bukojer/864004,deskorolkarze-na-pomniku-gen-kuklinskiego zaczynającą się od słów, cytuję: „Kiedy otrzymałem informację od znajomego, który zobaczył deskorolkarzy „ujeżdżających” nie odsłonięty jeszcze pomnik generała Ryszarda Kuklińskiego na placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego, natychmiast powiadomiłem telefonicznie o tym mogącym powtarzać się incydencie Komendę Miejską Policji oraz Straż Miejską (…) Ku mojej wielkiej radości, obaj rejestrujący zgłoszenie obiecali, że zaraz poślą na to miejsce patrole, a oficer dyżurny KMP przyjął moją sugestię częstej obecności w pobliżu pomnika funkcjonariuszy policji (…) Konstrukcja monumentu ku czci „pierwszego polskiego oficera w NATO” (zwłaszcza pochyłe płyty betonowe symbolizujące rozpadający się mur berliński) z pewnością zachęca desko-rolkarzy do popisywania się na nich mistrzostwem jazdy. Mam jednak nadzieję, że stały dozór obu służb mundurowych oraz monitoring miejski (nie wiem, czy działają już zamontowane tam kamery) skutecznie ukróci zapędy młodych ludzi, którzy nie mają, niestety, szacunku dla przeszłości, żeby przypomnieć choćby to, co przez wiele lat działo się na krakowskim Grobie Nieznanego Żołnierza traktowanym przez wiele osób również jako stół biesiadny zanim został on - po wielu interwencjach m.in. niżej podpisanego - ogrodzony…” – to muszę przyznać, że strach mnie obleciał.
Dlaczego? Bo jak przeczytałem o telefonicznym powiadomieniu policji I straży miejskiej, o stałym dozorze służb mundurowych oraz ogradzaniu pomników, - to przypomniało mi się pewne zdarzenie z moich czasów licealnych, kiedy Polska tonęła w najgęstszym mroku ponurego komunistycznego terroru.
Otóż z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku przyjęto mnie w poczet uczniów elitarnej szkoły średniej nazywanej „Trzecim Zakładem im. Jana Kochanowskiego w Krakowie”. Piszę „zakładem”, gdyż słowo „liceum” było zakazane, a nazwa „zakład” była zastrzeżona dla elitarnej szkoły męskiej o delikatnie mówiąc kagańcowym drylu wychowawczym. W tym katorżniczym zakładzie panował terror oparty o kodeks niezliczonych nakazów, zakazów, kar oraz restrykcji i z tej drakońskiej sztuby omal nie wyleciałem z hukiem. A wiecie, dlaczego? Już tłumaczę.
Pod koniec listopada roku 1960 w Krakowie spadły pierwsze śniegi i wracając ze szkoły wpadliśmy z kolegami na pomysł by w Parku Krakowskim miast bałwana ulepić posąg Wenus z Milo. Rzeźbił uzdolniony artystycznie kolega o nazwisku Swałtek, a reszta dostarczała śnieg sprawdzając proporcje rodzącego się arcydzieła. Nie zauważyliśmy jednak, że narodzinom boskiej Wenus przyglądał się bacznie niepozorny jegomość, jak się okazało kapuś dzielnicowy, który do dzisiaj nie wiem, jak to zrobił, bo przecież wtedy nie było komórek, dał cynk na milicję, a dowódca przybyłego patrolu Milicji Obywatelskiej w związku z wykroczeniem, jak to nazwał w notatce służbowej „siania pornografii w terenie publicznym” spisał wszystkich na miejscu, po czym zapuszkowano nas do gazika i na sygnale przewieziono do szkoły. W kancelarii dyrektora odbyło się w trybie doraźnym przesłuchanie obwinionych i jako krzewiących zgorszenie bezwstydnych deprawatorów zawieszono nas w prawach uczniowskich…, koniec opowieści.
A teraz do rzeczy. Zwracam się do blogera Sowińca, do szowinistycznych orędowników partii Jarosława Kaczyńskiego oraz do nadgorliwych polityków nowej władzy Prawa i Sprawiedliwości, z aspirantami do kariery w ramach tej władzy włącznie. Ludzie! Na litość Boską! Opamiętajcie się! Bo rozumiem, iż ktoś może uważać, że młodzi desko-rolkarze nie powinni „ujeżdżać” po płytach symbolizujących upadły mur berliński, choć daję głowę, że gen. Kukliński nie miałby nic przeciwko temu, - bo to był normalny facet. Ale pomysły pilnowania pomników budowanych przez nową władzę przez straż miejską i policję ze stałym monitoringiem włącznie to już paranoja, jakiej nie wymyśliliby Mrożek z Witkacym! Czy wy nie rozumiecie, że miłość, także miłość ojczyzny, - po prostu nie znosi przymusu? Powiem więcej. Że takie szykany są zawsze przeciw-skuteczne, gdyż młodzi ludzie są przekorni i nie znoszą jakiejkolwiek presji z patriotyzmem włącznie?! Dlaczego? Bo to, co napisał bloger Sowiniec, ten okropny policyjny język może młodych ludzi od patriotyzmu jedynie odstręczać?!
Mówicie, że przesadzam? No to coś Wam powiem. Raz tylko uciekłem z domu, a to wtedy, jak moja kochana śp. Mama, wielka polska patriotka, zabroniła mi słuchać muzyki Beatlesów, gdyż jak wówczas mówiła te bitelsy to zgraja jakichś zdziczałych wyjców rudych, a w dodatku nieostrzyżonych. Więc schowała mi winylowe płyty chłopaków z Liverpoolu usiłując mnie przymusić, żebym przygrywając sobie z nią na naszym Steinwayu na cztery ręce śpiewał razem z nią jej ulubione ułańskie piosenki, które po tej matczynej represji, na szczęście nie na zawsze znienawidziłem, bo chciałem słuchać Beatlesów, których uwielbiała młodzież całego świata. Matkę kochałem nad życie, ale wtedy ją na pewien czas znielubiłem. Zapamiętajcie to sobie! Zwracam się do polityków nowej władzy. Młodzi to wrażliwy materiał i naprawdę niewiele trzeba, żeby miłość ojczyzny znielubić. Bo my w młodości mieliśmy Radio Luksemburg i płyty winylowe z Beatlesami, zaś dzisiejsza młodzież kocha Internet i desko-rolki.
Wiem, że po 50-ciu latach komuny trzeba uczyć ludzi na nowo patriotyzmu. Ale na litość Boską nie w ten sposób! Bo to, co obecnie robi nowa władza, te wszystkie rosnące jak grzyby po deszczu pomniki, apele poległych, warty honorowe, rocznice, miesięcznice, niezliczone rekonstrukcje wydarzeń historycznych… to byłoby dobre, gdyby było robione z umiarem i taktem. A prawda jest taka, że nie da się w krótkim czasie i na siłę nadrobić tego, co zniszczyła komuna. To trzeba robić z wyczuciem. Bo w przeciwnym razie reakcja będzie taka, jak objawy przejedzenia!
Więc ostrzegam. Patriotyzm kultywowany w nachalnie przesadnej formule wcześniej, czy później okaże się przeciw-skuteczny. Wierzcie mi Państwo! Ja znam życie! Bo jestem z rocznika tysiąc dziewięćset czterdzieści cztery!
A blogerowi Sowińcowi coś na koniec opowiem. Pojechałem kiedyś ze studentami na praktykę terenową, gdzie brać żakowska zaprosiła mnie na ognisko. Po kilku grzańcach rozmowa zeszła na historię uczelni, więc korzystając z okazji chciałem im opowiedzieć o tym, jak nasza Almae Matris Akademia Górniczo Hutnicza w stanie wojennym ogłosiła strajk czynny, za co wtenczas grożono poważnymi represjami z karą śmierci włącznie. Byłem przekonany, że mnie z zapartym tchem będą słuchali. Ale kubeł zimnej wody wylał mi na głowę pewien rezolutny student, który w chwili, gdy opowiadałem jak szły na nas w środku nocy wozy opancerzone z wyposażonymi w ostrą amunicję karabinami maszynowymi wymierzonymi w okna pawilonu gdzieśmy strajkowali przerwał mi i tak zagaił, cytuję: „Panie doktorze, najmocniej przepraszam, że panu przerywam, ale czy nie mógłby pan nam opowiedzieć czegoś fajniejszego? Bo proszę się na nas nie obrazić, ale to, co pan mówi pobrzmiewa tak jakoś śmiesznie po kombatancku, a przecież pana znamy i wiemy, że z pana jest normalny i równy facet”.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Inne tematy w dziale Społeczeństwo